Ostatnie cztery lata to odwrót od rosyjskich paliw i ciche pogodzenie się z kluczowymi trendami w branży.
Duże projekty infrastrukturalne wymagają jasnej strategii, czasu, determinacji, a przede wszystkim pieniędzy. W tym miejscu rządowi PiS trzeba oddać, że w kwestii dywersyfikacji dostaw ropy i gazu udało się zrealizować najważniejsze cele. Projekt Baltic Pipe, którego patronem był ówczesny pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski, powstał praktycznie od zera, dzisiaj działa pełną parą. Terminal LNG w Świnoujściu powstawał za czasów rządów PO-PSL, ale logiczną kontynuacją były jego rozbudowa i zawarcie kontraktów na dostawy surowca z całego świata.
Trwają prace nad pływającym terminalem w Zatoce Gdańskiej, zostały otwarte połączenia międzysystemowe z Litwą i ze Słowacją. Polska powoli staje się regionalnym hubem gazowym. Z perspektywy branży to wzmocnienie pozycji biznesowej, a dla państwa zwiększenie bezpieczeństwa, które udało się zrealizować w samą porę. Dość powiedzieć, że gdy w kwietniu 2022 r. z dnia na dzień Rosjanie zakręcili kurek, nad Wisłą doznaliśmy szoku cenowego, ale nie wystąpiło zagrożenie dla ciągłości dostaw.
Wyręczanie rynku
Po raz pierwszy ceny energii elektrycznej zamrożono na mocy ustawy z 2018 r. Wtedy rząd argumentował, że było to spowodowane wzrostem cen uprawnień do emisji CO2. Gdy regulacje wchodziły w życie, wyemitowanie jednej tony dwutlenku węgla kosztowało ok. 24 euro, dziś jest to ponad trzy razy więcej. Rozwiązanie to w tamtym czasie było uważane za radykalne. W ogniu krytyki stanął ówczesny minister energii Krzysztof Tchórzewski – uważany za uosobienie lobby węglowego w rządzie.
Ochrona najuboższych odbiorców nigdy nie budziła kontrowersji, a Koalicja Obywatelska i Lewica zapowiadają dalsze mrożenie cen. Obecnie interwencje rządu nie są też niczym szczególnym na tle Unii Europejskiej, gdzie coraz częściej wspiera się także energochłonny przemysł. Pierwszy program tego typu pomocy uruchomiony w Polsce w zeszłym roku okazał się jednak nieudany – zasady dostępu do wsparcia były niejasne, a z ponad 5 mld zł przewidzianych środków wykorzystano około połowy.
W 2022 r. rząd podjął także kontrowersyjną decyzję dotyczącą zniesienia obliga giełdowego w handlu energią elektryczną. Analitycy zwracali wówczas uwagę, że ograniczenie mechanizmów giełdowych przyczyni się do spadku cen w krótkim horyzoncie, ale przez to rynek będzie mniej transparentny.
Przywiązani do węgla
W 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów z hasłami obrony polskiego węgla. Ale pamiętne słowa prezydenta Andrzeja Dudy w czasie szczytu klimatycznego COP24 w Katowicach o tym, że Polsce wystarczy węgla „na 200 lat”, rozminęły się z rzeczywistością – wydobycie stale spada.
Elektrownie węglowe nadal są podstawą polskiej energetyki. Jednocześnie za sprawą wysokich cen surowca i kosztów emisji CO2 prąd z takich jednostek jest droższy niż w przypadku OZE czy choćby gazu ziemnego. Mimo to rząd w ramach tzw. umowy społecznej ustalił datę odejścia od węgla na 2049 r. To jedna z najpóźniejszych dat w UE. Niemcy chcą to zrobić najpóźniej do 2038 r., Czesi w 2033 r., Węgrzy w 2025 r.
Nie udało się przypieczętować utworzenia Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, która miała skupić aktywa węglowe państwowych koncernów. Projekt ten miał ułatwić spółkom pozyskiwanie zewnętrznego finansowania na inwestycje. W przypadku przejęcia władzy przez opozycję projekt ten zostanie prawdopodobnie porzucony. W dalszym ciągu nie ma także pewności, czy uda się uzyskać korzystne decyzje UE w sprawie finansowania węgla.
Brak jasnej wizji OZE
W zielonej energetyce rozproszonej druga kadencja PiS to całkiem inna jakość niż pierwsza. Pożegnaliśmy ministra Tchórzewskiego wraz z jego flagowym projektem nowego węglowego bloku w Ostrołęce. Dzięki programom dotacyjnym dla mikroinstalacji i korzystnym zasadom rozliczeń rozpędziła się fotowoltaiczna rewolucja i nowe moce OZE powstawały na skalę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Gorzej poszło z odblokowaniem energetyki wiatrowej: nowelizacja ustawy odległościowej, która mroziła rozwój branży od 2016 r., rodziła się w bólach i skończyła się połowicznym sukcesem. Zasadę 10H, zabraniającą stawiania turbin wiatrowych w odległości mniejszej niż 10-krotność ich wysokości od zabudowy mieszkaniowej (w praktyce ok. 1,5 km), zastąpiono kompromisowymi 700 m zamiast 500 m, jak oczekiwano i jak chciał w oryginalnym projekcie rząd. Zmiana pozornie niewielka (tym bardziej że obniżenie odległości i tak wymaga zgody rady gminy i skonsultowania z mieszkańcami) i niepozbawiona sensu z punktu widzenia ładu przestrzennego okazała się jednak bolesna z punktu widzeniu potencjału rozwojowego energetyki wiatrowej do 2030 r. A więc w okresie uznawanym za szczególnie newralgiczny nie tylko z punktu widzenia celów klimatycznych, lecz także zastępowania paliw kopalnych z kierunku rosyjskiego. Jak wynika z wyliczeń brytyjskiego think tanku Ember dla DGP, nowe kryterium w porównaniu z zasadą 500 m oznaczało wyeliminowanie z realizacji mniej więcej połowy możliwych w tej perspektywie inwestycji.
