Rozwój AI oznacza potrzeby energetyczne, trudne do zaspokojenia źródłami zależnymi od pogody.

Niemieccy chadecy wezwali w zeszłym tygodniu rząd Olafa Scholza do wstrzymania demontażu wygaszonych w zeszłym roku reaktorów jądrowych. – W nadchodzących wyborach obywatele powinni mieć możliwość podjęcia decyzji także w sprawie ponownego przyłączenia do sieci elektrowni jądrowych – powiedział dziennikowi „Handelsblatt” Jens Spahn, wiceprzewodniczący klubu CDU/CSU w Bundestagu.

Nową falę dyskusji o energetyce jądrowej uruchomiły w Niemczech wydarzenia za oceanem, gdzie zatrzymane przed laty reaktory mają wznowić pracę – m.in. w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na prąd ze strony koncernów cyfrowych. Microsoft ogłosił plany uruchomienia na powrót jednego z bloków elektrowni jądrowej Three Mile Island (TMI) w stanie Pensylwania. Do kolejnego planowanego restartu ma dojść w stanie Michigan, gdzie rządową pożyczkę na ten cel o wartości 1,5 mld dol. otrzymała zatrzymana niespełna 2,5 roku temu elektrownia Palisades. Potrzeba wznowienia pracy reaktora – jak wyjaśniała administracja – jest związana z prognozowanym wzrostem o ok. 15 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną w gospodarce, napędzanym m.in. rozwojem AI. Wsparcie Departamentu Energii USA, które umożliwi m.in. wymianę zużytych kompotentów oraz przeprowadzenie procedur weryfikujących stan techniczny i bezpieczeństwo reaktora, ostatecznie zatwierdzono wczoraj. Właściciel jednostki, spółka Holtec, liczy, że otrzyma zgodę komisji dozoru jądrowego na wznowienie jej eksploatacji już w przyszłym roku.

Nieco wcześniej, w marcu br., Amazon ogłosił z kolei zakup potężnego klastra centrów danych o mocy niemal 1000 MW, zasilanego bezpośrednio przez sąsiadującą z nim elektrownię jądrową Susquehanna.

– Widzimy, że światowe rynki ewoluują i jest na nich miejsce na co najmniej dwa różne produkty energetyczne. Oprócz klasycznych rynków energii, które będą podlegać mniejszym lub większym wahaniom związanym ze zróżnicowanym poziomem produkcji źródeł zależnych od pogody, będą rozwijać się także rynki mocy jako produktu przewidywalnego i dostępnego w trybie ciągłym. Klientem na tak rozumianą moc jest m.in. sektor IT, który potrzebuje zasilania swoich centrów danych 365 dni w roku, 24 godziny na dobę – ocenia w rozmowie z DGP Grzegorz Onichimowski, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych. – OZE są bardzo dobrym, najtańszym źródłem energii w tym pierwszym znaczeniu. Natomiast nie są źródłem mocy dyspozycyjnej. Tymczasem miejsce na dostawców tego drugiego produktu jest i, można przypuszczać, będzie go coraz więcej. Z tego punktu widzenia, o ile w ciągu najbliższych lat nie dojdzie do przełomu technologicznego, uważam, że atom, jako źródło zdolne do pracy w trybie ciągłym, będzie miał odbiorców na swoją ofertę – dodaje.

Zdaniem szefa PSE pytaniem, na które nie znamy dziś odpowiedzi, pozostaje jednak to, ile tego miejsca zostanie, zanim zakończy się budowa planowanych dziś nowych elektrowni jądrowych i w perspektywie kolejnych kilkudziesięciu lat ich życia. – Trudno jednoznacznie przewidzieć, jakie będą pod tym względem efekty dynamicznego rozwoju technologii, m.in. bateryjnych, i jak tempo tego procesu będzie się miało do dynamiki zapotrzebowania na energię elektryczną – podkreśla.

Optymistą co do miejsca dla atomu jest Maciej Lipka, dyrektor ds. projektów jądrowych w grupie Nuclear PL. – Centra danych, które w kontekście rozwoju technologii cyfrowych i sztucznej inteligencji stają się jednym z kół zamachowych globalnej gospodarki, mówią wprost, że potrzebują przewidywalnych dostaw non-stop, że zwiększanie elastyczności nie jest dla nich ani realne, ani atrakcyjne – uważa Lipka.

