Wkrótce głównym problemem elektroenergetycznym Mińska nie będzie to, skąd wziąć prąd , tylko co zrobić z tym wyprodukowanym w Ostrowcu.
Budowana pod litewską granicą elektrownia atomowa (BiełAES) miała uczynić z Białorusi eksportera prądu. Władze w Mińsku przyznały właśnie, że to nierealna perspektywa. Energii z Ostrowca nie potrzebują ani sąsiedzi, ani Białoruś. Stawia to pod znakiem zapytania celowość budowy.
– Rząd powinien wypracować konkretny i realistyczny plan rozszerzenia wykorzystania energii elektrycznej w przemyśle, rolnictwie, transporcie, sektorze IT, mieszkalnictwie i innych obszarach – mówił w piątek prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka. – Już dziś mamy potencjał do zwiększenia konsumpcji energii, a niebawem będzie go jeszcze więcej – dodał.
– To przeszacowana inwestycja. W obwodzie kaliningradzkim było podobnie i projekt został zatrzymany, bo nie było zainteresowania zakupem energii. Ale inwestycja na Białorusi jest zaawansowana i nie ma szans, by nie została uruchomiona – mówi ekspert energetyczny Piotr Maciążek.
W 2011 r., gdy porozumiano się z Rosją w sprawie kredytu na elektrownię w Ostrowcu, Mińsk snuł plany eksportu. – Przestaniemy importować prąd, a znaczną jego część będziemy dostarczać na rynki zewnętrzne – mówił wówczas Łukaszenka. Białorusini nie ukrywali, że liczą głównie na zachodnich sąsiadów. Litwa ze względów bezpieczeństwa wkrótce rozpoczęła dyplomatyczną kampanię wymierzoną w BiełAES, w której awaria w ciągu dwóch godzin mogłaby skazić leżące 40 km dalej Wilno. Litwini stworzyli nawet przepisy mówiące o zakazie kupowania prądu z Ostrowca. Solidarność z sąsiadem wyraziła też Polska, która odrzuciła możliwość takich zakupów.
Podobnej deklaracji nie złożyła Łotwa. – Nie uważam, że powinniśmy pójść drogą pisania prawa zakazującego zakupu energii – mówił szef MSZ Łotwy Edgars Rinkēvičs w niedawnej rozmowie z Tut.by. Gdy przed rokiem odwiedzaliśmy Mińsk i Ostrowiec, urzędnicy odpowiedzialni za sektor energetyczny przekonywali, że brak partnerów eksportowych nie będzie problemem, bo Białoruś czeka wzrost konsumpcji energii na rynku wewnętrznym. – Budujemy tę siłownię dla siebie. Będziemy mogli zamknąć najbardziej przestarzałe elektrownie gazowe – tłumaczył Eduard Swiryd z ministerstwa energetyki.
Tyle że bieżący rok okazał się pierwszym w historii, w którym w ogóle zrezygnowano z importu prądu, bo Białoruś stała się samowystarczalna. Innymi słowy BiełAES okazała się niepotrzebna, zanim powstała. Gdy ją projektowano przed kryzysem 2008–2009, białoruski PKB rósł po 11 proc. rocznie. Przyszła stagnacja, wzrost konsumpcji energii wyhamował i plany trzeba było zrewidować.
Dlatego Mińsk nie zrezygnował z marzeń o eksporcie na Zachód. – Litwini nie rozebrali połączeń z Białorusią, więc mogą one służyć do naturalnych przepływów. Będą więc odbierać energię, choć nie będą za nią płacić. Białoruś liczy, że uda się to potem sformalizować. Litewski kontrwywiad zwraca na to uwagę w raportach – mówi Piotr Maciążek. Jednak dla polityków z Wilna deklaracje, że nie zamierzają kupować prądu, to jeden z elementów walki z BiełAES.
– Były przypadki, gdy podobne projekty były wstrzymywane, gdy osiągnęły już zdolność operacyjną. A Ostrowiec nie został nawet zbudowany – mówił DGP szef litewskiego MSZ Linas Linkevičius. – Jeśli chcą sprzedawać prąd na rynki Unii, muszą grać zgodnie z unijnymi regułami. Ostatnio wreszcie przeprowadzono testy wytrzymałościowe zgodne ze standardami UE. Wymagamy, by wszystkie rekomendacje zostały wdrożone. Mamy poważne wątpliwości związane z bezpieczeństwem tej siłowni – dodawał minister.
Mińsk nie zamierza rezygnować z projektu o mocy 2400 MW, który ma kosztować 10 mld dol. W listopadzie Rosatom rozpoczął montaż reaktora w pierwszym z dwóch bloków BiełAES. Do końca roku przyjedzie tu paliwo jądrowe. Blok nr 1 ma zacząć produkować prąd pod koniec 2019 r., co oznaczałoby rok opóźnienia. Mińsk, wbrew obawom Wilna, zapewnia, że bezpieczeństwo jest dla niego priorytetem. – Po Czarnobylu Białoruś, nad którą napłynęło 70 proc. radioaktywnego pyłu, jest krajem, w którym najbardziej na świecie przykładamy wagę do bezpieczeństwa jądrowego – zapewniała nas Maryja Hiermienczuk z Hidromietu, urzędu odpowiadającego za monitoring zagrożeń radiologicznych.