Górnicy z zamykanych śląskich kopalni raczej nie przeniosą się w inne regiony kraju, żeby stawiać wiatraki czy panele fotowoltaiczne.
W sektorze odnawialnych źródeł energii w Polsce od dawna pracuje więcej osób niż w górnictwie. Według Głównego Urzędu Statystycznego w pierwszych trzech kwartałach 2023 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze „górnictwo i wydobywanie” wyniosło 123 tys., w tym niemal 72 tys. osób przy wydobywaniu węgla kamiennego i brunatnego. Tymczasem według danych Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej (IRENA) w 2022 r. branża OZE zatrudniała u nas ponad 212 tys. pracowników, w tym 114 tys. osób w fotowoltaice, co było największą liczbą w Europie i siódmym wynikiem na świecie.
Małe instalacje
– Żaden inny duży europejski rynek fotowoltaiczny nie jest tak mocno skierowany na mikro i małe instalacje prosumenckie jak Polska. Małe systemy dachowe wiążą się z większym zatrudnieniem w porównaniu z większymi systemami fotowoltaicznymi – mówi DGP Marcelina Pilszyk z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Według prognoz SolarPower Europe liczba miejsc pracy w branży paneli fotowoltaicznych w Polsce ma się zwiększyć o kolejne 17 tys. do 2027 r.
Polska jest też w europejskiej czołówce pod względem zatrudnienia przy wykorzystaniu biomasy stałej, produkcji biopaliw ciekłych czy w sektorze pomp ciepła. Dużo gorzej sytuacja wygląda w przypadku energetyki wiatrowej – zatrudnionych jest w niej 14,5 tys. osób, czyli ośmiokrotnie mniej niż w branży PV. Według ekspertów ma to się zmienić.
Potrzeba fachowców
– Ze względu na zmiany w przepisach dotyczących lokalizacji i budowy farm wiatrowych oraz planowane inwestycje w morskie i lądowe farmy wiatrowe zapotrzebowanie na pracowników może wzrosnąć nawet dziewięciokrotnie – mówi Marcelina Pilszyk.
Według raportu Konfederacji Lewiatan z 2022 r. na polskim rynku wciąż występuje „deficyt zielonych kompetencji”, a do końca dekady ma powstać ok. 300 tys. nowych miejsc pracy w związku z transformacją energetyczną. Chodzi nie tylko o techników czy monterów, lecz także o stosunkowo nowe zawody, takie jak menedżerowie ESG czy specjaliści ds. dekarbonizacji.
Czy zaplecze mogą stanowić pracownicy branży wydobywczej, która ma być redukowana w związku z procesem dekarbonizacji? O tej branży w ostatnich dniach wspominały przedstawicielki rządu. Szefowa resortu przemysłu Marzena Czarnecka zapewnia, że górnicy nie muszą martwić się o swoją pracę. „Chcę powiedzieć jasno, że nie nastąpi żadna rewolucja, że na przykład zwolnimy z dnia na dzień dziesiątki tysięcy ludzi” – zapewnia w wywiadzie dla Money.pl. Tydzień wcześniej Urszula Zielińska, wiceministra klimatu i środowiska, zapewniała, że nadmiar pracowników w górnictwie nie będzie wąskim gardłem transformacji. „Wręcz przeciwnie – będzie nim niedobór ludzi wyspecjalizowanych do przeprowadzenia transformacji w gospodarce” – mówiła.
Według Małgorzaty Żmijewskiej-Kukiełki z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej lądowa energetyka wiatrowa może przyczynić się do powstania nawet 97 tys. miejsc pracy, a morska – kolejnych 100 tys. Jest to według niej potencjalny kierunek przebranżowienia górników. – W dobie odchodzenia od węgla i stopniowego wygaszania pracy kopalń wydaje się, że nie ma lepszej alternatywy dla pracowników sektora wydobywczego niż praca w zielonej energii. Ich doświadczenie i umiejętności są poszukiwane w sektorze, a górnicy z likwidowanych na Śląsku kopalni już dziś mogą przejść szkolenia, które pozwolą im pracować jako technicy lub serwisanci turbin wiatrowych – mówi.
Nie będzie tak zielono
– Pracy związanej z transformacją energetyczną w Polsce raczej nie zabraknie. Pojawi się ona jednak głównie w innych częściach kraju niż górnictwo – energetyka wiatrowa i jądrowa ma być rozwijana przede wszystkim na północy – mówi Mateusz Kowalik, koordynator projektów związanych ze sprawiedliwą transformacją w Polskiej Zielonej Sieci. – Dodatkowo część ofert może być bardziej nastawiona na niedawnych absolwentów ze świeżą wiedzą techniczną, a niekoniecznie dla górników z wieloletnim stażem.
Dodaje, że obawy górniczych związków zawodowych dotyczą spadku zarobków po przekwalifikowaniu. – Obecnie jest to grupa otrzymująca stosunkowo wysokie pensje w porównaniu z resztą lokalnej gospodarki – podkreśla.
W ocenie ekspertów Instytutu Badań Strukturalnych społeczne koszty zamykania kopalń można ograniczyć poprzez relokacje pracowników do kopalni węgla koksującego, rekwalifikacje oraz wsparcie w zakładaniu i prowadzeniu firm.
– Dobrym rozwiązaniem jest wsparcie małej i średniej przedsiębiorczości w regionie. Dzięki temu unika się sytuacji, w której kopalnię zastępuje inny duży zakład pracy, którego potencjalne wycofanie się oznacza powrót obecnych problemów. Nie powinniśmy utrzymywać status quo, tylko wykorzystać transformację do polepszenia sytuacji regionu – stwierdza Mateusz Kowalik. ©℗