- Pomysł dodatku na węgiel to wyrzucanie pieniędzy z helikoptera, zamiast dopłacać, trzeba strategicznie nastawić się na inwestycje, które trwale zredukują zapotrzebowanie na energię - powiedziała Joanna Maćkowiak-Pandera, prezeska Forum Energii.

Joanna Maćkowiak-Pandera, prezeska Forum Energii / Materiały prasowe
Czy 3 tys. zł dodatku na węgiel rozwiąże problem?
Oczywiście nie. Problemy są dwa: wysokie koszty i brak węgla. Dodatek ich nie rozwiąże. Jeśli ktoś ma zapłacić 15 tys. zł, bo średnio gospodarstwo zużywa 5 t na sezon, to i tak jego główne zmartwienie dziś dotyczy tego, gdzie kupić węgiel. A sam ten pomysł to wyrzucanie pieniędzy z helikoptera, przecież nie wszyscy posiadacze pieców węglowych są tak naprawdę ubodzy. Już dawno powinniśmy odejść od węgla, nie mówiąc o tym, że jak mogliśmy palić rosyjskim węglem, myśląc, że jest polski. Problem byłby mniejszy, gdyby rynek węgla był bardziej transparentny.
Powinno być kryterium dochodowe?
Musi być. Mój kolega, wiceprezes korporacji, zapowiedział, że złoży wniosek o dodatek i przeznaczy go na cele charytatywne. A ile będzie dobrze sytuowanych osób, które te pieniądze po prostu wezmą do kieszeni?
A jednocześnie ktoś może wziąć deputat, a palić śmieciami, drewnem czy czymkolwiek innym.
Oczywiście. Ktoś weźmie 3 tys. zł, ale węgla nie kupi i będzie marzł, palił czym popadnie. Nadal będziemy się wzajemnie truć. Dopłaty to niby-proste, a jednocześnie kosztowne rozwiązanie. Liczyliśmy, że to będzie koszt 8 mld zł, ale KPRM podaje 11,5 mld, więc to dodatkowy czynnik proinflacyjny. Lepszym pomysłem byłoby wyznaczenie spółek, centralnego miejsca zakupu węgla. Na świecie wydobywa się 5-7 mld t węgla. Można więc tam kupić tych 10 mln t, ale do tego potrzebny jest duży i zdeterminowany gracz.
W rządzie słyszymy, że kupno węgla nie jest aż takim problemem jak jego rozwiezienie po kraju.
Dystrybucja to jest jakieś ryzyko, ale do pokonania. Sądzę, że można ściągnąć węgiel do innych portów, np. w Niemczech, tam go rozładować i przywieźć do Polski pociągami. Dziś sytuacja jest pilna, ale o ograniczonych mocach przeładunkowych słyszeliśmy jeszcze przed wojną. Wdrożenie sankcji na rosyjskie paliwa było słuszne - nie można przecież płacić Putinowi. Ale od czasu zapowiedzenia sankcji trzeba zacząć działać. Bo na razie działają spekulanci. Jeśli te dodatki po 3 tys. zł trafią na rynek, zarobią na tym głównie handlarze węglem. Latami wspieraliśmy branżę górniczą, a w tej chwili problemem okazuje się 8 mln t węgla dla gospodarstw domowych. Nie wiem, jak to jest, że w XXI w. wciąż palimy węglem w domu.
Rozumiemy, że spółka państwowa czy Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych powinny kupować węgiel.
Tak. To powinien być interwencyjny system, a nie dopłaty. We wszystkich sektorach tworzy się rezerwy, spółki energetyczne też muszą posiadać zapasy węgla. Pytanie, jak to się stało, że rezerwy są najniższe w ciągu 20 lat, jakby ktoś przestał to w ogóle kontrolować. Bywały lata, że na hałdach było po 6-7 mln t, różnego sortymentu. Wygląda na to, że przespaliśmy ten moment, by się zabezpieczyć. Z tych 11,5 mld zł, które wydamy na dopłaty, można byłoby zainstalować 440 tys. pomp ciepła - to bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że mamy 2,7 mln pieców węglowych. Rząd dodatkami próbuje obniżyć ceny węgla dla odbiorców, a prawda jest taka, że węgiel będzie drogi - tej zimy i kolejnej, i trzeba się strategicznie nastawić na inwestycje, które trwale zredukują zapotrzebowanie na energię, i od węgla w gospodarstwach domowych trzeba odchodzić jak najszybciej.
