Spółki w pogoni za kontraktami zgodziły się na warunki, które mogą doprowadzić do ponownego kryzysu w branży
/>
Budownictwo energetyczne miało być dla spółek budowlanych odskocznią od kontraktów autostradowych, na których poniosły dotkliwe straty. Machina inwestycyjna ruszyła. Trwa warta ponad 25 mld zł budowa nowych bloków w Opolu, Kozienicach, Jaworznie, Stalowej Woli i Włocławku. Rząd wymyślił, że uratuje Polimex-Mostostal, lokując go w konsorcjach pracujących dla PGE i Enei. Ale wcale nie musi być tak różowo.
Józef Zubelewicz z zarządu Erbudu mówi, że największe zagrożenie jest związane z technologią. Niewykonanie bloku na czas to ryzyko strat w produkcji energii. – W energetyce prace stricte budowlane stanowią od 10 do 20 proc. wartości kontraktu. Mimo to firmy budowlane wchodzą tu jako konsorcjanci, którzy mają solidarnie odpowiadać za osiągnięcie parametrów technicznych – podkreśla. Jeśli to się nie uda, inwestor zacznie naliczać kary. – Wtedy branżę budowlaną czeka kolejna rzeź niewiniątek – ostrzega Józef Zubelewicz.
W branży usłyszeliśmy: – Wyobraźmy sobie, że rozruch elektrowni opóźnia się o dwa miesiące, np. z powodu źle sprofilowanych łopatek w turbinie. Naliczane kary mogą zjeść całą marżę spółki budowlanej, nawet jeśli nie miała z tym nic wspólnego. Bo wtedy partnerem do rozmów dla zamawiającego jest całe konsorcjum, a nie tylko podmiot odpowiedzialny za ten element – przekonuje nasze źródło. Oczywiście spółki mogą się od tego ubezpieczyć, ale to dodatkowy koszt konsumujący zysk. Prezesi przyznają, że wiara w wysokie marże była przedwczesna.
– Wyzwaniem jest skala inwestycji. Kary wartości kilku miliardów naliczane od kontraktu mogą być dużym obciążeniem – twierdzi Dariusz Blocher, prezes Budimeksu, który wspólnie z Hitachi został wybrany jako wykonawca bloku w Turowie.
Praktyka jest taka, że spółki mogą ustalić między sobą w wewnętrznej umowie, kto w jakim stopniu ponosi odpowiedzialność za kontrakt. W konsorcjum zintegrowanym udział jest procentowy. Równolegle funkcjonuje podział w oparciu o zakres prac. I jest też model mieszany. To wszystko działa, dopóki nie zaczną się problemy z płynnością.
– Jeśli partner się wywróci, to nawet to, że jestem zabezpieczony w umowie wewnętrznej, nic mi nie daje, bo wobec zamawiającego działa solidarna odpowiedzialność. Czyli w przypadku upadłości partnera on ściąga należność z mojej gwarancji – zaznacza menedżer dużej spółki budowlanej.
– Mnóstwo firm ma problemy z innych kontraktów budowlanych i w specjalistycznym budownictwie przemysłowym szuka ucieczki od kłopotów. Dlatego pilnie obserwujemy tych, którym zlecamy kontrakty – deklaruje Paweł Mortas, prezes Rafako, które realizuje inwestycje m.in. dla PGE i Tauronu. Mortas dodaje, że to niezwykle groźna sprawa, bo jeżeli w porę nie uda się wychwycić kłopotów podwykonawcy, generalny wykonawca może mieć problemy, bo to on, a nie podwykonawcy, wypłaci kary umowne.
Budowlanka boi się też, że duża liczba inwestycji skupi się w tym samym czasie. – Taka kumulacja może doprowadzić do wzrostu cen usług i materiałów. A jeśli w tym samym czasie rośnie konkurencja z innych krajów, zaczyna się szaleństwo podkupywania personelu kierowniczego. To wszystko odbija się na rentowności kontraktów – podkreśla prezes Zubelewicz z Erbudu.
– Program inwestycji w energetyce powinien być rozpisany w taki sposób, by największe budowy nie ruszały jednocześnie. Potem firmy po wygraniu przetargów widzą, że nie mają mocy przerobowych. Ten błąd popełniła GDDKiA w 2009 i 2010 r. – twierdzi Rafał Bałdys, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. W latach 2012–2013 w Polsce zbankrutowało ponad 500 firm budowlanych, z czego większość przy kontraktach infrastrukturalnych. Inwestycje energetyczne na etapie przygotowania są warte ponad 50 mld zł.