Wczoraj Komisja wydała komunikat o rozpoczęciu postępowania w sprawie polskiej elektrowni jądrowej, której koszt został oszacowany na 192 mld zł. Propozycje strony polskiej w sprawie warunków wsparcia tej inwestycji trafiły do Brukseli we wrześniu.
W decyzji KE – jak dowiedział się DGP – powinny znaleźć się widełki prognozowanej ceny wykonania (strike price). To wskaźnik określający poziom cen rynkowych, poniżej którego państwo dopłacać będzie do energii sprzedawanej przez Polskie Elektrownie Jądrowe, a powyżej którego to PEJ oddawać będzie uzyskaną nadwyżkę. To informacja oczekiwana w branży energetycznej i wśród obserwatorów polskiego atomu. Wskaźnik strike price będzie bowiem kluczowy dla osiągnięcia rentowności przez elektrownię i, co za tym idzie, pozyskania finansowania na jej budowę. Określi także poziom rządowych subsydiów oraz wpływ inwestycji na krajowy rynek.
Z naszych ustaleń wynika, że zakładana cena wykonania będzie znacznie niższa niż uśredniony koszt energii elektrycznej z ostatnich bloków AP1000 – takich samych, jakie planowane są w gm. Choczewo – zrealizowanych w amerykańskiej elektrowni Vogtle w stanie Georgia, szacowanych na ponad 700 zł za 1 MWh. Taki pułap nie jest dziś zakładany w modelach inwestora „nawet w negatywnych scenariuszach”. Bardzo wysokie dopłaty do pracy elektrowni byłyby zresztą trudne do zaakceptowania przez Brukselę, która mogłaby stwierdzić „nadmierną pomoc publiczną”.
Decyzje KE wypracowane w ramach postępowania notyfikacyjnego ustalą mechanizm kształtowania kontraktu na wsparcie elektrowni jądrowej, w tym gwarantowanej przez państwo ceny. Właściwa strike price określana ma być etapami, wstępnie przed rozpoczęciem budowy, a ostateczny wskaźnik uwzględniający potencjalne koszty kwalifikowane poznamy już po ukończeniu pierwszego reaktora.
Chodzi o to, że otoczenie polskiego projektu jądrowego przechodzi głębokie zmiany, które w najbliższym czasie obejmą najprawdopodobniej władze PEJ. Do przetasowań doszło już w kluczowych gabinetach rządowych. Nowi opiekunowie programu jądrowego, na czele z urzędującym od listopada pełnomocnikiem ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Wojciechem Wrochną – jak pisaliśmy w DGP wczoraj – nie podzielają optymizmu, jaki dominuje w PEJ. W rezultacie za zasadniczy proces negocjacji z KE odpowiadać będą osoby inne niż te, które wyznaczyły jego parametry i pisały otwierający postępowanie wniosek.
Ostatnie dni, w związku z publikacją dr Bożeny Horbaczewskiej ze Szkoły Głównej Handlowej, przyniosły ożywioną dyskusję wokół finansowania projektu jądrowego. Zdaniem ekonomistki reguły gry przyjmowane dla nowych inwestycji w atom przez Komisję Europejską (wpisane m.in. w warunki pomocy publicznej dla nowego bloku czeskiej elektrowni Dukovany) grożą zepchnięciem choczewskiej elektrowni do roli „szczytowo-rezerwowej” w systemie energetycznym, a więc źródła uzupełniającego OZE i ustępującego im, kiedy są w stanie zaspokoić krajowe zapotrzebowanie na energię. Scenariusz ten oznaczać mógłby kłopoty z punktu widzenia oceny wiarygodności projektu przez instytucje finansowe, a także – jak przekonuje Horbaczewska – wywindowanie wskaźnika strike price nawet powyżej 2 tys. zł za MWh.
– Kwoty nie muszą się zgadzać, bo analiza jest oparta na ograniczonych danych, które były podawane publicznie, ale problem jest rzeczywisty i jest dla projektu jądrowego zagrożeniem egzystencjalnym – przyznaje w rozmowie z nami osoba z rządu. – Jeśli problem zbytu nie zostanie rozwiązany, projekt się nie zepnie. Tym bardziej przy niskim strike price. PEJ udaje niestety, że problemu nie ma; obawiam się, że prędzej czy później wybuchnie im to w twarz – dodaje.
– W Czechach mamy stosunkowo niewiele źródeł słonecznych i wiatrowych i nasz potencjał ich rozwoju jest ograniczony. Mimo to warunki określone przez KE są na tyle restrykcyjne, że trudno zakładać, że nowo budowane elektrownie będą mogły funkcjonować na ich bazie. Konieczne może się okazać wprowadzenie zmian regulacyjnych i stworzenie w perspektywie najbliższych 15 lat innego mechanizmu wsparcia niż ten uzgodniony z Komisją – podkreśla nasz rozmówca, wysoki rangą urzędnik czeski zaangażowany w tamtejszy program jądrowy.
Polska już dziś dysponuje znaczącymi na tle Czech mocami OZE. Zgodnie z Krajowym Planem na rzecz Energii i Klimatu w perspektywie połowy przyszłej dekady – kiedy zakłada się ukończenie pierwszego bloku „atomówki” – można spodziewać się ich podwojenia, a ich udział w wytwarzaniu prądu sięgnie nawet 60 proc. Mimo to w PEJ uważa się, że scenariusze, w których elektrownia jądrowa byłaby z rynku wypychana w stopniu, który znacząco obniżyłby wykorzystanie jej mocy, są ekstremalne i pozbawione podstaw.
Kierunkiem, który może na nowo zintegrować spółkę i nadzorujących ją urzędników, jest próba zmiany regulacji dotyczących rynku energii. Zarówno w rządzie, jak i jego otoczeniu coraz głośniej mówi się w ostatnim czasie o wsparciu atomu przez instrumenty odpowiednio zreformowanego pod tym kątem rynku mocy. O potrzebie stworzenia dwutowarowego rynku, który oprócz energii wyceniałby także dyspozycyjność źródeł, czyli gotowość do realizowania dostaw niezależnie od warunków m.in. pogodowych, kilkukrotnie mówił w ostatnim czasie DGP Grzegorz Onichimowski, wpływowy prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Do tej wizji zdaje się przychylać również Wrochna, który sygnalizował w zeszłym tygodniu, że taki kierunek może być łatwiejszy do przeforsowania na arenie unijnej niż rozwiązania wprost promujące energię jądrową. ©℗