To może te pieniądze przeznaczyć na ocieplanie, o czym mówił premier, czego potem jego kancelaria zaczęła się wstydzić, kasując tweeta z tym cytatem.
Nie rozumiem, czemu słowa premiera wywołały takie oburzenie. Nie myślmy tylko o tym, skąd wziąć węgiel i jak go sfinansować, starajmy się też ograniczać jego konsumpcję. Rozumiem, że są ludzie, którzy już żyją na granicy ubóstwa, więc jak im się mówi, że mają oszczędzać bardziej, to ich to denerwuje. Ale 70 proc. budynków w Polsce jest nieocieplonych i ma niski standard efektywności energetycznej. Rząd robi bardzo mało, żeby to zmienić, bo jest przekonanie, że nie można ludzi do niczego zmuszać, że to trudne i kosztowne. To na pewno nie jest łatwe, ale bez tego sobie nie poradzimy jako kraj, mamy największy kryzys energetyczny w historii. Warto teraz myśleć o wymianie okien, wełnie mineralnej, uszczelnieniu drzwi.
Czyli to był raczej nie niepotrzebny, ale spóźniony apel ze strony premiera.
Nasza polityka energetyczna to jedno wielkie rozczarowanie. W najbliższym czasie dopłaty bezpośrednie nie mają sensu, ale próba ocieplenia domów już tak. Albo uprawiamy propagandę sukcesu, albo szukamy winnych. Zamiast mówić, czego nie zrobiliśmy, to popatrzmy, co można zrobić, bo sytuacja jest naprawdę niezwykle poważna. Wolę już takie apele premiera niż tworzenie kolejnej fikcji w postaci niezwykle kosztownych dopłat - my przepalimy te pieniądze na dopłaty - tak już było w przeszłości. Zamrażaliśmy ceny energii elektrycznej, gdy wzrosły z 300 do 500 zł, teraz ceny są na poziomie 1400 zł. To nie tylko węgiel jest problemem, ale energia elektryczna, ceny gazu, ceny ropy. Nie możemy dopłacać do konsumpcji, bo to nas pogrąży. Pomagać trzeba tylko tym najbardziej potrzebującym.
Do tej pory energia była tania, nie opłacało się oszczędzać - wielu ludzi przegrzewa swoje mieszkania - 24 st. to częste zjawisko. Obserwujemy, jak teraz w innych krajach, takich jak Niemcy, Francja, Hiszpania, ogranicza się pobór energii z centrów handlowych, basenów, steruje się temperaturą, tworzy się wyspy ciepła, czyli np. w szkołach tworzy się możliwości przyjęcia jakiejś grupy ludzi, która będzie marznąć. Lepiej zacząć myśleć w ten sposób, zamiast rzucać wielkie pieniądze na rynek, które tylko nakręcą inflację.
Sądzi pani, że czeka nas taka zima, że część ludzi nie będzie stać na ogrzewanie?
Niestety tak. Na pewno większość Polaków będzie miała ciepło, natomiast będą się pojawiać historie, że ktoś opału nie kupił, bo go nie znalazł lub nie było go stać. Nie w każdym piecu da się spalić cokolwiek, bo piece V generacji przyjmują tylko dobrej jakości węgiel.
Tu od razu się pojawia pytanie, co z tymi, którzy ogrzewają np. gazem czy peletem, a z opalania węglem zrezygnowali.
I to kolejny argument, że taki dodatek to działanie rządu psujące rynek i niesprawiedliwe społecznie. Ci, którzy dokonali wcześniej słusznej zmiany kopciucha na piec gazowy czy na pelet, dziś są niejako karani. Pelet czy drewno są droższe o kilkaset procent, więc wśród nich będzie wzburzenie. Tym bardziej że w gronie palących węglem są nie tylko ubodzy, to czasami zamożni ludzie, palą węglem, bo to robiła wcześniej ich rodzina, bo jest taniej, albo nie ma obok innych źródeł, a nie chcą montować pompy ciepła.
