W zeszłym roku zużycie energii elektrycznej w naszym kraju po raz pierwszy od co najmniej dziesięciu lat było wyższe od produkcji. Bardziej od wytwarzania energii, naszym firmom opłaca się ją kupić za granicą.
ikona lupy />
Polski rynek energii / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Andrzej Sikora prezes Instytutu Studiów Energetycznych / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Agata Staniewska wicedyrektor departamentu energii i zmian klimatu KPP Lewiatan / Dziennik Gazeta Prawna
Nasze elektrownie wyprodukowały w 2014 r. 156,6 TWh, o 3,7 proc. mniej niż rok wcześniej, natomiast zużycie, rosnąc o 0,5 proc., sięgnęło 158,7 TWh. Przez ostatnią dekadę Polska sprzedawała sporo prądu za granicę – czasami nawet ponad 11 TWh rocznie. W ubiegłym roku musieliśmy sprowadzić do kraju prawie 2,2 TWh.
Zdaniem Pawła Nierady, eksperta ds. energetyki z Instytutu Sobieskiego, spadek produkcji krajowej przy wzroście zużycia wynika przede wszystkim z relacji cenowych na rynkach w Niemczech czy Skandynawii i w Polsce. – W Europie Zachodniej ceny bywają niższe głównie w związku z nadpodażą wynikającą z utrzymującego się tam spowolnienia gospodarczego – argumentuje ekspert.
Analitycy wskazują również na inne powody, m.in. taniejące paliwa w Europie (w Polsce spadek cen hamowany jest przez słabnącego złotego), a ponadto rosnący udział produkcji z odnawialnych źródeł w Niemczech. – Nasi zachodni sąsiedzi mają ogromną nadwyżkę prądu wytwarzanego przez przeinwestowany sektor OZE – zauważa Izabela Albrycht, prezes Instytutu Kościuszki. Ponieważ tego rodzaju produkcja jest mocno subsydiowana, cena energii elektrycznej na niemieckim rynku hurtowym stale się obniża. Dość powiedzieć, że OZE mają w niemieckim rynku udział sięgający 25 proc. 25 mld euro wykładanych rocznie przez tamtejszych podatników na dopłaty do energii odnawialnej (220–230 euro na przeciętną rodzinę) robi swoje. Energia w hurcie tanieje, co musi oznaczać presję cenową na inne rynki.
W ostatnim kwartale 2014 r. cena 1 MWh na Towarowej Giełdzie Energii w Warszawie wahała się pomiędzy 42 a 44 euro. W tym czasie za 1 MWh na Europejskiej Giełdzie Energii (EEX), gdzie handluje się prądem od niemieckich wytwórców, czy na czeskiej Energetycznej Giełdzie Praga (PXE) płacono 32–36 euro, zaś na skandynawskiej Nord Pool Spot kurs 1 MWh wahał się między 29,5 a 32 euro.
To między innymi, a być może głównie, wpływ subsydiowanej energii z OZE powoduje trudności w funkcjonowaniu konwencjonalnych elektrowni. W skrajnych przypadkach, tak jak właśnie w Niemczech, pojawiają się tzw. ceny ujemne, które oznaczają, że tradycyjnie wytwórcy płacą za to, aby nie wyłączać zakładów i produkować dalej prąd.
– OZE w Europie nie są promowane w sposób zrównoważony. Model dotowania takich źródeł nie sprzyja długoterminowym inwestycjom w sektorze konwencjonalnym – uważa sekretarz generalny Eurelectric Hans ten Berge. – W efekcie subsydiowania OZE i obniżenia rentowności sektora energetyki konwencjonalnej w latach 2008–2013 kapitalizacja czołowych 20 firm tej branży w UE spadła poniżej 500 mld euro, czyli o połowę – tłumaczy z kolei Michael Fübi, prezes RWE Technology. – W najbliższym okresie w Unii nie widać szans na zahamowanie spadku hurtowych cen energii, bo popyt na nią jest niski, a źródła odnawialne, które są wspierane dopłatami i nie ponoszą kosztów paliwa, produkują coraz więcej prądu.
