- Ceny zamraża się na takim poziomie, jakby kryzysu nie było, a przecież kryzys jest - mówi Joanna Maćkowiak-Pander, prezeska Forum Energii
- Ceny zamraża się na takim poziomie, jakby kryzysu nie było, a przecież kryzys jest - mówi Joanna Maćkowiak-Pander, prezeska Forum Energii
Jak pani ocenia propozycje rządu dotyczące cen energii?
Każdy rząd próbuje ograniczyć wzrost cen. To zrozumiałe i nie budzi zdziwienia ani oporu. Można jednak mieć wątpliwości co do zaproponowanych pułapów. Jeżeli mówimy o zamrożeniu cen na poziomie 700 zł, to jest to dosyć odległe od tego, jak w tej chwili kształtują się koszty energii. Pytanie - jak zareagują na to wytwórcy, czy będą współpracować z operatorem systemu w zakresie dostaw energii. A także - jakie są rzeczywiste koszty wytwarzania w tym czasie i jak będzie wyglądało wyrównanie strat.
Energia stała się obecnie bardzo pożądanym towarem. Żeby ograniczyć wzrost jej cen, potrzebna jest radykalna redukcja zapotrzebowania. To jest priorytet. Limit cenowy ma sens, o ile będzie krótkotrwały - na kilka miesięcy - do ustabilizowania cen. Jeżeli nie będziemy, równolegle do limitów cenowych, redukować zapotrzebowania, może dojść do strukturalnego niedoboru i przerw w dostawach. To będzie bardziej destrukcyjne dla gospodarki niż wysokie ceny.
Takie dyskusje toczą się w całej UE, nie tylko u nas. Polskie propozycje w zakresie redukcji popytu są niejasne. To, ile zużyjemy w przyszłym roku, będziemy wiedzieć dopiero po roku, czyli w 2024 r. Dopiero wtedy będzie można otrzymać jakiś bonus z tytułu zaoszczędzenia. Moim zdaniem przy sztucznym obniżaniu ceny odbiorcy będą zużywać energię jak zawsze. A sytuacja systemu energetycznego jest coraz gorsza. Jeżeli nie ma strukturalnych zachęt państwa do oszczędzania - cena jest sygnałem. Państwo jednak tłumi ten sygnał.
Czyli za mało skupiono się na redukcji popytu?
Tak, to jest moje główne zastrzeżenie. Z tego punktu widzenia wyznaczony pułap cenowy jest dosyć niski. On niemal zamraża ceny na takim poziomie, jakby kryzysu nie było, a przecież kryzys jest.
Ale zgadza się pani z tym, że jednak trzeba było coś zrobić, bo te oferty, które dostawali przedsiębiorcy, samorządy etc., były absolutnie nie do udźwignięcia?
Tak, ale jest pytanie - co powoduje takie wzrosty cen. To jest kluczowe. Wzrost cen prądu najbardziej napędza niepewność dotycząca cen węgla. Przecież wytwórcy mają zakontraktowane, w kontraktach długoterminowych, dostawy węgla z polskich kopalń.
Za surowiec trzeba płacić 350 zł za tonę, czyli jest znacząco mniej od tego, ile płacą gospodarstwa domowe za węgiel do ogrzewania w budynkach indywidualnych.
To oznacza, że w zasadzie nie ma podstaw do tego, żeby prąd aż tak bardzo drożał. Bo jego cenę wyznaczają koszty zmienne - paliwa i emisji CO2. Ceny uprawnień do emisji spadły ostatnio dosyć mocno, do poziomu ponad 70 euro za tonę CO2. Więc w zasadzie nie wiadomo, skąd się biorą na rynku wzrosty cen energii, mocno rosną marże. Z naszych analiz wynika, że biorą się przede wszystkim z tego, że wytwórcy nie wiedzą, po ile kupią węgiel, bo kopalnie dążą do tego, żeby wyrównać cenę węgla do cen na rynku ARA (Amsterdam, Rotterdam, Antwerpia), czyli międzynarodowego rynku węgla. Tam cena węgla kształtuje się obecnie na poziomie 1800 zł, a w Polsce - jak mówiłam - 350 zł.
W sposób nieuprawniony ceny energii są wyrównywane do np. rynku niemieckiego, gdzie wysokie ceny wynikają z ekstremalnie wysokich cen gazu.
Jakie byłoby zatem najbardziej pożądane rozwiązanie tego problemu?
Na pewno ktoś z rządu powinien moderować relacje między kopalniami a wytwórcami, aby wzrosty cen węgla nie były tak zupełnie oderwane od realiów krajowych. Możemy się liczyć ze wzrostami o 20-30 proc.
Kolejny krok to wzmocnienie nadzoru rynku energii. W tym kontekście przegłosowane przez Sejm zniesienie obligo giełdowego jest absolutnym błędem, krokiem wstecz. To nie rozwiąże problemu wysokich cen, a zmniejszy transparentność i konkurencję. W ogóle nie będziemy wiedzieli, skąd się bierze cena za kilowatogodzinę. Jeżeli wszystkie kontrakty będą oferowane w relacjach bilateralnych, to może dojść do naprawdę dużej uznaniowości w ofertach dla poszczególnych odbiorców.
Czy ostatnie spadki cen energii to efekt rozporządzenia dotyczącego rynku bilansującego?
W tej chwili rynek nie działa, warunki dyktują spółki Skarbu Państwa, które są umocowane politycznie. Ostatnie spadki cen energii to wynik przede wszystkim tego, że rząd tupnął nogą - poszedł rozkaz obniżenia cen energii, bo okazało się, że radykalne wzrosty nie mają podstaw rynkowych.
Dlatego pożądane jest wzmocnienia roli URE i UOKiK. W tej chwili prezes URE i prezes UOKiK tak naprawdę niewiele mogą zrobić, gdy dochodzi do niewłaściwych zachowań na giełdzie, ceny są sztucznie pompowane. W obecnych warunkach zostaje więc interwencja polityczna, ale to ma wiele minusów i będzie działać destrukcyjnie. Dlatego wzmocnienie funkcji niezależnych organów jest bardzo potrzebne.
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama