- Likwidacja konkurencji na rynku paliwowo-energetycznym odbije się nam czkawką - mówi w rozmowie z DGP Grzegorz Onichimowski ekspert Instytutu Obywatelskiego (think tanku stanowiącego zaplecze PO), w latach 2002–2012 prezes Towarowej Giełdy Energii.

Orlen zaprezentował rekordowe wyniki, a analitycy wróżą, że połączenia z Lotosem i PGNiG pozwolą mu na kontynuację dobrej passy w kolejnych kwartałach. To jaki jest problem?
Dla Orlenu, nawet dla akcjonariuszy koncernu, ta operacja może ma sens. Wysokie zwroty z historycznie wysokich marż rafineryjnych mogą pozwolić mu dokonać nowych inwestycji, które z kolei przełożą się na kolejne zyski w dalszej przyszłości. Ale korzyści z punktu widzenia ogółu nie widzę. To za obecnej władzy szersza tendencja: interes poszczególnych spółek Skarbu Państwa bierze górę nad interesem konsumenta. Ale jest to też kwestia sporu bardziej fundamentalnego: czy państwo powinno w ogóle prowadzić działalność gospodarczą poprzez ekspansję właścicielską, rozszerzanie wpływów rządu na spółki handlowe.
A dlaczego miałoby nie móc? Zwłaszcza w tak specyficznym i egzystencjalnym dla gospodarki sektorze jak energia?
Dlatego, że to fundamentalnie zaburza zdrowe funkcjonowanie rynku. Państwo jest jednocześnie jego regulatorem - w przypadku energetyki regulatorem bardzo aktywnym - i jego uczestnikiem. Próbuje jednocześnie odgrywać rolę sędziego i zawodnika. Oczywiście taki zawodnik, który ma uprawnienia sędziego, zawsze będzie górą.
W zamian obywatel dostaje pośredni wpływ na spółkę, która jest nadzorowana przez demokratycznie wybrane władze.
Raczej iluzję wpływu, bo trudno w praktyce czuć się współwłaścicielem Orlenu tylko dlatego, że kontroluje go Skarb Państwa. A jako konsument na monopolu traci: dostaje gorszy produkt za wyższą cenę. Zresztą Orlen w tych ostatnich miesiącach wykorzystał nas podwójnie: najpierw przez wysokie marże, a potem przez niższe niż zazwyczaj podatki.
Teraz powinniśmy odzyskać te pieniądze, np. poprzez tzw. windfall tax?
Ja jestem wobec tego rozwiązania sceptyczny. On mógłby mieć sens na konkurencyjnym rynku energetycznym. A tu mielibyśmy bardzo dziwną konstrukcję: państwo najpierw tworzy quasi-monopol swoich spółek, po to by następnie odebrać im zyski i poddać redystrybucji, ograniczając zyski innych akcjonariuszy, a maksymalizując swoje.
Od tego jest państwo, żeby redystrybuować.
Ja się nawet zgadzam, że lepiej, żeby robił to rząd niż prezes spółki. Rzecz w tym, że całej tej skomplikowanej operacji można było łatwo uniknąć. Na konkurencyjnym rynku marże byłyby znacznie niższe. Jestem zresztą przekonany, że bez obniżek VAT, na jakie zdecydował się rząd, ceny na stacjach byłyby dokładnie takie same, jak były.
Efekty fuzji są przesądzone? A może jednak należałoby trochę poczekać z jej oceną?
Od samego początku zarówno władze Orlenu, jak i patronujący jego ekspansji rząd, unikają jasnych deklaracji, które pozwoliłyby na wymierną ocenę skutków rozpoczętych przekształceń. A te, które się pojawiły, trudno jednoznacznie powiązać z fuzją. Weźmy np. zapowiedź dywersyfikacji źródeł dostaw ropy naftowej dzięki współpracy z Saudi Aramco. Rzecz w tym, że po decyzji UE o zakazie importu paliw rosyjskich i tak musielibyśmy znaleźć nowe kierunki, a Saudyjczycy i tak byliby naturalną alternatywą. O warunkach, na które umówiliśmy się z Aramco, wiadomo jednak niewiele. Wiemy, że na początku były dwie spółki, a teraz jest półtora, resztę sprzedano bardzo tanio. Jaki to sukces?
To kiedy i na jakiej podstawie będziemy mogli je rzetelnie ocenić? Za rok, za dwa lata?
Wszystko w tej fuzji jest zaprojektowane tak, żeby nie dało się tego zrobić. Dlatego nie ma konkretnych wskaźników, dlatego nie przedstawiono wyników analiz. Dzięki temu zawsze będzie można ewentualne kłopoty usprawiedliwić czynnikami zewnętrznymi - i odwrotnie, przypisać sobie nie swoje sukcesy. Być może pewnym papierkiem lakmusowym, który mógłby stanowić podstawę do oceny całej tej transakcji, będzie przyszłość Rafinerii Gdańskiej.
