Mimo braku porozumienia państw UE w sprawie embarga naftowego relacje energetyczne Europy z Rosją są na granicy załamania.

Pakiet rosyjskich kontrsankcji wymierzony w 31 europejskich spółek gazowych to najnowszy epizod kryzysu energetycznego. Na celowniku Moskwy znalazła się m.in. spółka Gazprom Germania, nad którą zarząd przejęły na początku kwietnia Federalna Agencja Sieci Przesyłowych (BNetzA), a także EuRoPol Gaz – właściciel polskiego odcinka Gazociągu Jamalskiego.
W praktyce oznacza to zatrzymanie przesyłu rosyjskiego gazu do Europy szlakiem jamalskim oraz pozbawienie dostaw części podmiotów niemieckich, w tym spółki Wingas, jednego z głównych graczy na rynku dystrybucji gazu. Według Berlina gazowe sankcje Moskwy oznaczać będą jednak utratę zaledwie 10 mln m sześc. gazu dziennie, co stanowi ok. 3 proc. całości wolumenu rosyjskich dostaw do Niemiec. Sankcje nie objęły Gascade, operatora sieci gazowej, w tym niemieckiej części Nord Stream 1 (mimo że udziały w niej posiada Gazprom Germania), co sugeruje, że przynajmniej na razie Rosjanie zamierzają kontynuować dostawy tym szlakiem. Rząd Olafa Scholza nie uznał na razie za konieczne podwyższenia gazowego alertu, którego pierwszy poziom (w skali trzystopniowej) został uruchomiony pod koniec marca. Wicekanclerz Niemiec Robert Habeck zachęcił jednak obywateli do oszczędzania gazu.
Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa nie wykluczyła, że ucierpieć mogą możliwości Polski w zakresie pozyskiwania gazu przez Jamał w ramach rewersu fizycznego z Niemiec. – W pakiecie sankcji znalazły się zarówno EuRoPol Gaz, jak i spółki niemieckie współpracujące z Gazpromem, co może oznaczać jakieś ograniczenia ze strony niemieckiej – przyznała. Dopytana, minister podkreśliła jednak, że nie wynika to z naszej interpretacji prawnych konsekwencji wprowadzonych przez Rosję restrykcji, lecz z gotowości na różne scenariusze, np. całkowitego zatrzymania dostaw gazu do Niemiec.
Pod koniec kwietnia Gazprom zdecydował o wstrzymaniu realizacji dostaw kontraktowych dla Polski po tym, jak PGNiG nie dostosował się do zaordynowanej przez Kreml procedury płatności rublowych. Analogiczne decyzje podjęto wobec Bułgarii. Z kolei w zeszłym tygodniu, na skutek przejęcia przez siły okupacyjne kontroli nad jedną ze stacji przesyłowych, o około jedną czwartą zostały ograniczone dostawy przez Ukrainę.
Tymczasem odbiorcy gazu ze Wschodu w dalszym ciągu czekają na precyzyjne rekomendacje Komisji Europejskiej w sprawie opłat za gaz. Liczą, że nowe wytyczne określą, w jaki sposób regulować należności wobec Gazpromu, nie naruszając przy tym unijnych sankcji. Bruksela twierdzi, że mechanizm opisany dekretem Putina stanowi naruszenie sankcji, ale nie wykluczyła jednoznacznie możliwości pogodzenia oczekiwań Moskwy z sankcyjnymi rygorami. Do takiej opcji stara się przekonać klientów Gazprom.
Brak klarownego stanowiska KE sprawia, że kolejne firmy, wraz ze zbliżającym się terminem płatności, podejmują na własną rękę rozmowy z Gazpromem lub podążają za rekomendacjami rządów krajowych. A wiele z nich, np. włoski, utrzymuje, że nie ma przeciwwskazań wobec przejścia na nowy system opłat. W efekcie, jak podała w piątek agencja Bloomberg, powołując się na źródła w Gazpromie, aż 20 europejskich spółek założyć miało specjalne konta w Gazprombanku, które mają umożliwić im płacenie za surowiec zgodnie z regułami narzuconymi przez Kreml, a kolejnych 14 zwróciło się do banku o przekazanie niezbędnych w tym celu dokumentów. Komisja nie odniosła się też do gazowych sankcji Moskwy.
Według nieoficjalnych informacji DGP Komisja przedstawiła już nowe wytyczne państwom członkowskim, ale budzą one kontrowersje, dlatego ambasadorowie państw UE mają omówić je w tym tygodniu. Niezależnie od tego w Brukseli od dwóch tygodni trwa batalia o szósty pakiet sankcji. Mimo powracających pomysłów wprowadzenia jedynie części sankcji Bruksela jest zdeterminowana, żeby przyjąć pełen zestaw środków, z embargiem na import ropy włącznie.
Temu ostatniemu sprzeciwiają się dziś głównie Węgry, Czechy i Słowacja, które – według ostatnich propozycji – mogą liczyć na możliwość kontynuowania importu ropy o rok lub dwa lata dłużej niż reszta UE. W negocjacjach pojawiła się również propozycja, żeby Budapeszt – w zamian za zielone światło na przyjęcie szóstego pakietu – otrzymał dodatkowe środki z funduszu REPower EU, którego celem jest uniezależnienie energetyczne od Rosji całej UE.
Jak ocenia Andrzej Sadecki z Ośrodka Studiów Wschodnich, Viktor Orbán „wyolbrzymia koszty rezygnacji z rosyjskiej ropy”, co ma na celu m.in. wywarcie presji na odblokowanie unijnych funduszy dla Węgier i wynegocjowanie dodatkowych środków na transformację sektora energetycznego. ©℗