Na krótką metę taka sytuacja może być korzystna dla odbiorcy końcowego. Z czasem jednak, z powodu trwałej nierentowności istniejących elektrowni i ekonomicznego bezsensu budowy nowych, konieczne staje się wprowadzanie kolejnych regulacji dla energetyki konwencjonalnej, które wypaczają wolnorynkowe reguły. Jednak brak takich rozwiązań może rodzić ryzyko utraty bezpieczeństwa energetycznego. To już teraz jest problem, z jakim borykają się Belgowie, którzy przez lata importowali coraz więcej prądu z Niemiec, u siebie stawiając prawie wyłącznie OZE. Dziś nie mogą zbilansować rynku i stoją przed perspektywą przerw w dostawach energii.
– To, że produkcja w Polsce jest obecnie niższa niż zużycie, samo w sobie nie powinno nas niepokoić – uważa Nierada. W jego opinii gdyby wynikało to stąd, że nie jesteśmy w stanie zaspokoić swoich potrzeb energetycznych, mielibyśmy do czynienia z niepokojącym zjawiskiem. Dopóki jednak jest to efekt zarządzania aktywami i optymalizowania kosztów, przy jednoczesnym utrzymaniu zdolności do samodzielnego zaspokajania potrzeb, kłopotu nie ma. – Moim zdaniem obecne zjawisko nie wynika z braku możliwości zaspokojenia potrzeb – dodaje. Jednak to, że w zeszłym roku takiego problemu nie było, nie oznacza, iż nie będzie go w przyszłym. Już bowiem pojawiają się głosy, że właśnie w 2016 r. grozi nam realny deficyt mocy. – Deficyt energii jest czarnym, ale niestety realistycznym scenariuszem dla naszej gospodarki – mówi Albrycht. – Choć jest to coraz trudniejsze, rząd ma wciąż możliwość zmiany tego scenariusza – dodaje.
Szefową Instytutu Kościuszki niepokoi szczególnie to, że duże elektrownie na węgiel kamienny nie pracują na 100 proc. mocy. Ich produkcja w 2014 r. spadła o ponad 5 proc. – To oczywiście oznacza mniejsze zużycie tego surowca z polskich kopalń i nakłada się na problemy górnictwa – zauważa. Owa czarna perspektywa jest taka, że najstarsze bloki węglowe będą zamykane, ale nowe, wysoko sprawne na to paliwo nie będą powstawać. – Dla Polski oznacza to jeszcze większy import prądu, szczególnie że będą powstawać kolejne interkonektory łączące naszą sieć z innymi krajami. Komisja Europejska przeznaczyła na ten cel ponad 100 mld euro.
– Uważam, że powinniśmy odbudowywać moce w oparciu o najbardziej atrakcyjne ekonomicznie źródła, czyli w naszym przypadku w ciągu najbliższych 5–15 lat o węgiel – konkluduje Nierada.
Niemieccy i szwedzcy podatnicy fundują nam tani prąd. Na krótką metę może nas to cieszyć, ale w dłuższej perspektywie to zagrożenie dla naszych producentów
OPINIE
Mamy poważny problem z prognozowaniem
Polska jest importerem energii netto. Stało się tak, mimo że liczba i przepustowość interkonektorów jest na tyle niewielka, że wciąż dość skutecznie chronimy nasz rynek wewnętrzny. Na podstawie danych dotyczących tylko jednego roku nie można jednak jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o konsekwencje. Z pewnością jednak powinno nas niepokoić to, że Polska, czyli kraj, który stoi surowcami i powinien być co najmniej samowystarczalny pod względem energetycznym, a jeszcze lepiej, by był gwarantem dla całej Europy Środkowej, staje się importerem prądu. Trudno też przewidzieć, czy taka sytuacja będzie się powtarzać. W Polsce mamy bowiem dość poważny problem z prognozowaniem. Analizy energetyczne są jednowymiarowe i oparte na nielicznych parametrach. W efekcie nie wiemy, jak należy się przygotować i jak reagować na tego typu sytuacje.
Import prądu do Polski może rosnąć
Nieznaczny spadek produkcji energii w zeszłym roku wynika z relacji handlowych, a konkretnie z tego, że sprowadzono do Polski tańszy prąd ze Szwecji. Nie oznacza zatem, że mamy problem z mocami. Zapewne, gdyby były możliwości zakupu większych ilości energii z zagranicy, produkcja krajowa zmniejszyłaby się w większym stopniu. Z punktu widzenia odbiorcy to oczywiście bardzo korzystne zjawisko. Jest to jednak także wyraźny sygnał dla polskich firm energetycznych oraz górniczych. Import prądu może bowiem wzrosnąć w przyszłości, jeśli otworzą się możliwości sprowadzania go z nowych atrakcyjnych cenowo kierunków.