A konkretniej?
Zakład ten oczywiście jest w dzisiejszych realiach kurą znoszącą złote jajka. Eliminacja Rosji z europejskiego rynku paliw gotowych sprawia, że biznes rafineryjny stał się rekordowo rentowny. Dlatego wiele osób, w tym ja, uważało, że po 24 lutego należało powtórzyć proces wyceny rafinerii, by uniknąć sytuacji, w której Saudyjczykom zakup udziałów w niej zwróci się w kilka miesięcy. Ale długoterminowo jej los nie wygląda tak różowo. Konieczne będzie postawienie na petrochemię i zieloną energetykę. I tu pytanie, na ile Aramco w tej transformacji naszej rafinerii pomoże, na ile zaangażuje tu swój know-how, czy podzieli się swoimi łańcuchami dostaw, rynkami zbytu itp. i na ile pozwoli z tego rezerwuaru czerpać partnerom z Płocka. Na razie zaprezentowane plany są pod tym względem bardzo mgliste. Poza tym, w obszarze OZE i elektroenergetyki to raczej Saudyjczycy mogliby uczyć się od nas. Pracowałem tam trzy lata i mam swoją ocenę.
Dlaczego Aramco miałoby nie zaangażować się w Gdańsku na serio?
Sytuacja na rynku paliwowo-energetycznym jest skrajnie niestabilna. Nie wiemy, czy za parę lat rosyjskie paliwa nie wrócą na europejski rynek. A w związku z tym trudno ocenić, czy poważniejsze inwestycje w Gdańsku będą dla Saudyjczyków opłacalne czy też nie. Istnieje więc zagrożenie, że nowi właściciele potraktują rafinerię raczej jako krótkoterminową lokatę kapitału - wycisną zyski, jakie da się pozyskać dzięki aktualnej koniunkturze, a potem się tych aktywów pozbędą.
Na przykład sprzedadzą Rosjanom?
Czemu nie? Nawet umowne zapisy nie mogą powstrzymać właściciela przed rozporządzeniem swoją własnością. Aramco rzadko ma na jakimś rynku tylko jeden element łańcucha wartości. Alternatywnie może dokupić stacje i stać się groźnym konkurentem dla Orlenu, co z kolei pewnie ucieszyłoby kierowców, ale rząd już niekoniecznie.
Na horyzoncie mamy jeszcze fuzję z PGNiG…
…czyli połączenie dwóch monopoli. W efekcie dostaniemy supermonopolistę, który będzie nas trzymał za gardło podwójnym chwytem.
Z perspektywy Orlenu to dywersyfikacja, zabezpieczenie przed poważniejszymi perturbacjami na rynku paliwowym.
Nie, o ile w przypadku fuzji Orlenu i Lotosu widać synergię z punktu widzenia spółki (choć nie obywatela), o tyle z przejęcia PGNiG nie widzę wielkiego pożytku, poza przejęciem przez Orlen aktywów wydobywczych. Gdyby kupiono któryś z niewielkich podmiotów zagranicznych, zmagających się dziś z olbrzymimi wyzwaniami, ale jednak niepozbawionych perspektyw, mogłoby to mieć biznesowy sens. A tak powstanie gigantyczny i mało sterowny, targany wewnętrznymi konfliktami konglomerat, który zarazem w niebezpieczny sposób oddziaływać będzie nie tylko na rynek, lecz także na politykę, nie tylko zresztą energetyczną, państwa. Patrzę na to z przykrością, tym bardziej że w czasie kiedy kierowałem TGE, podejmowaliśmy starania, by uczynić rynek gazu konkurencyjnym. Dziś widzimy ostateczną likwidację konkurencji.
Ale możemy się zgodzić, że koncern mający już pewne przyczółki w energetyce czy w petrochemii ma większe widoki na sukces niż bez nich?
Tylko że jest jeszcze jeden problem. Paliwowi giganci po prostu nie odnajdują się dobrze w realiach transformującej się gospodarki. Nawet takie koncerny jak Shell czy BP mają z tym ogromne problemy. Dużo lepiej odnajdują się w tej sytuacji firmy mniejsze i bardziej elastyczne albo wywodzące się z innych niż konwencjonalna energetyka branż, np. wielkie spółki technologiczne. Co gorsza, do wszystkich przekształceń wokół Orlenu dochodzi przed przedstawieniem jakiejkolwiek konkretniejszej wizji dla tego megakoncernu (aktualizacja strategii Grupy ma zostać przedstawiona na przełomie roku - red.). Tymczasem dziś coraz mniej jasne jest, co ma być dla multienergetycznego Orlenu podstawą działalności, a co „dodatkiem” do niej. Nie widać jasnej wizji i misji ani biznesu podstawowego.
Rozmawiał Marceli Sommer