Tuż przed spotkaniem przywódców UE Warszawa wysłała swoje propozycje zbicia wysokich cen energii. W liście do Komisji powtórzyła apel o antymonopolowe działania wobec Gazpromu i Nord Stream 2.
Polska ostrzegała, że rosyjski koncern zmniejsza dostawy gazu przed uruchomieniem kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2, by wywrzeć presję na jego szybką certyfikację i dopuszczenie do użytkowania. Teraz – gdy ceny błękitnego paliwa gwałtownie rosną przed zimą, temat ma szansę wejść na agendę rozpoczynającego się dziś szczytu UE. Lobbuje za tym polska dyplomacja. Wcześniej mówił o tym szef Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych Josep Borrell.
Tuż przed szczytem polski rząd zaproponował korektę polityki klimatycznej Unii i zatrzymanie wzrostu cen nie tylko gazu, lecz także pozwoleń na emisję CO2. Jak wynika z informacji DGP, w liście do unijnej komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka domaga się m.in. uruchomienia dochodzenia antymonopolowego wobec Gazpromu i przypilnowania, by proces certyfikacji Nord Stream 2 uwzględniał zasadę energetycznej solidarności. Kurtyka ocenia, że kolejna rura z Rosji do Niemiec jest zbędna w świetle alternatywnych tras przez Polskę i Ukrainę i staje się kolejnym instrumentem wpływu Moskwy. Dlatego dla zapewnienia bezpieczeństwa dostaw na wspólny rynek należałoby „porzucić projekt i nie pozwolić, by stał się operacyjny”.
Narrację rządu Mateusza Morawieckiego osłabia spór o praworządność
Pytanie jednak, czy Polska pogrążona w sporze z UE o praworządność ma siłę, by takie postulaty skutecznie forsować. Oprócz lobbowania przeciw Gazpromowi podczas szczytu Polacy będą tłumaczyli się właśnie z praworządności. Francja i Niemcy chciały uniknąć starcia z premierem Mateuszem Morawieckim, ale naciskały na to kraje Beneluksu. Emmanuel Macron zdaje sobie sprawę, że przed wyborami prezydenckimi poważnym tematem we Francji jest tzw. suwerenność prawna w relacjach z TSUE. Swoje porachunki z trybunałem mają również Niemcy. Jednak Holandia, Belgia i Luksemburg nie chcą rezygnować z grillowania Polski, co utrudni działania rządu przeciw monopolistycznym praktykom Gazpromu.
Polski minister przed unijnym szczytem wzywa do blokowania Nord Stream 2 i przekonuje, że to Rosjanie stoją za drogim gazem w Europie
Jeszcze zanim zostało potwierdzone, że temat cen energii pojawi się na rozpoczynającym się dziś szczycie unijnym, resorty klimatu i spraw zagranicznych podejmowały go na poziomie ministerialnym. Ale i bez tego rosnące ceny zaczęły dominować rozmowy, które pierwotnie miały być poświęcone unijnemu pakietowi przykręcającemu klimatyczną śrubę Fit for 55. Teraz Polska chce, aby odłożyć realizację niektórych jego elementów.
Faktycznie, sytuacja, w której podaż gazu się zmniejsza przed zimą, a jego cena szybuje w okresie wzmożonego popytu w czasie odbicia po pandemii, nie jest komfortowa dla Europy. Choć ceny paliwa na rynku spotowym spadły po osiągniętym 6 października szczycie (116 euro za MWh), to nadal pozostają wysokie – przekraczają 93 euro za MWh, co w porównaniu z początkiem sierpnia oznacza wzrost o ok. 130 proc.
Ostatecznie pewną inicjatywę podjęła nawet sama Komisja Europejska i 13 października zaproponowała m.in. możliwość interwencyjnego wsparcia najuboższych odbiorców energii oraz dobrowolne wspólne zamówienia rezerwowego gazu przez kraje członkowskie. Komisja nie zapomina jednak o transformacji i chce też zwiększenia inwestycji OZE i wydatków na nowe przyłączenia.
Warszawa jednak domaga się więcej. W liście z 19 października, który widział DGP, minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka przekonuje europejską komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager, że to rosyjski Gazprom w dużej mierze odpowiada za kryzys energetyczny w państwach członkowskich. „W ostatnich miesiącach można było zaobserwować kilka praktyk stosowanych przez rosyjskiego monopolistę, które różnią się od jego zachowania w poprzednich latach i od standardowego zachowania innych uczestników rynku” – czytamy. Zdaniem ministra Rosjanie ograniczają przepływ gazu innymi trasami niż Nord Stream 1 i celowo nie wykorzystują dostępnych przepustowości
gazociągu jamalskiego oraz ukraińskiego systemu przesyłowego. Rosyjski koncern zredukował wykorzystanie biegnącego przez Polskę Jamału o ponad 60 proc., a ukraińskiego systemu przesyłu gazu o 55 proc. Dlatego Warszawa uważa, że to niewystarczający przesył i niski stan zapasów gazu, a nie zbyt małe możliwości importowe istniejącej infrastruktury z kierunku rosyjskiego są przyczyną kryzysu. Stąd jej zdaniem nieprawdziwy jest argument, że rozpoczęcie eksploatacji gazociągu Nord Stream 2 może uzdrowić sytuację na rynkach europejskich. Kurtyka zwrócił się zatem do unijnej komisarz z apelem o szczegółowe zbadanie zgodności z prawem unijnym działań Gazpromu i funkcjonowania Nord Stream 2.
Część europejskich dygnitarzy podobnie jak Polska wskazuje na Rosję jako jednego z głównych winowajców obecnej sytuacji. Wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josep Borell ocenił w poniedziałek, że
podwyżki cen gazu wpisują się w napięcia na linii Rosja–Zachód. – Wzrost cen energii ma głębokie geopolityczne korzenie. To część geopolitycznej bitwy – ocenił na konferencji po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw UE w Luksemburgu. On również zasugerował, że dostawca ze Wschodu celowo nie zwiększa dostaw gazu do Europy.
To, że unijni politycy dostrzegają problemy związane z wysokimi cenami energii, sprawia, że mógłby być to dobry moment na wsłuchanie się w głos Warszawy. Uwzględnienie części polskich postulatów wydaje się jednak mało prawdopodobne. Bruksela nie zamierza bowiem rezygnować z zielonej transformacji, choć nie tylko kraje naszego regionu, ale także Hiszpania, Irlandia czy Grecja widzą zagrożenia wynikające ze zbyt wysokich cen energii przy jednoczesnym zwiększaniu kosztów społecznych polityki klimatycznej. Chodzi zwłaszcza o propozycję objęcia handlem emisjami budynków i transportu, co będzie oznaczało zwiększenie kosztów domowego ogrzewania. Akurat tę propozycje KE kraje unijne byłyby w stanie osłabić. Warszawa natomiast nie może raczej liczyć na głębokie zmiany w systemie handlu emisjami (ETS), bo jest on sercem unijnej polityki klimatycznej i zdaniem wielu spełnia swoją funkcję.