A w kolejce zirytowanych są spółdzielnie czy wspólnoty?
To też ogromny problem. Choć akurat ci, którzy są podłączeni do sieci gazowych czy ciepłowniczych, mogą być chronieni ograniczeniem wzrostu taryf. Rząd ustalił, że będzie taryfikował ceny gazu do końca 2027 r.
To, czego się boję, to sytuacja przemysłu i firm. Nikt nie zajmuje się tym, że niektóre firmy nie będą mogły opłacić rachunków za gaz i prąd. Ceny hurtowe są w tej chwili rekordowe. Dlatego powinno się redukować popyt w przemyśle - przygotować płatne programy redukcji popytu. My skupiamy się na miliardach dla gospodarstw domowych, które nie są w stanie tak zmienić wolumenu, by zmienić całą sytuację. To przemysł jest największym konsumentem gazu i energii elektrycznej. Jeżeli tym się nie zajmiemy, może nas spotkać gospodarczy armagedon - pojawi się efekt domina, nad którym będzie bardzo trudno zapanować.
Rząd powinien pomyśleć o rodzaju tarczy paliwowej dla firm?
W przeszłości już dopłacaliśmy i nijak nas to nie ruszyło do przodu, musimy zmieniać system energetyczny. Ropa, gaz, węgiel stały się bronią wykorzystywaną przeciwko Europie. Dlatego nie rozumiem tych głosów o powrocie do węgla w sytuacji, gdy widać, że mamy ograniczone ilości. Może przez dwa-trzy lata spalimy go więcej, ale to będzie kosztować i tym bardziej powinniśmy rozwijać odnawialne źródła energii i efektywność, żeby wystarczyło go na dłużej. To jest największy paradoks tej reakcji na kryzys. Potrzebujemy odblokowania elektrowni wiatrowych, ale sprawa utknęła w Sejmie. A my będziemy mieli bardzo duży problem energetyczny zimą. Jeśli ktoś będzie miał kłopoty z ogrzewaniem, włączy farelkę, przez co będzie jeszcze większe obciążenie dla sieci elektrycznej. Do tego szybko rozwijają się pompy ciepła, przez co zapotrzebowanie na energię elektryczną już zwiększyło się o 1 GW zimą. Elektrownie wiatrowe można wybudować w ciągu trzech lat. One produkują energię głównie zimą, bo wtedy przede wszystkim wieje. Jest to jeden z kamieni milowych w Krajowym Planie Odbudowy, a mimo to ktoś to ciągle blokuje. Takie skrajne upolitycznienie sektora energii będzie skutkować tym, że kiedyś po prostu pogrążymy się w ciemności.
Jak wygląda nasz bilans węglowo-gazowy przed sezonem zimowym?
Można to szacować na podstawie bieżącego zużycia, ale to trudne, bo rynek jest nietransparentny. Już widać, że wysokie ceny gazu skłaniają firmy do ograniczenia zapotrzebowania - spadło o ok. 20 proc. Tak więc impuls cenowy działa, bo jak jest drogo, to ludzie mniej zużywają. Pytanie, co dalej z gazem. Baltic Pipe nie jest ciągle w pełni zakontraktowany, mamy tam ok. 3,5 mld m sześc. Z kolei magazyny gazu mamy pełne, ale one należą do najmniejszych w Europie, więc te zapasy wystarczą nam na dwa-trzy miesiące.
Jeśli chodzi o węgiel, to 15-20 proc. tego węgla importujemy, dziś ten import istotnie spadł, co może świadczyć o tym, że jest problem z jego sprowadzeniem do kraju. Deficyt w tym roku wciąż może wynieść nawet ok. 10 mln ton, chyba że dokona się agresywnych zakupów poprzez silną jednostkę pod egidą państwa. Jeśli zostawi się to handlarzom, to oni zamiast ściągać węgiel, będą podnosić ceny na to, co mają, bo są za słabi, by kupować sami za granicą.
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak