Wytwórcy zielonej energii twierdzą, że na rynku powstanie ogromna nadpodaż. Przemysł zadowolony.
Minister klimatu i środowiska wydała rozporządzenie zwiększające obowiązek posiadania zielonych certyfikatów. Oznacza to, że najwięksi konsumenci prądu będą musieli kupować potwierdzenia, że za 8,5 proc. udziału w zużywanym wolumenie odpowiadają źródła odnawialne. Przemysł mówi o kompromisie, branża OZE protestuje. Pierwotnie rząd planował ustalenie wielkości udziału „zielonych certyfikatów” na poziomie 12,5 proc. w 2025 r., 12 proc. w 2026 r., 11,5 proc. w 2027 r. Branża OZE apelowała do premiera Donalda Tuska o co najmniej 18 proc. w 2025 r., 13 proc. w 2026 r. i 13 proc. w 2027 r.
Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, mówi DGP, że jego organizacja naciskała na podwyższenie obowiązku posiadania certyfikatów, bo jego zdaniem gwarantowałoby zbilansowanie sytuacji na rynku. – Dla nas kompromisem była propozycja 12,5 proc., którą pierwotnie rzucił rząd. Ten system jest zamkniętym równaniem, więc ustalenie poziomu 8,5 proc. sprawi, że nadpodaż zielonych certyfikatów na rynku wyniesie 30 TWh. Takiej ilości nie było nawet w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości – ocenia Gajowiecki. Jego zdaniem ten system będzie już nie do odbudowania.
Branża przemysłowa, na której spoczywa obowiązek zakupu certyfikatów, apelowała do premiera o ustalenie tego poziomu na 2 proc. Jednak Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii (IEPiOE), mówi DGP, że jest zadowolony z takiego obrotu spraw. – Powtarzaliśmy, że nie chcemy sporu ani z rządem, ani z branżą OZE. Przedstawiliśmy swoje stanowisko, rozumiem, że było ono elementem dyskusji Rady Ministrów w tej sprawie. Szanujemy decyzję, która zapadła – mówi prezes IEPiOE.
Mechanizm zielonych certyfikatów miał być wsparciem dla wytwórców energii z OZE, jednak stanowił też obciążenie dla firm z branż energochłonnych, które płacą zarówno za prąd, jak i dodatkowo za potwierdzenie, że jego określona część pochodzi z OZE. Jeśli firma nie zakupi odpowiedniej ilości certyfikatów lub nie uiści opłaty zastępczej, prezes Urzędu Regulacji Energetyki może nałożyć na nią karę pieniężną. Ta wynosi nawet 15 proc. przychodu przedsiębiorstwa osiągniętego w poprzednim roku podatkowym.
Zielone certyfikaty dotyczą tylko instalacji OZE, które powstały w latach 2005–2016. System ten miał działać przez 15 lat, co oznacza, że wygaśnie on w 2031 r. W przypadku projektów powstałych po 2016 r. obowiązuje system aukcyjny, w ramach którego wytwórcy w drodze aukcji ustalają z prezesem URE minimalną cenę wytworzonego prądu.
Maciej Gacki, analityk Instytutu Jagiellońskiego, mówi DGP, że system aukcyjny działa dobrze, co widać po przyroście mocy wiatrowych, które ostatnio w Polsce przekroczyły w sumie 10 GW. – To dobrze, że obowiązek posiadania świadectw pochodzenia jednak spada, bo oznacza to, że stary system wsparcia dla branży OZE jest stopniowo wygaszany. Musi to tak wyglądać – system aukcyjny jest bardziej odpowiedni i „zdrowszy” od systemu zielonych certyfikatów, od razu wiadomo, ile zarobi dana instalacja i nie budzi to żadnych zastrzeżeń ze strony biznesu czy odbiorców końcowych. Nie wpływa to na cenę ostateczną w takim stopniu jak w przypadku zielonych certyfikatów – tłumaczy Gacki. ©℗