- Jednym z minusów renty socjalnej jest to, że podnosząc ją do wysokości minimalnego wynagrodzenia dla wszystkich, możemy wywołać efekt demobilizujący, a pułapka rentowa jeszcze się pogłębi - mówi Łukasz Krasoń, wiceminister w resorcie rodziny i pełnomocnik ds. osób z niepełnosprawnościami.

Zgłoszony w poprzedniej kadencji Sejmu obywatelski projekt zmiany do ustawy o rencie socjalnej po pierwszym czytaniu trafił do prac w komisji polityki społecznej. Jego autorka, obecna posłanka Iwona Hartwich (KO), liczy na szybkie procedowanie. Krytycy mówią, że jest niekonstytucyjny. Co pan na to?
ikona lupy />
Łukasz Krasoń, wiceminister w resorcie rodziny i pełnomocnik ds. osób z niepełnosprawnościami / MRPiPS / fot. Mateusz Włodarczyk/MRPiPS

Projekty obywatelskie trzeba doceniać. Są one sygnałem, że jakiś obszar naszego życia nie wygląda tak, jak powinien. Co do tego projektu powtórzę to, co powiedziałem w Sejmie – dostrzegam korzyści przedstawionego rozwiązania, ale rodzą się pytania. Należy pamiętać, że projekt był pisany w innej rzeczywistości, kiedy nie było jeszcze w naszym systemie świadczenia wspierającego. To ważne zastrzeżenie, bo jest ono powiązane właśnie z wysokością renty socjalnej. Teraz w komisji sejmowej będzie czas, by rozwiać wątpliwości, które podnosi strona społeczna. Nie zapominajmy, że obok renty socjalnej mamy rentę z tytułu niezdolności do pracy. Jedna dotyczy osób dorosłych, których niepełnosprawność pojawiła się przed 18. rokiem życia lub do zakończenia nauki, druga – tych, których zdrowie pogorszyło się już później. Ich stan zdrowia i potrzeby bywają podobne.

No właśnie, dziś ta pierwsza wynosi 1588 zł. Tyle samo, ile najniższa renta z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. A tylko renta socjalna miałaby zostać podniesiona do wysokości minimalnego wynagrodzenia.

Po to projekt trafił do komisji, żebyśmy znaleźli wyjście z sytuacji. Aby to, co za kilka miesięcy trafi na biurko prezydenta, zostało przez niego podpisane bez wątpliwości. Bo możemy się nie zgadzać w wielu kwestiach, ale osobom z niepełnosprawnościami dodatkowe wsparcie jest niezbędne. Teraz trzeba to zrobić tak, by starając się załatać jedną dziurę, nie zrobić wyrwy w innym miejscu. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że po bezkrytycznym przyjęciu projektu obywatelskiego pod moim ministerialnym oknem ustawi się grupa protestujących rencistów czy nawet emerytów – najniższa emerytura równa się rencie socjalnej – ze słuszną pretensją, że zostali pominięci. Musimy szyć na miarę możliwości, nie jesteśmy krajem z nieograniczonym budżetem.

Czy ktoś policzył skutki finansowe dla budżetu tego projektu? Zdaniem jego krytyków to 8,5 mld zł rocznie przy podniesieniu samej renty socjalnej, przeszło 21 mld zł – gdyby podnieść także tę drugą. Na pierwsze nas stać, na drugie już nie?

Jakie pieniądze powinny być wydane, by sprostać projektowi, dopiero będziemy wiedzieli. Poza samymi kosztami związanymi z wypłatą powiększonej renty są koszty wynikające ze wspomnianego uzależnienia wysokości świadczenia wspierającego od renty socjalnej (stanowi od 40 do 220 proc. renty). Autorzy projektów obywatelskich nie mają obowiązku przygotowania szerokiej oceny skutków regulacji. Będziemy się teraz tym zajmować w toku prac w komisji. Trzeba wskazać te liczby Ministerstwu Finansów.

W spadku po poprzednikach jest ustawa o świadczeniu wspierającym. Rodziła się w trudnych warunkach kampanii wyborczej…

A moim zdaniem ona powstała dzięki zbliżającym się wyborom. To miało być narzędzie polityczne do ugrania przychylności części środowiska, plus zagranie niektórym na nosie. Pamiętajmy, że na samym początku prac nad ustawą trwał protest w Sejmie, którego organizatorką była właśnie Iwona Hartwich.

Co dalej z ustawą, która obowiązuje od stycznia tego roku?

