Od 1 lutego 2023 r. przez pięć miesięcy będą obowiązywać ograniczenia w eksporcie do krajów stosujących mechanizm limitu cenowego – to skutek dekretu Putina.

Jak poinformował wczoraj rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, restrykcje będą obowiązywać zarówno wobec nowych, jak i istniejących kontraktów, które będą się odnosić do „sufitu cenowego” ustalonego przez państwa UE, grupę G7 i Australię. Dekret dopuszcza jednak wyłączenie ich stosowania – i tym samym dopuszczenie realizacji dostaw – na podstawie zgody rosyjskiego prezydenta.
Doktor Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich w swojej analizie dekretu napisał, że jego treść to dowód, iż Moskwa chce zachować dużą elastyczność w stosowaniu ewentualnych retorsji. „Po pierwsze prezydent otrzymał prawo arbitralnego decydowania o stosowaniu wyłączeń od zakazu dostaw. Wiele wskazuje na to, że Moskwa może być zainteresowana korzystaniem z takiej opcji w przypadku państw, które co prawda poparły decyzje związane z pułapem cenowym, ale jednocześnie prowadzą politykę ukierunkowaną na wzmacnianie współpracy energetycznej z Rosją” – pisze analityk, wskazując wprost na Węgry. Oprócz wyłączeń prezydenckich dopuszczono także przedstawianie interpretacji przepisów przez Ministerstwo Energetyki (w uzgodnieniu z resortem finansów). Ekspert zauważa również, że sygnałem daleko idącej ostrożności Kremla są przyjęte terminy obowiązywania kontrsankcji: przede wszystkim odległa data wejścia w życie dekretu i brak określenia terminu dla produktów naftowych. Zdaniem Kardasia sygnalizuje to, że „Kreml zamierza w najbliższych tygodniach uważnie monitorować rozwój sytuacji na rynkach naftowych i uzależniać ostateczne decyzje w sprawie implementacji przyjętych zakazów od zaobserwowanych wyników”.
Analityk OSW za mało prawdopodobne uważa zarazem, by retorsje objęły wyłączone spod unijnych sankcji dostawy lądowe, realizowane rurociągiem Przyjaźń, co mogłoby okazać się bolesne dla państw europejskich. Kontraktowe dostawy przez Drużbę odbierają w dalszym ciągu m.in. rafinerie węgierskie, czeskie, słowackie, niemieckie i polskie.
Zapowiadane od wielu tygodni retorsje mają uderzyć w tych odbiorców rosyjskich paliw, którzy będą żądać wypełnienia warunku maksymalnej ceny zgodnie z pułapem wyznaczonym przez „limitową” koalicję. Zgodnie z przyjętymi regulacjami firmy z zaangażowanych państw nie mogą od 5 grudnia świadczyć usług – m.in. transportowych, ubezpieczeniowych i finansowych – na rzecz realizowanych drogą morską dostaw rosyjskiej ropy, której cena jest wyższa niż ustalony pułap – 60 dol. za baryłkę.
W pierwszym tygodniu po wejściu w życie pakietu sankcji naftowych, który oprócz limitu cenowego obejmuje m.in. embargo na morskie dostawy rosyjskiego surowca do UE, średnia cena ropy Urals na światowych rynkach spadła do niecałych 50 dol. Według S&P Global było to m.in. wynikiem nacisków ze strony azjatyckich odbiorców ropy rosyjskiej, którzy domagali się większych niż wcześniej upustów, i rosnących kosztów logistycznych. W ostatnim tygodniu notowania były nieznacznie wyższe (51,75 dol.), ale wciąż znacząco niższe niż ustalony przez koalicję limit. W przyszłości możliwe jest jego obniżenie, bo zgodnie z przyjętymi założeniami mechanizmu maksymalna cena rosyjskiej ropy umożliwiająca dostęp do usług zachodnich firm ma być maksymalnie 5 proc. poniżej cen rynkowych ropy rosyjskiej. Od 5 lutego analogiczny mechanizm sankcyjny ma obowiązywać także wobec produktów naftowych. ©℗