Lokalizacja i technologia pierwszej polskiej elektrowni jądrowej raczej nie ulegną zmianie. Ale to nie zmniejsza ryzyka poślizgu inwestycji, od którego może zależeć bezpieczeństwo energetyczne Polski w przyszłej dekadzie.
Od pięciu tygodni w rządzie jest wakat na stanowisku pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. W obecnym układzie to on nadzoruje operatorów sieci przesyłowych i infrastruktury paliwowej – Polskie Sieci Elektroenergetyczne, GAZ-SYSTEM i PERN – oraz spółkę Polskie Elektrownie Jądrowe, odpowiedzialną za budowanie rządowego atomu. Pozbawione gospodarza podmioty czekają na decyzje premiera, a swoją szansę dostrzegają grupy wpływu. Tak jak na Pomorzu, gdzie próbę zakwestionowania określonej już lokalizacji elektrowni jądrowej Choczewo-Lubiatowo podjęli lokalni politycy. Za ponownym rozważeniem tej kwestii opowiedziała się wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz. Według władz regionu lepszym miejscem byłby Żarnowiec, w którym budowę planowano jeszcze za PRL. W tle – według naszych rozmówców – są interesy gmin, które w przyjętym wariancie nie będą mogły liczyć na finansowe korzyści z elektrowni. Jednak wcześniej możliwość objęcia lokalizacji elektrowni audytem dopuszczał także Donald Tusk. Jednocześnie deklarował jednak, że zależy mu na przyspieszeniu projektu jądrowego – jako niezbędnego z punktu widzenia polskiej transformacji. Minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska oraz szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Jan Grabiec ucięli pod koniec zeszłego tygodnia spekulacje co do możliwej zmiany lokalizacji.
Pod presją
Według ekspertów otwarcie na nowo dyskusji o lokalizacji, wobec inwestycji, która w swojej obecnej formie uzyskała już kluczowe decyzje administracyjne, groziłoby w najlepszym przypadku kilkuletnim opóźnieniem budowy elektrowni i olbrzymim marnotrawstwem przeznaczonych na ten cel środków. W najgorszym – całkowitym pogrzebaniem projektu.
To, że rząd nie będzie dążył do przeniesienia inwestycji, nie oznacza jednak, że znikną wszelkie zagrożenia dla terminowej realizacji przedsięwzięcia. Tym bardziej że – według szacunków Daniela Radomskiego, eksperta ds. energii jądrowej i inwestycji infrastrukturalnych – już w tej chwili przygotowania inwestycji są prawie dwa lata do tyłu wobec harmonogramu określonego w rządowym programie jądrowym.
– Budowa elektrowni jądrowej, jak każde duże przedsięwzięcie infrastrukturalne, jest podatna na opóźnienia ze względu na swoją złożoność – mówi DGP Adam Rajewski, ekspert z portalu Nuclear.pl. Jego zdaniem na etapie projektowania, który trwa obecnie, nie powinno dojść do większych przesunięć, chociaż ryzykiem mogą się okazać ewentualne braki kadrowe. – Na rynku rośnie konkurencja o specjalistów ds. energetyki jądrowej, a nie mamy ich wielu. Przeszkodą mogą się okazać też negocjacje biznesowe i finansowe. Jednak w Polsce powinniśmy się obawiać przede wszystkim braku decyzyjności politycznej – pamiętajmy, że według pierwotnych planów pierwsza polska elektrownia jądrowa miała powstać w 2020 r., a fakt, że obecnie mówimy o latach 30., to efekt braku zdecydowania polityków – uważa.
Na etapie samej budowy może dojść do zmiany sytuacji rynkowej – np. wzrostu kosztów materiałów, albo sporów pomiędzy wykonawcą a zamawiającym. Jak podkreśla Rajewski, sama budowa takiej inwestycji jest długim procesem, co zwiększa ryzyko opóźnień. – Inny czynnik, który może wydłużyć czas realizacji projektu, to szczególny reżim regulacyjny, którym podlega energetyka jądrowa. Ilość potrzebnej dokumentacji i wyśrubowane normy bezpieczeństwa sprawiają, że ewentualne błędy ludzkie mogą prowadzić do wstrzymywania prac – mówi.
Prądu będzie brakować
A czas ucieka, bo w nadchodzących latach czeka nas zamykanie obecnych mocy wytwórczych, przede wszystkim starych, wysłużonych bloków węglowych, które nierzadko pamiętają jeszcze lata 60. i 70. XX w. Według danych Urzędu Regulacji Energetyki do 2036 r. z powodu zużycia technicznego zostanie wyłączone od 9,9 GW do 12,6 GW mocy wytwórczych, a od 2,9 GW do 7,7 GW z powodu braku efektywności ekonomicznej. 1,7 GW zostanie wyłączone z powodu niespełnienia coraz ostrzejszych norm emisyjnych, a kolejne 1,6 GW z powodu zakończenia okresu derogacji i braku wsparcia w ramach mechanizmów mocowych.
Częściowo lukę wytwórczą mogą pokryć odnawialne źródła energii. Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej przekonuje, że przy najlepszych scenariuszach rozwoju tej technologii i wykorzystaniu maksymalnego potencjału lądowej oraz morskiej energetyki wiatrowej do 2040 r. możemy osiągnąć odpowiednio 36 GW oraz 33 GW zainstalowanych mocy.
Problem w tym, że źródła odnawialne są zależne od pogody, a jak podkreślają PSE w odpowiedzi na pytanie DGP, zapewnienie wystarczalności w perspektywie wieloletniej wymaga zastępowania istniejących oraz budowy dodatkowych sterowalnych mocy dyspozycyjnych. „Budowa nowych źródeł i magazynów energii, jak również utrzymanie w pracy jednostek istniejących oraz rozwój elastyczności są warunkami koniecznymi dla zapewnienia wystarczalności generacji na potrzeby pokrycia krajowego zapotrzebowania oraz dla integracji źródeł odnawialnych w systemie elektroenergetycznym” – tłumaczy operator.
Jak polskiemu systemowi elektroenergetycznemu są potrzebne nowe moce, pokazuje wskaźnik LOLE (ang. loss of load expectation), który oznacza liczbę godzin w roku, w których zasoby dostępne w danym systemie są za małe, by pokryć obecne zapotrzebowanie na energię. W 2023 r. wyniósł on 2,45 i był to wynik mieszczący się w normie. Według prognoz w 2024 r. wzrośnie on do 5,85, lecz w następnych latach wzrost będzie skokowy – w 2025 r. do 22,1, a rok później już do 302 godzin. W 2029 r. nasze moce będą niewystarczające przez 1120 godzin w roku, a w 2032 r. przez 2060 godzin, czyli ponad 85 dni.
Na łasce sąsiadów?
Czy oznacza to, że ratować nas będą sąsiedzi? W 2023 r. importowaliśmy netto 4,1 TWh energii elektrycznej, a według grupy ICIS w tym roku Polska zwiększy ten wolumen do 8,9 TWh.
Jednak zdaniem operatora kupowanie prądu od innych krajów nie rozwiąże naszych problemów. „Ze względu na dynamiczne zmiany zachodzące w systemach elektroenergetycznych innych państw europejskich nie jest obecnie możliwe wiarygodne prognozowanie wielkości i kierunków wymiany energii w średniej i długiej perspektywie czasowej. Dlatego import energii nie powinien być traktowany jako pewny środek bilansowania krajowego zapotrzebowania na moc oraz energię elektryczną” – tłumaczą PSE. ©℗