Podatek korygujący od importu wysokoemisyjnych produktów spoza UE to wyjątkowo trudne i wyjątkowo ważne wyzwanie dla nowej Komisji Europejskiej.
Po trwającej kilka miesięcy epopei ArcelorMittal zamknął wielki piec w Nowej Hucie. Na tę decyzję złożyły się spadająca globalna koniunktura oraz rosnący koszt emisji dwutlenku węgla ponoszony przez europejskie huty. Wyższe koszty, które stanowią już 10 proc. kosztów produkcji, wynikają ze zmian cen certyfikatów w Europejskim Systemie Handlu Emisjami.
Producenci stali w innych częściach świata nie ponoszą takich opłat. Nic więc dziwnego, że globalni producenci zmuszeni do obniżenia produkcji przez spadający popyt zaczynają cięcia od europejskich zakładów. Inne energochłonne gałęzie gospodarki konkurujące na globalnych rynkach, jak sektor chemiczny, hutnictwo szkła czy nawet przemysł cukrowniczy, mogą stanąć przed podobnymi problemami. Czy uda się połączyć ambitne cele obniżenia emisyjności gospodarki oraz zachować miejsca pracy w tych sektorach?
Nadzieją jest podatek korygujący od emisji dwutlenku węgla pobierany na granicach. Pod tą długą nazwą kryje się nowy rodzaj cła, którego wprowadzenie jest jednym z priorytetów przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Idea cła korygującego polegać ma na tym, że od każdego towaru importowanego do UE pobierana byłaby opłata proporcjonalna do wielkości emisji wytworzonych w procesie produkcji. Jeśli np. w Chinach przy produkcji tony stali powstanie 2,5 t CO2, to importer chińskiej stali poniesie koszty równe kosztom emisji 2,5 t CO2 w Europie. W ten sposób ceny stali w Unii będą wyższe niż w pozostałych regionach, dzięki czemu polska huta miałaby równe szanse w konkurencji z producentami z reszty świata.
To tylko pierwszy etap. Konieczny jest też mechanizm wyrównawczy przy eksporcie. Co więcej, stali nie konsumuje się w rolkach, więc cło węglowe przesuwa problem na inne gałęzie gospodarki wykorzystujące wysokoemisyjne produkty, np. przemysł motoryzacyjny. Producenci aut w Europie kupują stal, która po wprowadzeniu cła węglowego będzie droższa o podatek od emisji CO2 od stali kupowanej przez producentów z innych regionów.
Do wytworzenia przeciętnego samochodu potrzeba tony stali, więc na skutek cła węglowego europejski samochód będzie o ok. 100 euro droższy od pojazdu wyprodukowanego poza UE. Aby nie zabić przemysłu motoryzacyjnego, konieczny jest zwrot podatku od emisji CO2 przy eksporcie. Podobne roszczenia będą zgłaszać inne sektory. Cały system będzie sprawiedliwy, gdy zwrot będzie naliczany dla każdego eksportowanego produktu i usługi. Piękne teoretycznie rozwiązanie to w praktyce olbrzymi wysiłek klasyfikacyjny i jeszcze większe pole do nadużyć. Do tego dochodzą obawy, że takie cło będzie niezgodne z zasadami Światowej Organizacji Handlu.
Komisja Europejska, świadoma trudności, rozważa w pierwszym etapie ograniczenie mechanizmu do kilku sektorów surowcowych. Cement jest tu idealnym kandydatem. Prawie 8 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych powstaje w tym sektorze, a budowane z wykorzystaniem cementu domy czy mosty raczej nie przekraczają granic. Większość innych produktów rodzi problemy opisane powyżej. Mimo wątpliwości warto trzymać kciuki. Jeśli się uda, Unia faktycznie będzie mogła przewodzić staraniom o ratowanie klimatu. Pozytywnym skutkiem ubocznym może być też większa świadomość konsumentów. Jeśli każdy produkt eksportowy będzie miał wyliczoną wielkość emisji CO2, nic nie będzie stało na przeszkodzie, aby taka informacja była umieszczona na opakowaniu.