Szykuje się kolejne starcie z Brukselą. Projekt nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) jest niezgodny z unijnym prawem – wskazuje stowarzyszenie WindEurope.



Projekt przepisów, które miałyby ułatwić życie inwestorom OZE, może osiągnąć odwrotne skutki od zamierzonych. Po jego ogłoszeniu 28 lutego przez resort energii, ceny zielonych certyfikatów (świadectwa pochodzenia czystej energii, które muszą kupować producenci energii z paliw kopalnych) spadły ze 150 zł do 80 zł.
– Kluczowe europejskie gospodarki są dziś napędzane energią wiatrową. Niemcy ponad 20 proc. energii elektrycznej otrzymują z wiatru, Wielka Brytania 18 proc., Dania ponad 40 proc. Energia wiatrowa jest najtańszą nową formą wytwarzania energii i wielką szansą ekonomiczną. Dlatego z zadowoleniem przyjęliśmy ogłoszenie przez polski rząd „nowego otwarcia” dla energetyki wiatrowej, poczynając od aukcji w listopadzie 2018 r. na łącznie 1 GW z farm wiatrowych na lądzie. Jednak ten pozytywny sygnał stoi w sprzeczności z przekazem płynącym z projektu długoterminowej polityki energetycznej Polski i, co najważniejsze, proponowanymi zmianami do ustawy o odnawialnych źródłach energii – mówi Pierre Tardieu, dyrektor ds. polityki w WindEurope.
Chodzi o ujęty w projekcie nowelizacji przepisów sposób wyliczania ceny zielonych certyfikatów. Zdaniem ekspertów będą one zaniżane. Cena będzie powiązana z tzw. opłatą zastępczą i ceną energii elektrycznej. W efekcie maksymalny przychód z 1 MWh energii z OZE nie mógłby przekroczyć 312,08 zł (licząc łącznie ceny sprzedaży energii i certyfikatów). Biznesplany inwestorów zakładały przychody rzędu 400–450 zł.
Jak zauważa Krzysztof Kajetanowicz z firmy konsultingowej TPA, maksymalny pułap wynikający z nowych przepisów i tak nie zostałby osiągnięty. Powód? Wiatraki nie mogą „podkręcić” mocy w szczycie w przeciwieństwie do energetyki konwencjonalnej.
Zdaniem ekspertów wprowadzenie w życie nowych przepisów może skutkować bankructwem producentów nawet 70 proc. istniejących mocy wiatrowych w Polsce. Na koniec ub.r. było to 5,86 GW z ok. 40 GW wszystkich mocy zainstalowanych w kraju.
To jednak nie wszystko. Okazuje się, że planowane zapisy są niezgodne z unijnym prawem. Chodzi o art. 6 dyrektywy o promowaniu odnawialnych źródeł energii (REDII), która weszła w życie pod koniec ub.r. Przepis ten zobowiązuje kraje członkowskie do unikania zmian w zakresie wsparcia dla energii odnawialnej.
– Propozycje rządu byłyby nie tylko bardzo złą wiadomością dla właścicieli istniejących aktywów, lecz także wysłałyby bardzo szkodliwy sygnał dla tych, którzy planują teraz zainwestować w Polsce. Oznaczałoby to wyższe koszty kapitału dla nowych inwestycji w zieloną energię, w tym projektów farm wiatrowych na Morzu Bałtyckim, które mają kluczowe znaczenie dla transformacji energetycznej w Polsce – uważa Pierre Tardieu. Dodaje, że nie ma ekonomicznego sensu podważanie rentowności działających aktywów wiatrowych w Polsce, skoro obniżają one hurtowe ceny energii i pomagają w zmniejszeniu ich zmienności.
Według Janusza Gajowieckiego, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, każde 1000 MW mocy wiatrowych, które jest wprowadzane do systemu elektroenergetycznego, obniża obecnie ceny hurtowe energii elektrycznej o 22,3 zł. W ubiegłym roku było to 21,6 zł, w 2017 r. 13,5 zł, a w 2016 r. 14,5 zł.
To istotny argument z punktu widzenia zamieszania o ceny energii w Polsce. Zwłaszcza że wciąż nie weszło w życie rozporządzenie do ustawy, która ma zamrozić ceny prądu. W DGP jako pierwsi pisaliśmy o tym, że nieodzowna będzie druga nowelizacja uchwalonej w grudniu w ekspresowym tempie ustawy. Zapisaną w niej bowiem na sztywno cenę energii elektrycznej na poziomie z 30 czerwca 2018 r. dla wszystkich odbiorców wciąż kwestionuje Bruksela.