Jeśli chcemy zwiększyć dobrobyt w Polsce, powinniśmy zwiększyć produkcję, a nie ilość pieniędzy, które przekazujemy wszystkim – rodzicom, nauczycielom, sektorowi publicznemu, zarabiającym minimalną pensję, "trzynastki" i "czternastki" emerytom. W ten sposób tylko napędzamy inflację i tak naprawdę nikomu nic nie dajemy – mówi Kamil Sobolewski, główny ekonomista pracodawców RP.
Główny ekonomista Pracodawców RP Kamil Sobolewski zauważa, że regularnie przedstawiany jest bardzo uspokajający obrazek dotyczący stabilności Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS). Tymczasem tak naprawdę mamy narastające deficyty w systemie emerytalnym, do których wciąż dokładamy.
– Dotacja budżetu państwa do FUS to 70 mld zł, dotacja do KRUS to 20 mld zł, podczas gdy dochody własne KRUS to dwa czy trzy mld zł. Polski system emerytalny to Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który ma w nazwie coś, co jest niezwykle ważne – ubezpieczenie. W związku z tym powinniśmy mieć składki, które wystarczają na pokrycie świadczeń emerytalnych wypłacanych przed ubezpieczyciela – mówi Sobolewski.
Nasze składki emerytalne, wpłacane do ZUS, kiedy pracujemy, powinny finansować nasze późniejsze emerytury. Tak się jednak nie dzieje. Mamy kilka miliardów wpływu do systemu emerytalnego ze składek i aż 20 mld dotacji od państwa.
– To skrajnie niestabilna sytuacja. Do tego dochodzą emerytury mundurowych, górników, sędziów, prokuratorów i innych uprzywilejowanych grup zawodowych. Jeżeli to wszystko sobie uświadomimy, warto zwrócić uwagę również na fakt, że na jedną osobę pracującą w 2014 roku przypadało 3,5 osoby w wieku produkcyjnym, a w roku 2050 będzie przypadało 1,7 osoby w wieku produkcyjnym. Jeśli przemnożymy te 1,7 osoby w wieku produkcyjnym przez 70 proc., bo tyle procent Polaków pracuje w wieku aktywności zawodowej, wyjdzie nam, że w 2050 r. 10 osób pracujących będzie utrzymywać: 7 osób w jego produkcyjnym, ale z różnych powodów niepracujących, 10 emerytów i tyle dzieci, ile będzie chciało mieć w tych warunkach w tym kraju. To będzie ogromne obciążenie – podkreśla Sobolewski.
Niekorzystne prognozy demograficzne
Opublikowane przez GUS „Prognozy ludności na lata 2023–2060” wskazują na wyraźne zmniejszenie liczby ludności do 2060 r. W scenariuszu głównym przewiduje się spadek mieszkańców Polski do 30,4 mln osób (natomiast w scenariuszach alternatywnych odpowiednio do 26,7 mln w niskim oraz do 34,8 mln w wysokim). Obecnie Polska ma 37,59 mln mieszkańców.
W zeszłym roku w Polsce urodziło się 272 tys. dzieci. To o ponad 30 tysięcy mniej niż w 2022 r. i najmniej od końca II wojny światowej. W 2023 r. zmarło w Polsce 409 tys. osób., czyli o 40 tys. mniej niż w 2022 r.
– W latach 1982-84 rodziło się ponad 700 tys. dzieci rocznie, dla porównania dziś rodzi się niecałe 300 tys. W momencie kiedy ten wyż lat 1982-84 i wcześniejszy wyż lat 70. ( to okres wyrzutu demograficznego drugiej fali po wojnie, czyli dzieci osób urodzonych tuż po wojnie również w bumie demograficznym) osiągnie wiek emerytalny, będziemy mieć lawinę przejść na emeryturę – mówi Kamil Sobolewski.
Ekonomista prognozuje, że stanie się to mniej więcej w 2050 r. (przy nieco wydłużonym wieku emerytalnym). Nastąpi bardzo gwałtowny wzrost liczby emerytów przy bardzo chimerycznym wzroście liczby osób w wieku produkcyjnym. – Możemy to już dzisiaj przewidzieć, ponieważ rodzi się niecałe 300 tys. dzieci i to z uwzględnieniem dzieci ukraińskich w Polsce. Nawet zakładając, że zostaną w kraju, liczba kobiet w wieku rozrodczym też w przyszłości będzie zdecydowanie niższa – tłumaczy ekspert.
Urodzeni w 2024 r. będą wchodzili na rynek pracy po 2040 r. Tych osób będzie wtedy dwa razy mniej osób niż przechodzących na emeryturę. Spowoduje to ogromne deficyty w systemie emerytalnym, a emerytury będą bardzo niskie.
Emerytury poniżej 1600 zł
Co oznaczają powyższe prognozy? Ekonomista Pracodawców RP nie ma wątpliwości, że w przyszłości średnie emerytury będą o wiele niższe niż dziś.
– Obecnie w Polsce średnia pensja to jest ok. 8000 zł, a pensja „środkowego” Polaka, gdzie połowa Polaków zarabia więcej, połowa mniej, to jest jakieś 6,5 tys. zł. 25 proc. jego ostatniej pensji to wysokość emerytury, której może się spodziewać, czyli 1600 zł. Przy czym połowa Polaków będzie dostawała jeszcze mniej. O tym głośno się nie mówi, ale nasze emerytury tak naprawdę spadną o połowę – wyjaśnia Kamil Sobolewski.
System emerytalny do zmiany, ale nie na jedną kadencję
Zdaniem głównego ekonomisty Pracodawców RP system emerytalny wymaga naprawy i kompleksowego podejścia.
– Musimy sobie uświadomić, że mamy jeden „tort”, którym wszyscy się dzielimy i sami go produkujemy. Jeśli chcemy zwiększyć dobrobyt w Polsce, powinniśmy zwiększyć produkcję, a nie ilość pieniędzy, które przekazujemy wszystkim – rodzicom, nauczycielom, sektorowi publicznemu, zarabiającym minimalną pensję, "trzynastki" i "czternastki" emerytom. W ten sposób tylko napędzamy inflację i tak naprawdę nikomu nic nie dajemy – mówi ekonomista.
System emerytalny jest do poprawy, lecz nie na jedną kadencję, ale do długotrwałego kontynuowania zmian.
– Zawsze próbuję powściągnąć w różnych dyskusjach koleżanki i kolegów, którzy mają genialne pomysły, jak zmienić system. Szybka zmiana systemu emerytalnego to zawsze fatalna decyzja. System emerytalny ma nam służyć 50 lat. W tym czasie powinien być niezmienny, przewidywalny, wtedy np. chętniej zapłacimy składki emerytalne. Jeśli każdy rząd zmieni system raz w trakcie kadencji, wówczas za dorosłego życia człowieka system emerytalny będzie się zmieniał co 4 lata i ludzie nie będą mieli do niego zaufania. Właśnie tak jest dziś: Ludzie nie mają poczucia stabilności, dlatego konieczne zmiany systemu emerytalnego trzeba nie tylko odpowiednio przemyśleć, ale też skomunikować – podkreśla ekspert.