Również on zastrzega jednak, że przypadek amerykański, gdzie restart reaktorów jest stosunkowo łatwy do przeprowadzenia, nie daje odpowiedzi na pytania o przyszłość atomu w krajach, gdzie konieczne jest przeprowadzenie kosztownych, czasochłonnych i bardziej skomplikowanych procesów budowy nowych jednostek. Jak mówi, według przedstawionych założeń ponowne uruchomienie reaktora o mocy 800 MW ma kosztować ok. 1,5 mld dol., a cały proces pozwalający na dopuszczenie do jego eksploatacji może zająć 3–5 lat. Dla porównania, za tę samą kwotę można by – według Lipki – mieć nadzieję na sfinansowanie kilkunastu procent budowy nowego reaktora, nie mówiąc o kosztach finansowania i znacznie dłuższym czasie realizacji projektu.

Ekspert Nuclear PL powątpiewa też w możliwość powtórzenia scenariusza amerykańskiego w Niemczech. – Zarówno w elektrowni TMI, jak i Palisades od czasu wstrzymania pracy nie były prowadzone żadne poważniejsze prace rozbiórkowe. A wcześniejsze wygaszenie nie było elementem ogólnokrajowego planu odchodzenia od atomu. W USA w dalszym ciągu funkcjonuje ponad 90 reaktorów jądrowych, działa system szkolenia wyspecjalizowanych kadr dla sektora. Są to zasoby kluczowe przy realizacji przedsięwzięcia, jakim jest restart. W Niemczech wszystkie te aktywa zostały w sposób planowy zdemontowane – wyjaśnia.

Analizę perspektyw ponownego uruchomienia niemieckich reaktorów opublikował latem zeszłego roku – nieco ponad trzy miesiące po wyłączeniu z eksploatacji ostatnich trzech bloków elektrowni Emsland, Neckarwestheim i Isar – projądrowy ośrodek Radiant Energy. Z raportu wynikało, że za najbardziej perspektywiczne uznano elektrownie należące do E.On.

Jak jest dzisiaj? W odpowiedzi na pytania DGP biuro prasowe E.On deklaruje, że z punktu widzenia grupy zarówno atom, jak i szerzej rozumiana wielkoskalowa generacja energii są sprawą zamkniętą. Z kolei spółka PreussenElektra, która bezpośrednio odpowiada za aktywa jądrowe E.On, poinformowała nas, że proces likwidacji należących do niej instalacji trwa i ich reaktywacja jest dziś „praktycznie niemożliwa”.

Wątpliwości co do możliwości wznowienia pracy niemieckiego atomu wydaje się mieć również szef Radiant Energy Mark Nelson. – Dla Europy właściwą odpowiedzią była zawsze przede wszystkim budowa nowych elektrowni. Rzecz w tym, że żeby do tego doszło, przemysł jądrowy musi osiągnąć nowe wyżyny doskonałości, które mu pozwolą na realizację projektów mimo utrzymującej się niechęci UE wobec atomu – zaznacza Nelson w odpowiedzi na pytania DGP.

O tym, że energia jądrowa nie pomoże w rozwoju sektora cyfrowego w Polsce, jest przekonany dr Konrad Hennig, dyrektor programowy Forum Prawo dla Rozwoju. – Ceny i dostępność energii będą jednym z czynników decydujących o atrakcyjności Polski z punktu widzenia inwestycji w centra danych, ale, po pierwsze, nie mamy tak wielkich jak USA potrzeb energetycznych związanych z reindustrializacją i elektryfikacją gospodarki. A po drugie, nowe bloki jądrowe – w przeciwieństwie do realizowanych w USA restartów istniejących jednostek – będą realizowane w perspektywie 15–20 lat, a to będzie oznaczać dla nich ryzyko nierentowności. Ich pozycji na rynku zagrażać będzie m.in. upowszechnienie bateryjnych magazynów energii jako podstawowej metody bilansowania OZE czy obniżenie energochłonności sektora cyfrowego, np. przez adopcję rozwiązań kwantowych – przekonuje ekspert. ©℗