Ustawa i rozporządzenie do niej wymagają korekty. Na szczęście sam ustawodawca zapisał, że po roku jest czas na powiedzenie przepisom „sprawdzam”. My chcemy zrobić nowelizację wcześniej. W tym celu uruchomiliśmy systemy analityczne. Patrzymy, kto występuje o nowe świadczenie, ile otrzymuje punktów przy ocenianiu potrzeby wsparcia. Samych wniosków jest już prawie 90 tys. Ponieważ dawni rządzący tworzyli ustawę na szybko, nie było jej pilotażu, dopiero na podstawie tej analizy będziemy w stanie określić finalne poprawki.

Na pewno zna pan dotychczasowe uwagi środowiska. Które są warte rozpatrzenia?

Do dyskusji jest kwestia obniżenia progu punktowego, od którego można uzyskać świadczenie. Dziś trzeba uzbierać min. 70 pkt, by mieć prawo do środków w wysokości 40 proc. renty socjalnej. Być może trzeba zmienić rozpiętość progów określających wysokość świadczenia. Osobny problem: co z opiekunami, którzy dotąd dostawali świadczenie pielęgnacyjne na osobę z niepełnosprawnościami, a te decydują się przejść na świadczenie wspierające. Taki opiekun często ląduje w trudnej sytuacji, bo albo nie ma jeszcze prawa do emerytury, albo dostaje ją w najniższym wymiarze, 1777 zł. Chodzi głównie o kobiety w wieku 50–60 lat, które latami zajmowały się swoimi dziećmi. Są głosy, że teraz stają się niewolnicami swoich dzieci. Nie powinniśmy o tych osobach zapominać.

Skala, w oparciu o którą miało być przyznawane nowe świadczenie, wywoływała duże emocje. Padały zarzuty, że nie oddaje ona faktycznych potrzeb wszystkich. Te obawy teraz się potwierdzają?

Na szczęście – nie. Ostatnie zmiany w rozporządzeniu wprowadzającym narzędzie, jeszcze za poprzedniej ekipy, dały możliwość, by skład ustalający poziom potrzeby wsparcia przy staraniu się o świadczenie brał pod uwagę 25 najwyżej punktowanych spośród 32 analizowanych czynności. To efekt nacisków strony społecznej. Ja przed tą zmianą robiłem symulację, ile dostałbym punktów. Wychodziło, że mogę liczyć na mniej więcej 85 pkt. Po tej zmianie osoby takie jak ja mogą liczyć na zdecydowanie więcej. Ale to też tylko symulacja, gdyż wciąż czekam na przeskalowanie przez zespół.

Co z ustawą o asystencji osobistej osób z niepełnosprawnościami? Środowisko domaga się jej od lat. Obiecywał ją prezydent, ale projekt ustawy, który na koniec roku wyszedł z jego kancelarii, wzbudził kontrowersje.

Ustawa o asystencji jest w naszej umowie koalicyjnej. To sygnał, że sprawa jest dla nas ważna. Ale znów: musimy o niej myśleć w szerszym kontekście i znaleźć klucz do tego, by odpowiedzialnie dobrać chociażby liczbę godzin dla danej osoby. Odejdźmy od myślenia, ile tych godzin powinno być minimalnie, ile maksymalnie. Patrzmy przez pryzmat indywidualnych potrzeb, ale nieustannie mając w tyle głowy możliwości budżetowe. Aby to zrobić w sposób odpowiedzialny, zapewne powinniśmy wprowadzić nową skalę lub odpowiednio rozszerzyć tę, która wynika z ustawy o świadczeniu wspierającym, rozbudowując ją o pytania z zakresu aktywności zawodowej i społecznej.

Mówimy o kolejnych skalach, a kiedy duża reforma systemu orzecznictwa?

Obok ustawy o asystencji osobistej ten temat także jest w umowie koalicyjnej. Dodatkowo będziemy dysponować sporymi środkami finansowymi z Unii Europejskiej na ten cel. Setki milionów złotych. Nigdy wcześniej tego nie było. Orzecznictwo trzeba uprościć, ujednolicić, bo dziś możemy się orzekać w ZUS, KRUS, MSWiA, w powiatowych centrach. Świadczenia opierają się na różnych systemach. Tymczasem powinien powstać jeden system w oparciu o ICF (Międzynarodową Klasyfikację Funkcjonowania), czytelny i dostrzegający naszą różnorodność. Zamiast segregowania ludzi według podziału na lekki, umiarkowany czy znaczny stopień niepełnosprawności. Bo dziś naprawdę niewiele mówi to o człowieku. Aby móc korzystać ze wspomnianych pieniędzy, musimy w najbliższych tygodniach przygotować założenia kierunkowe prac nad ustawą.

