Czy ja przypadkiem ostatnio nie pisałam o tym, że rząd w końcu przeprasza się z wiatrakami? Pardon, my french, ale kogoś chyba wiatrak uderzył, ponieważ jak się okazuje, specustawa, która miała wspomóc inwestorów chcących budować morskie farmy wiatrowe na Bałtyku, utknęła w martwym punkcie. Potwierdzili mi to zarówno posłowie PiS, jak i źródła w resorcie energii, a także sami zainteresowani.

Nasi rozmówcy twierdzą, że przed wyborami parlamentarnymi ustawy nie będzie, bo są inne priorytety. To dość śmiała teza, ponieważ rząd sam przyznał w projekcie planu energetyczno-klimatycznego złożonym w Brukseli, że nie zrealizujemy celu, jakim jest 15-proc. udział odnawialnych źródeł w produkcji energii w 2020 r. Oczywiście w dokumencie obiecujemy poprawę i deklarujemy budowę wiatraków na morzu.

Najśmieszniejsze jest to, że wypracowany projekt dokumentu, który przyjęty w tym roku pozwoliłby na uruchomienie pierwszej farmy na Bałtyku w 2026 r., jest kompromisem akceptowalnym przez praktycznie wszystkich uczestników dyskusji. I co? I nic. Trafił do szuflady czy innej zamrażarki, a przecież mógł być atutem w kampanii wyborczej: Oto rząd Prawa i Sprawiedliwości, zbawca górnictwa, który wprawdzie zarżnął wiatrakowy biznes na lądzie, buduje wiatrową potęgę Polski na Bałtyku…
Zastanawiają mnie jednak szczególnie te „inne priorytety”. Budowa morskich wiatraków to wydatki docelowo przekraczające łącznie ponad 100 mld zł, ponieważ mówimy o mocach rzędu 12 GW (dziś łączna moc zainstalowana w naszym systemie to ok. 40 GW). Czyżby więc tym priorytetem miała być elektrownia atomowa, o której marzy (sam tak mówi) minister energii? Tylko jej wybudowanie to nie jest bułka z masłem i tak szybko jak morskich wiatraków nie da się jej uruchomić. Szukam dalej. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to elektrownia węglowa o mocy 1000 MW w Ostrołęce za 6 mld zł. W grudniu rozpoczęto tam prace, a wciąż nie udało się zmontować finansowania, chociaż siłownia ma ruszyć przed końcem 2023 r. (pierwsze wiatraki na morzu trzy lata później). Ale nie chce mi się wierzyć, by tak strategiczne ministerstwo, jakim jest resort energii, dla sfinansowania tej inwestycji kładło na szali przyszłość nowoczesnej i niskoemisyjnej energetyki. I pomijam to, iż szef ME jest jednocześnie szefem PiS w okręgu siedlecko-ostrołęckim.
Czyżby ze sprawą należało łączyć PGE, która ewidentnie szuka pieniędzy? Poinformowała, że odstępuje od procesu nabycia wszystkich udziałów w PGE EJ (spółka atomowa, w której PGE ma 70 proc. udziałów) i dodaje, że w ramach programu obligacji krajowych do maksymalnej kwoty 5 mld zł rozważa wyemitowanie w II kw. 2019 r. niezabezpieczonych obligacji do 1 mld zł (zapadalność 7–10 lat). Zważywszy, że resort energii oczekiwał, iż PGE zostanie pożyczkodawcą dla inwestycji w Ostrołęce, zaczynam mieć wątpliwości, czy jednak nie będzie tam inwestorem. Na razie obok Energi, właściciela elektrowni, jest nim poznańska Enea. Wieść gminna jednak niesie, że obecny układ sił wcale nie jest ostateczny i zdarzyć się może, że Enea z projektem weźmie rozwód (taką możliwość sygnalizowaliśmy w DGP ponad pół roku temu), więc będzie potrzebne zastępstwo. No ale przecież plotkowaniem nie będziemy się zajmować.