W piątek dopełni się przeprowadzka biura pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej – urzędu odpowiedzialnego za nadzór w imieniu Skarbu Państwa nad spółkami operatorskimi (PSE, GAZ-SYSTEM i PERN) oraz Polskimi Elektrowniami Jądrowymi (PEJ) – do Ministerstwa Przemysłu. Wcześniej, ponad dwa tygodnie temu, na mocy rozporządzenia premiera do resortu Marzeny Czarneckiej powinien był trafić sam Maciej Bando. Tak się jednak nie stało i od tego czasu funkcja pełnomocnika pozostaje nieobsadzona. Sprawa wydaje się przesądzona: politycznym nadzorem nad realizacją elektrowni jądrowej na Pomorzu zajmie się ktoś inny.

Według naszych ustaleń w zapleczu rządu dyskutuje się też m.in. nad kolejną rekonfiguracją kompetencji w energetyce. Nowy pełnomocnik mógłby się zająć już wyłącznie inwestycjami jądrowymi, a nadzór nad sieciami przekazano by np. samej Marzenie Czarneckiej.

Kto do atomu?

Bardziej fundamentalny problem jest z odpowiedzią na pytanie: kto do atomu. Utrzymujące się bezkrólewie w rządowym nadzorze nad strategicznymi spółkami, a przede wszystkim nad newralgicznym projektem jądrowym, nie jest wynikiem przypadku czy urzędniczego przeoczenia. W otoczeniu premiera od pewnego czasu narastało niezadowolenie związane przede wszystkim z obraną przez dotychczasowego pełnomocnika ścieżką kontynuacji kursu wyznaczonego, u jego zarania, przez Piotra Naimskiego, wieloletniego lidera projektu w czasach rządów PiS. Donald Tusk zapewnia, że jego rząd „uparł się”, by elektrownię jądrową w Choczewie zbudować, i nie chce od tego zamiaru odstępować. Ale oczekuje też nowego otwarcia: pożegnania z ludźmi Naimskiego, którzy wciąż zajmują kluczowe stanowiska w biurze pełnomocnika i w spółce PEJ, i większej gospodarności. Poszukiwania kandydata do realizacji tych celów trwają.

Rzecz w tym, że – choć na giełdzie nazwisk przewijają się różne osobistości ze środowiska bliskich Platformie Obywatelskiej menedżerów spółek energetycznych – w praktyce do wejścia w buty Macieja Bandy nikt przesadnie się nie pali. I nie chodzi tylko o problem krótkiej ławki – choć pula osób, które łączyłyby odpowiednie doświadczenie z mocną pozycją polityczną w zapleczu obecnego rządu, z pewnością nie jest wielka.

To także kwestia ryzyka dla osoby, która weźmie na siebie niewolny od strukturalnych wad, wyzwań i pułapek projekt. I zobowiąże się do realizacji – nierzadko wzajemnie sprzecznych – oczekiwań rządzących. Wszystko to w pakiecie z urzędniczym wynagrodzeniem, wielokrotnie pomniejszonym względem stawek rynkowych dla osób z tego typu CV. – To łatwy sposób, żeby przetrącić sobie karierę – komentuje jeden z naszych rozmówców z branży. I dodaje, że rekrutacja pełnomocnika może skończyć się tym, że stanowisko obejmie polityk, który dostanie od Tuska „propozycję nie do odrzucenia”.

Elektrownia na Pomorzu

Niespełna pół roku temu Maciej Bando przedstawił zaktualizowany harmonogram budowy elektrowni na Pomorzu. Zgodnie z nim w 2028 r. nastąpi wylanie tzw. pierwszego betonu jądrowego, co miałoby umożliwić z kolei ukończenie budowy pierwszego reaktora AP1000 w roku 2035. W ostatnim czasie coraz więcej wskazuje jednak na to, że terminy są realne już „tylko teoretycznie” i założenia rządu mogą wymagać kolejnej weryfikacji. Jak wprost przyznało niedawno biuro pełnomocnika, warunkiem przejścia do kolejnych faz realizacji projektu, w tym podpisania ostatecznej umowy na budowę oraz zamówienia kluczowych komponentów dla budowy reaktora, jest akceptacja Komisji Europejskiej w sprawie planowanej pomocy publicznej. Obecny harmonogram opiera się na optymistycznym założeniu, że Bruksela odpowie na polski wniosek w tej sprawie w niespełna rok – krócej niż w przypadku którejkolwiek z rozpatrywanych w ostatnich latach inwestycji jądrowych. W przyspieszaniu budowy elektrowni z pewnością nie pomoże też bardziej asertywne negocjowanie warunków współpracy z Amerykanami czy głębsze niż dotąd przetasowania kadrowe.

A terminy to tylko jeden z długiej listy problemów czyniących z opieki nad atomem prawdziwe pole minowe. Nowy pełnomocnik może dokonać kolejnego ich „urealnienia”, być może w pakiecie z audytami i rozliczeniami poprzedników, które szybko uczynią zeń raczej polityka niż biznesmena. Ale dla rządu, który i bez tego zmaga się z oskarżeniami o podchodzenie po macoszemu do dużych projektów infrastrukturalnych, perspektywa kolejnych opóźnień będzie dużym wizerunkowym obciążeniem. Alternatywnie może podtrzymać dotychczasowe terminy, co siłą rzeczy będzie go wpychać w koleiny poprzedników i skazywać na, budzącą niezadowolenie politycznej „góry”, ostrożność. – Koniec końców te terminy i tak się rozjadą, tylko że odpowiedzialność pójdzie już na jego konto – uważa jeden z naszych rozmówców z branży. ©℗