Roczny koszt prezydenckiej ustawy o asystencji to ok. 3,3 mld zł dla grupy ok. 50 tys. uprawnionych, przy etacie dla asystenta – 4,7 tys. zł brutto. Od niemal roku jest też gotowy społeczny projekt ustawy o asystencji. W pierwszym roku skorzystałoby z usług ok. 20 tys. osób przy kosztach rzędu 4 mld zł. W kolejnych latach nakłady rosłyby wraz z liczbą osób. Na co nas stać?

Na pewno nie na dostarczenie tej usługi każdemu, w nieograniczonej liczbie godzin. Dlatego wracam do narzędzi, które w prosty i zrozumiały sposób dla samego użytkownika systemu wprowadzą zasady dostępu do usługi. Niezależnie od tego trzeba dyskutować o jakości usługi, bo projekt prezydencki zawiera nieakceptowalne rozwiązania. Choćby to, że asystent nie ma możliwości wykonywania szeregu czynności pielęgnacyjnych czy medycznych, co w ogóle podważa sens takiej usługi. Ja, żeby funkcjonować, nie potrzebuję osoby, która odprowadzi mnie na tramwaj, tylko kogoś, kto pomoże w czynnościach pielęgnacyjnych, ubraniu się. Na pewnym poziomie asystent powinien mieć możliwość reagowania np. w sytuacji, kiedy trzeba odetkać rurkę tracheostomijną.

Dyskutujemy o tym, co asystent ma robić. Tymczasem problem jest poważniejszy: nie ma kandydatów do tej roli. Jak to zmienić?

Z naszych wyliczeń wynika, że braki sięgają nawet 200 tys. osób. Na pewno trzeba im podnieść stawki godzinowe. I zastanowić się nad trybem zdobywania kwalifikacji. Dziś muszą przejść długotrwałe szkolenia. Być może dla części usług nabywanie uprawnień powinno odbywać się szybciej. Oczywiście, nie kosztem jakości. Ta usługa docelowo powinna być mocno zróżnicowana. Możemy też w ramach deinstytucjonalizacji przekwalifikować część pracowników DPS. Ale… wszystko to razem i tak może nie wystarczyć.

Co w związku z tym?

Musimy posiłkować się osobami z zagranicy. I tak jak przez lata Polacy zapewniali funkcjonowanie niemieckiego systemu opieki długoterminowej, tak dziś dla nas wsparciem, bez którego możemy sobie nie poradzić, są osoby z Ukrainy i innych krajów.

Usługi asystenckie wiążą się z możliwością aktywizacji zawodowej osób z niepełnosprawnościami. Dziś poziom aktywności to 30 proc. A docelowo?

Ja to nazywam statystyką kroczącą, bo te liczby nie zmieniają się szczególnie od lat. To oznacza, że jeśli chcemy aktywizować zawodowo tę grupę ludzi, trzeba znaleźć inne rozwiązania. Jesteśmy krajem, gdzie ten współczynnik jest jednym z najniższych w Europie. Średnia unijna to ponad 50 proc. Naszym celem jest podniesienie do ok. 40 proc., czyli prawie o 10 pkt proc. w najbliższych sześciu latach.

To wykonalne?

Mam wrażenie, że ostatnie lata w tym temacie przespano. Oparto system aktywizacji zawodowej na dwóch elementach: karaniu pracodawców (obowiązek wnoszenia opłat na PFRON mają pracodawcy zatrudniający co najmniej 25 pracowników na pełnych etatach, którzy nie osiągają 6 proc. wskaźnika zatrudnienia osób z niepełnosprawnością) i dopłatach dla tych, którzy zatrudniają osoby z niepełnosprawnościami. Kary rosną, korelacja dopłat do wzrostu zatrudnienia nie zachodzi, co pokazuje, że ta forma mobilizowania się wyczerpała. Na szczęście będziemy wychodzić z nowymi rozwiązaniami, m.in. z zatrudnieniem wspomaganym. Trzeba pracować nad takimi rozwiązaniami, które będą działały mobilizująco na pracodawców, ale i same osoby z niepełnosprawnościami. Jednym z minusów renty socjalnej, na jaki niektórzy zwracają uwagę, jest to, że podnosząc ją do wysokości minimalnego wynagrodzenia dla wszystkich, możemy wywołać efekt demobilizujący, a pułapka rentowa jeszcze się pogłębi. ©℗

Rozmawiała Paulina Nowosielska