Powoli rozpędzają się także inwestycje w sieci i magazynowanie energii, które są niezbędnym warunkiem dalszego rozwoju OZE. Skala zaniedbań w tym obszarze jest pokaźna. Średnie wydatki na inwestycje operatorów nie przekraczały w ostatnich latach 8 mld zł rocznie. Tylko na poziomie systemu przesyłowego – sieci wysokich napięć – potrzeby na najbliższą dekadę są szacowane na ponad 32 mld zł. Znacznie większe potrzeby – szacowane na 130 mld zł do 2030 r. – mają tymczasem operatorzy sieci dystrybucyjnych. Do 2040 r. zaś – to już prognozy rządowe z projektu aktualizacji polityki energetycznej – rozwój sieci ma pochłonąć pół biliona.
Bolączką z punktu widzenia rynku jest jednak brak jasnej wizji. Ograniczona pod względem zakresu i ambicji korekta polityki do 2040 r., zainicjowana w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, upadła za sprawą oporu środowiska Solidarnej Polski, związków zawodowych i węglowego lobby. Formalnie obowiązuje nadal strategia z 2021 r., powszechnie uważana za nieaktualną już w momencie przyjęcia. Przedłużają się też prace nad innymi dokumentami, co jest interpretowane jako świadectwo obaw rządu przed jasnym wyartykułowaniem programu transformacji. W to puste miejsce wkraczały w minionej kadencji spółki Skarbu Państwa i to gra sił pomiędzy nimi coraz częściej decyduje o strategicznych kierunkach polityki energetycznej.
Atomowe niejasności
Zamknięcie flagowego projektu gazowego, czyli Baltic Pipe, pozwoliło ministrowi Naimskiemu i jego ludziom skupić się na programie jądrowym. Na kluczowe decyzje – wybór technologii i lokalizacji pierwszej elektrowni – przyszło nam poczekać (rezultatem jest opóźnienie prac względem oficjalnego harmonogramu, które na tym etapie jest szacowane na mniej więcej dwa lata), a w wielu sprawach, m.in. modelu finansowania przedsięwzięcia, utrzymują się znaki zapytania. Mgła niepewności spowija plany dotyczące drugiej jednostki budowanej w ramach rządowego programu (wstępne propozycje lokalizacji miały zostać przedstawione tej jesieni, jednak – jak słyszymy od źródeł w rządzie – nie należy liczyć, że stanie się to przed wyborami). Niepewne są też losy komercyjnego projektu firmowanego przez Jacka Sasina i konsorcjum PGE, ZE PAK w Pątnowie, który miałby być oparty na technologii koreańskiej. Nie zmienia to tego, że na drodze do budowy elektrowni jądrowej jesteśmy najdalej od czasu zatrzymania budowy w Żarnowcu, a przygotowania inwestycji nabierają tempa.
Nie poznaliśmy natomiast szczegółów rządowego pomysłu na wkomponowanie do systemu energetycznego państwa małych reaktorów jądrowych. To kolejny po OZE obszar, w którym zamiast planu rządzą ambicje poszczególnych spółek, co grozi rozwojem, eufemistycznie mówiąc, niezbyt uporządkowanym.
Co z transformacją
Polityka klimatyczna i sprawiedliwa transformacja to pięty achillesowe rządu. W sprawie narzucanych nam regulacji oficjalnie jesteśmy na nie. A nieoficjalnie? W kluczowych gabinetach jest świadomość, że nikt nas o zdanie nie pyta, a przed rosnącymi kosztami nie uchroni nas nawet polexit. Nie zmienia to faktu, że największe wyzwanie cywilizacyjne, gospodarcze i planistyczne najbliższych dziesięcioleci stało się zakładnikiem hardej retoryki i gęstniejącego napięcia ideologiczno-politycznego w relacjach z UE. Coraz bardziej kosztowna zależność od węgla i relatywne zapóźnienie stały się dla części obozu władzy tożsamościowym credo. W rezultacie obietnice nowego ładu i strategii zrównoważonego rozwoju, które trudno sobie wyobrazić bez przyjęcia do wiadomości podstawowych „megatrendów” współczesnej Europy i świata, spełzają na niczym.
To wszystko osłabia nie tylko pozycję polityczną i konkurencyjną Polski w Europie czy jej wizerunek. To także ryzyko dla najbardziej wrażliwych grup i regionów Polski, którym jest potrzebny dobry plan, a nie gra pozorów. Na osłodę trzeba odnotować, że – mimo wysokich cen energii – półperyferyjna pozycja Polski w UE wciąż ma też pewne zalety, gdy chodzi o przyciąganie strategicznych inwestycji w czasie, gdy nowoczesny przemysł szuka nowych przystani bliżej swoich europejskich central. ©℗
Więcej tekstów w Wydaniu Specjalnym Dziennika Gazety Prawnej.