Ewa Kopacz dopuszcza poszerzenie pakietu osłonowego, by skłonić pracowników kopalń do zaakceptowania planów restrukturyzacji
Strajkiem górnicy nie zatrzymają zamknięcia części kopalń. Ale mogą zmusić rząd do innych ustępstw. Najważniejsze może dotyczyć pracowników przeróbki mechanicznej węgla. Rządowy plan zakłada, że 1100 z nich straci pracę. Mają dostać odprawy w wysokości 10 pensji. Gdy swój pakiet uruchamiał rząd Jerzego Buzka, ostatecznie otrzymali 24-miesięczną odprawę. Dlatego w tym punkcie widać pole do manewru.
– Zwiększenie odpraw jest możliwe – mówi nam osoba z rządu, choć nie chce precyzować o ile. Zapewne w grę wchodzi – w maksymalnym wariancie – powielenie rozwiązania przygotowanego przez rząd Buzka.
Kolejnym polem do kompromisu mogą być odprawy dla górników dołowych. Rząd proponuje je w wysokości 24 pensji. Mają dotyczyć 400 pracowników likwidowanych kopalń. One także mogą być wyższe. Ponieważ już są wysokie, ewentualne zwiększenie nie będzie już duże.
Nie wiadomo, na ile rząd skłonny jest do negocjacji w sprawie zwiększenia odpraw dla pracowników naziemnych, głównie z administracji kopalń. Oni mają otrzymać odprawy w wysokości 3–6-miesięcznego wynagrodzenia. Raczej nie ma szans na zmianę oferty dotyczącej urlopów górniczych. Kluczowe ustępstwo już zostało dokonane: możliwość łączenia ich z pracą. Górnicy, którzy skorzystają z takiej formy osłony odejścia z pracy, mogą liczyć na otrzymywanie 75 proc. pensji w ciągu czterech lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego. W tym czasie – podobnie jak po przejściu na emeryturę – mogą pracować.
Pakiet osłonowy w tym roku ma kosztować 1,4 mld zł. Jeśli rząd dogada się z górnikami, ta suma może się zwiększyć o kilkaset milionów złotych. Pakiet adresowany jest do 12,7 tys. pracowników pięciu kopalń, które wyłączane są z Kompanii Węglowej. Cztery z nich mają trafić do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, a następnie zostać skierowane do zamknięcia i wygaszenia produkcji. 6 tys. górników ma trafić do dziewięciu kopalń, które utworzą nową spółkę.
Najtrudniejsze zadanie to dokończenie rozmów, które wczoraj znów zostały przerwane. – Jeśli rząd popełnił błąd i przyjął program, zamiast najpierw go skonsultować, to musi dokonać zmian, by utrzymać miejsca pracy – twierdzi szef OPZZ Jan Guz.
To, że program będzie zmieniony, jest bardzo prawdopodobne. Bo druga strona – górnicze związki – usztywniła stanowisko. Możemy rozmawiać, mówią, ale nie o propozycjach przedstawionych w połowie ubiegłego tygodnia. Zarzucają rządowi, że wbrew wcześniejszym ustaleniom ich nie skonsultował. Główny punkt – czyli plan likwidacji kilku kopalń i redukcja zatrudnienia – jest dla związkowców nie do przyjęcia.
– Musimy ustalić sobie inne priorytety niż te, które zaprezentowano w rządowym programie. Takim priorytetem nie może być likwidacja kopalń. Nie możemy się na nią zgodzić, bo ona oznacza likwidację miejsc pracy i duże koszty społeczne w gminach, w których dziś działają te kopalnie – wyjaśnia Dariusz Potyrała, przewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.
– Znając determinację ludzi, którzy już strajkują pod ziemią, to oni prędzej dadzą się zalać, niż zgodzą się na zlikwidowanie ich kopalni – dodaje Dominik Kolorz, przewodniczący zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność”. Wskazuje przy tym na kolejny kontrowersyjny punkt: według niego nie jest jasne, na jakich warunkach pracowaliby górnicy w kopalniach przejmowanych przez nową spółkę.
– Z programu wynika, że może się zmienić system wynagrodzeń. Nikt nie wie, na jakich zasadach będą pracować ludzie, którzy zostaną w teoretycznie bezpiecznych kopalniach – mówi Kolorz. Solidarność chce programu restrukturyzacji rozpisanej na 20–25 lat. – Zdajemy sobie sprawę, że za 15–20 lat kopalń na Śląsku nie będzie więcej niż 10–12. Ale też chcemy mieć czarno na białym rozpisany punkt po punkcie plan, jak sprawić, że po zamknięciu kopalń Śląsk nie stanie się siedliskiem biedy – uważa Kolorz.
Dariusz Potyrała podkreśla, że rząd musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy woli wspierać miejsca pracy za granicą, pozwalając na nieograniczony import węgla, czy raczej postawić na krajowe górnictwo. – Kiepski wynik Kompanii Węglowej bierze się m.in. stąd, że mamy 10 mln ton węgla na zwałach, którego nie możemy sprzedać ze względu na to, iż wjeżdża do kraju tani węgiel z importu. Ktoś powie: bo wydobycie w polskich kopalniach jest zbyt drogie. W takim razie może warto się zastanowić nad obciążeniami fiskalnymi i parafiskalnymi kopalń, np. opłatami środowiskowymi. Czy w innych krajach UE są tak samo wysokie jak u nas? Bo może się okaże, że mamy tu rezerwy, z których możemy skorzystać – konstatuje Potyrała.
Rząd jest pod ścianą. Nie ma mowy o zakazie importu węgla z Rosji. Po pierwsze może być obchodzony przez reeksport poprzez kraje unijne. Po drugie uzupełnia braki w węglu opałowym i koksującym na rodzimym rynku. Do tego rząd, by uruchomić środki na pakiet socjalny, musi likwidować kopalnie, inaczej nie dostanie zgody od Brukseli na użycie w tym celu pieniędzy budżetowych. Informacji od rządu na temat restrukturyzacji górnictwa domaga się też prezydent Bronisław Komorowski. – Żaden górnik dołowy nie będzie pozostawiony sam sobie – zapowiedziała wczoraj premier Ewa Kopacz. I dodała, że plan naprawczy polskiego górnictwa ma służyć ratowaniu miejsc pracy, a nie ich likwidowaniu.