Określenie wiążącej daty rezygnacji ze spalania węgla to sukces i pokaz zdolności niemieckiego państwa do podejmowania kompromisów. Węgiel zniknie z miksu energetycznego do 2038 r., a jeśli transformacja energetyczna będzie przebiegać sprawnie, to możliwy jest też wcześniejszy termin – 2035 r. Tymczasem Polska wciąż nie może się zdecydować, kiedy odejdzie od węgla. Na razie kosztem ograniczania wydobycia zwiększa import (18 mln ton za 11 miesięcy ubiegłego roku). Ale do niemieckich 55 mln ton wciąż nam daleko.
W Niemczech decyzję o pożegnaniu z węglem podjęła Komisja Węglowa. Chadecy i socjaldemokraci jeszcze w umowie koalicyjnej przenieśli odpowiedzialność w tej sprawie na niezależne grono eksperckie. Ciało, które rozpoczęło obrady latem 2018 r., stanowiło barwną mieszankę branż i odmiennych interesów. Spośród jego 28 członków szef niemieckiego Greenpeace’u i inni ekolodzy mieli tyle samo do powiedzenia, co przedstawiciele związków zawodowych, przemysłu ciężkiego i świata nauki.
Ekolodzy chcieli wyłączyć wszystkie elektrownie węglowe już do 2030 r., ale dla przemysłu zmiany są zbyt nagłe. RWE przestrzega przed widmem zwolnień i rosnących cen prądu. Jednocześnie wszyscy zgadzają się co do jednego: dobrze, że podjęto decyzję, która wskazuje kierunek zmian na rynku energii i transformacji energetycznej kraju na następne 20 lat. W Polsce z kolei z trudem montujemy finansowanie, przynajmniej 6 mld zł, dla kolejnej węglowej kolubryny, czyli 1000 MW w Ostrołęce. Nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, ile węgla będziemy wydobywać, bo inne wielkości zapisano w dokumencie Polityka energetyczna do 2040 r., a inne w wysłanym do Brukseli Planie energetyczno-klimatycznym.
Niemiecki rząd potrzebował decyzji–symbolu. Społeczeństwo od lat domagało się zdecydowanej walki z emisją dwutlenku węgla. Wskazywały na to liczne demonstracje, okupacja lasu Hambach, na którego terenie RWE chciał wydobywać węgiel brunatny, w końcu sondaże i systematycznie rosnące poparcie dla Zielonych, na których głos chce obecnie oddać co piąty obywatel RFN. Kompromis udało się osiągnąć dlatego, że rząd na proces odejścia od węgla przewidział w budżecie miliardy euro.
Rządzący mają świadomość, że 60 tys. osób bezpośrednio i pośrednio zatrudnionych w branży węglowej oraz ich rodziny i przyjaciele to potencjalni wyborcy. Decyzja Komisji Węglowej, która nie rozwiewa ich obaw o przyszłość, wywołuje frustrację i lęk, mogłaby ich popchnąć w ramiona populistów z Alternatywy dla Niemiec. Dlatego do czterech krajów związkowych, gdzie obecnie wydobywa się i spala węgiel, przez najbliższe dwie dekady popłynie przynajmniej 40 mld euro. Środki będą inwestowane w nową infrastrukturę, instytucje i kwalifikacje pracowników niezbędne do stworzenia od podstaw całych branż, które napędzą regiony w przyszłości.
W zeszłym roku niemal 50 proc. prądu wytworzyły elektrownie węglowe i atomowe. Atom zostanie wyłączony już w 2022 r. Raport Komisji ustalił, że do 2030 r. w efekcie zamykania kolejnych elektrowni udział węgla w ogólnym miksie energe tycznym ma wynosić zaledwie kilka naście procent. Niemiecki, bardzo energochłonny przemysł będzie coraz bardziej zależeć od odnawialnych źródeł energii i gazu. W obu przypadkach potrzebna jest gwałtowna rozbudowa infrastruktury, którą trzeba jakoś sfinansować. Niemal pewne są podwyżki cen energii. Dlatego od 2023 r. ok. 2 mld euro rocznie ma popłynąć na państwowe subwencje dla przemysłu i osób prywatnych, łagodzące wzrost cen.
To prawie jak w Polsce. U nas w tym roku rekompensaty za wzrost cen mają wynieść według rządu 9 mld zł, według Lewiatana – 13 mld zł, a według wyliczeń DGP na podstawie analiz banków nawet 16 mld zł. Niemcy to kilkukrotnie większa gospodarka, a kwota dopłat jest bardzo podobna. Gdyby jednak w Polsce zapadły konkretne decyzje co do przyszłości energetyki (decyzji o budowie atomu nadal nie ma, a o odejściu od węgla nikt nawet nie próbuje rozmawiać, bo nad Wisłą wszyscy boją się górników), to i rekompensaty byłyby dla Brukseli bardziej strawne.
Może się jednak okazać, że w jeszcze jednej kwestii prądowej będziemy jak Niemcy: gdy Komisja Europejska zdecyduje się wszcząć postępowanie przeciwko nam za naruszanie niezależności regulatora (Niemcy zrobili to w rozporządzeniu, my w ustawie). Może jednak nie oglądajmy się wiecznie na innych, tylko zacznijmy zmiany od siebie.