Jeśli rząd nie zapłaci kary nałożonej przez Trybunał Sprawiedliwości UE, Bruksela będzie musiała ściągnąć płatność sama. Jak to zrobi? Tego urzędnicy jeszcze nie wiedzą.
Jeśli rząd nie zapłaci kary nałożonej przez Trybunał Sprawiedliwości UE, Bruksela będzie musiała ściągnąć płatność sama. Jak to zrobi? Tego urzędnicy jeszcze nie wiedzą.
Jak ustalił DGP, w piątek rząd otrzymał wezwanie do zapłaty kar naliczanych w związku z niewstrzymaniem prac kopalni w Turowie. Na dziś to 25 mln euro. Warszawa ma 45 dni na wyjaśnienia i uregulowanie płatności. – To pierwsze wezwanie, będą one wysyłane aż do zastosowania się do postanowienia TSUE – podało Biuro rzecznika KE. Bruksela może też ściągnąć płatność sama. Decyzji na razie nie ma. Rząd próbuje zaś porozumieć się z Pragą, czasu jest mało ze względu na rychłą dymisję czeskiego gabinetu.
Rząd otrzymał w piątek wezwanie do zapłaty kary za niewstrzymanie prac kopalni w Turowie – ustalił DGP. Sankcja w wysokości 0,5 mln euro dziennie jest naliczana od 21 września. Teraz powstaje pytanie, czy rząd ureguluje rachunek. Biorąc pod uwagę wypowiedzi polityków obozu rządzącego, szanse na to są niewielkie. – Nie powinniśmy żadnej kary płacić, a jeśli zostanie nam ona potrącona z funduszy, to powinniśmy odpowiednio zmniejszyć naszą składkę. To byłoby bezprecedensowe, ale cała sprawa jest bezprecedensowa – mówi europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski. Osoba z rządu zauważa, że ostateczna decyzja nie została podjęta.
Bruksela daje jeszcze czas na złożenie ewentualnych wyjaśnień przez Polskę i dokonanie płatności – 45 dni od doręczenia wezwania do zapłaty. – To pierwsze wezwanie, będą one wysyłane w regularnych odstępach czasu, aż do zastosowania się do postanowienia trybunału w zakresie środków tymczasowych – poinformowało Biuro rzecznika KE w odpowiedzi na pytania DGP. Jak wynika z wcześniejszych zapowiedzi unijnych urzędników, Bruksela może też potrącić kwotę kary z funduszy unijnych dla Warszawy. Jasnej odpowiedzi, jak ściągnąć od polskiego rządu należności, nie ma.
Polska jest pierwszym krajem, na który nałożono sankcje finansowe za niezrealizowanie postanowień o środkach tymczasowych. I pierwszym, który deklaruje, że kar unijnych nie zamierza płacić. Do tej pory Bruksela nigdy nie musiała ściągać wierzytelności od żadnego z państw członkowskich, bo kraje zazwyczaj płaciły kary nałożone na nie przez TSUE (za nieprzestrzeganie wyroków, bo kary za środki tymczasowe zostały nałożone na Polskę po raz pierwszy). Jak słyszymy w Brukseli, Komisja nie zdecydowała jeszcze o kolejnych krokach, które podejmie, jeśli polski rząd rzeczywiście nie zdecyduje się uregulować rachunku. Nasz rozmówca sugeruje trzy rozwiązania. Pierwsze to czekanie, aż Polska sama zdecyduje się na zapłacenie kar wraz z odsetkami, które będą tym wyższe, im dłużej będziemy zwlekać. Druga możliwość to potraktowanie kraju członkowskiego jak wszystkich innych wierzycieli, co wiązałoby się z uruchomieniem mechanizmu egzekucyjnego (chociaż podlegają mu organy państwowe, ale już nie państwo jako całość). Procedura przewiduje oddanie sprawy najpierw w ręce organów krajowych – sądu, który musiałyby nadać klauzulę wykonalności, co jest niezbędne do uruchomienia postępowania egzekucyjnego. A za ściągnięcie kary odpowiedzialny byłby polski komornik. Trzecia opcja to potrącenie z funduszy, jakie są do Polski kierowane.
W grę wchodzi także wcześniejsze dogadanie się z Czechami, którzy wnioskowali o nałożenie skargi na Polskę. Jeśli udałoby się podpisać porozumienie z naszym południowym sąsiadem, to on – czego oczekuje polska strona – miałby wycofać swoje wnioski z TSUE. Wówczas na pewno zostałoby wstrzymane naliczanie kary. Ale czy anulowane zostałyby wierzytelności, o których zapłatę właśnie Bruksela się upomniała? Tej kwestii także nie można przesądzić. – Wydawałoby się, że Polska powinna zapłacić, bo środki tymczasowe mają za zadanie nakłonienie państwa członkowskiego do wykonania postanowienia zabezpieczającego, a nie mają związku bezpośredniego z przedmiotem sprawy głównej. Natomiast decyzję podejmie KE, która zajmuje się egzekwowaniem kar – słyszymy.
W piątek polska strona powróciła do rozmów z Czechami. Jak mówiła we wczorajszym wywiadzie dla DGP minister klimatu Anna Moskwa, do uzgodnienia pozostał jeden paragraf w umowie, który ma kończyć sąsiedzki spór o kopalnię. Jak wynika z naszych informacji, rzekomo polska strona przyjechała z trzema postulatami. Po pierwsze, mniejsza kwota rekompensat. A to dlatego, że ciążą na nas kary naliczane przez Komisję Europejską. Po drugie, Polska sprzeciwia się, żeby Komisja brała udział przy rozstrzyganiu spornych spraw. Po trzecie, cały czas nie rozwiązano kwestii dotyczącej terminu ważności umowy.
Piątkowe spotkanie wczoraj było kontynuowane rozmową telefoniczną między czeskim ministrem środowiska Richardem Brabcem a minister Anną Moskwą. Czesi mają wysłać graniczne warunki podpisania umowy. Polska ma się do nich odnieść. W najbliższych dniach obecny rząd podaje się po przegranych wyborach do dymisji. – Jeżeli więc polska strona chce podpisać umowę jeszcze ze starą władzą, to musi to zrobić de facto dziś – mówi nasz rozmówca.
Polska nie otrzymała jeszcze wezwania do zapłaty za środki tymczasowe związane z niewstrzymaniem działalności Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym. TSUE nałożył karę w wysokości 1 mln euro dziennie 27 października, ale kara zaczęła być naliczana tydzień później, bo polski rząd nie odebrał postanowienia. ©℗
Współpraca Klara Klinger
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama