Pamiętacie entuzjazm, który wybuchł kilka lat temu, kiedy Amerykanie ogłosili, że w Polsce mogą być największe zasoby gazu ziemnego w Europie? Ta euforia już wyparowała, choć doniesienia o udanych szczelinowaniach czy – opisywanym przez nas dziś – odkryciu pokaźnych złóż ropy łupkowej pozwalają wierzyć, że jednak ta ziemia kryje w sobie nie tylko ziemniaki.

Osobiście cieszę się, że ten początkowy entuzjazm nie został potwierdzony przez szybkie odkrycia ogromnych złóż gazu. Te bowiem zapewne ściągnęłyby kolejnych inwestorów chciwych zysków i – kto wie – być może już powoli zaczynalibyśmy eksportować gaz oraz wydawać pieniądze zarobione na tym surowcu.
Proszę sobie tylko wyobrazić, jak wyglądałoby Euro 2012, gdybyśmy mogli je sfinansować z miliardów dolarów z gazu. Te wszystkie stadiony w miastach wojewódzkich i być może powiatowych, budowane na fali piłkarskiego uniesienia! Te wszystkie lotniska, które mogłyby powstać, z pasami startowymi tworzonymi byle jak i na chybcika! Pewnie kupilibyśmy nie 20 składów pendolino, ale 200, choć po imprezie byłyby one równie puste jak pociągi, które wożą podróżnych z Okęcia do centrum Warszawy. W końcu mamy taką cechę narodową, która brzmi „zastaw się, a postaw się”, a dzięki zasobom gazu minister Jacek Rostowski, który i tak bije rekordy rozrzutności, byłby w stanie zadłużyć nas na skalę niewyobrażalną.
Cieszę się, że nie zalały nas gazo- i petrodolary, bo jest jeszcze szansa, że nim się pojawią w dużych ilościach, przygotujemy się do mądrego ich wydawania; że ewentualne zyski z łupków potraktujemy nie jako zapomogę, którą radośnie przepuścimy, tylko uznamy za kredyt od natury i zainwestujemy tak, aby z tego daru korzystać przez dekady albo dłużej.