Ustawa węglowa przeznaczająca w ciągu dekady z budżetu ok. 30 mld zł na utrzymanie kopalń została podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę, a uruchomienie pomocy zależy już tylko od Komisji Europejskiej. Olbrzymi zastrzyk gotówki ma zapewnić stabilność mającego kłopoty sektora. Prawo i Sprawiedliwość chce się też uwiarygodnić w oczach górników, którzy mają poważne wątpliwości co do tego, czy rząd faktycznie zamierza wygasić sektor wydobywczy dopiero w 2049 r., tak jak zapisano z wynegocjowanej ze związkowcami umowie społecznej.

Eksperci przyznają, że datę tę można włożyć między bajki. Utrzymywanie mocy węglowych do tego czasu stałoby się skrajnie nierentowne, a tak długie wsparcie ze strony instytucji finansowych czy rządów nie zyska akceptacji Brukseli. Władza, choć się do tego nie przyznaje, musi zdawać sobie z tego sprawę. Trzyma się jednak tej daty kurczowo, by nie otwierać dziś nowego frontu. Planując wsparcie w ciągu najbliższej dekady, gra na czas, by kupić go zarówno od górników, jak i Komisji Europejskiej zaostrzającej swoją politykę klimatyczną.
Ta rozgrywka może się jednak nie udać. Już obecna ustawa z przewidzianym wsparciem w ciągu najbliższej dekady może być trudna do przełknięcia przez KE. W sensie formalnym pozwolenie na udzielenie pomocy publicznej nie powinno bowiem dotyczyć trwale nierentownych sektorów. Udowodnienie, że polskie górnictwo takim nie jest, wydaje się karkołomne. Bruksela najchętniej w ogóle zakazałaby energetyki węglowej tak szybko, jak to możliwe. Najlepiej dowodzi tego to, że nie decyduje się na zmiękczenie Zielonego Ładu pomimo obecnej kryzysowej sytuacji energetycznej.
Do tego dochodzą argumenty polityczne – nie od dziś KE nie jest po drodze z działaniami PiS. To nie tylko kwestia poszczególnych ustaw, lecz także odmiennych postaw ideologicznych. Co zatem zrobi Komisja, gdy niesforny i w gruncie rzeczy niechciany przez nią rząd wyciąga rękę po ważną dla siebie pomoc (notyfikację) w przededniu kampanii wyborczej? Aż trudno sobie wyobrazić, że bez żadnych problemów da zielone światło.
Bezproblemowa zgoda Komisji mogłaby ją wystawić na kontrę innych państw Unii. Choć można przypuszczać, że nie zostawi branży całkowicie na lodzie (bo byłaby to niedźwiedzia przysługa względem polskich euroentuzjastów), to zapewne negocjacje będą się przeciągać i mogą okazać się trudne. A czas jest kwestią decydującą, bo Polska Grupa Górnicza potrzebuje pieniędzy. I to już teraz.
Negocjacje węglowe będą zatem jeszcze trudniejsze niż w przypadku środków na Krajowy Plan Odbudowy, bo w grę wchodzi wątek ideologiczny, jakim jest proekologiczna postawa Brukseli, wyraźnie nie w smak znacznej części polskiej elity rządzącej. Stawka batalii pozwala przypuszczać, że Turów to dopiero preludium do ostrego konfliktu z Brukselą na tle energetyki. Gra bowiem toczy się nie o ważny, ale odległy dla przeciętnego obywatela spór o Sąd Najwyższy czy Trybunał Konstytucyjny, lecz dostawy prądu i wysokość rachunków.
Rząd argumentuje, że ustawa ma na celu wygaszać aktywa węglowe, a w planach jest również przenoszenie do NABE – Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego – aktywów węglowych obciążających spółki energetyczne. Dzięki temu mogłyby one inwestować więcej w odnawialne źródła energii.
Jednakże olbrzymimi pieniędzmi władza puszcza oko do górników. Bo nawet gdyby chciała, to nie może przy obecnej układance politycznej pójść z nimi na zwarcie. To jedna z kluczowych dla Prawa i Sprawiedliwości grup. Nie bez powodu premier Mateusz Morawiecki kandydował do Sejmu z Katowic, rząd organizował obchody Święta Wojska Polskiego właśnie na Śląsku, a pacyfikacja protestów górniczych za czasów poprzednich rządów stała się jednym z ulubionych obrazków serwisów informacyjnych publicznej telewizji. Otwieranie nowego frontu w czasie chyboczącej się większości parlamentarnej, a także coraz bliższych wyborów byłoby bardzo nieodpowiedzialne.
Związkowcy zapowiadają jednak, że z daty 2049 r. nie ustąpią ani o krok. Zdają się wiedzieć, że ewentualna zmiana obozu rządowego na bardziej liberalny i proklimatyczny będzie oznaczała osłabienie ich pozycji negocjacyjnej. Dlatego rządzący nie tyle mogą liczyć na wdzięczność za dosypywanie publicznych pieniędzy, ile raczej spodziewać się coraz większych oczekiwań strony społecznej. Zastrzyk gotówki może ją udobruchać, ale prędzej czy później wyjdą na ulicę z powodu zamykania kolejnych kopalń, co będzie procesem nieuchronnym. Obecna koalicja rządząca wybiera opcję „później”, na pewno nie w tej kadencji. A może nawet uda się pozostawić kukułcze jajo przyszłej ekipie rządowej.
Dobrą ilustracją tej taktyki były niedawne negocjacje płacowe związkowców z Polskiej Grupy Górniczej. Zagrozili strajkiem i blokadą surowca dla energetyki, pojechali do Warszawy i po rozmowach z Ministerstwem Rozwoju otrzymali to, czego chcieli. Niezależnie od kondycji samej spółki. To kusi, by windować oczekiwania.
Górnikom sprzyjają tarcia wewnątrz koalicji. Solidarna Polska ochoczo przyłączy się do ich postulatów. Samodzielnej odpowiedzialności za przemysł wydobywczy nigdy nie weźmie. A to wygodna pozycja do tego, by zyskać przychylność związkowców i krytykować decyzje, które prędzej czy później na pewno będą bolesne i spotkają się ze sprzeciwem mieszkańców Śląska. Przyłączenie się do nich, by licytować coraz większe wydatki z budżetu, to ustawienie się w roli dobrego wujka, który zawsze może powiedzieć „ostrzegałem” bądź „zrobiłbym to inaczej”. Zwłaszcza że transformacja energetyczna będzie wymagała poniesienia ogromnych kosztów, które będą musiały odbijać się na portfelach obywateli. ©℗