Prezydent Andrzej Duda zaproponował ustawę o obniżeniu wieku emerytalnego, która została skrytykowana chyba przez wszystkich komentujących ekonomistów, nawet bliskich ideowo prezydentowi.
Ja zacznę od uwagi, która idzie nieco wbrew powszechnym przekonaniom panującym wśród ekonomistów i jest dla prezydenta przychylna. Sam pomysł obniżenia w Polsce wieku emerytalnego może mieć pewien sens. Sondaże pokazują, że sprzyja temu niemal 80 proc. Polaków, a polityka musi reagować na preferencje wyborców – inaczej staje się teatrem dla elit, co prędzej czy później kończy się albo jakimś społecznym marazmem, albo rewoltą.
Problem w tym, że lider powinien prowadzić dialog z wyborcami, nie tylko posłusznie realizując postulaty z prostych sondaży, lecz także kształtując opinie wyborców, wsłuchując się w głos ludu i godząc go z opiniami ekspertów. To odróżnia lidera od trybuna. Niestety Andrzej Duda w sprawie problemu wieku emerytalnego zachował się źle. Miał do wyboru paletę rozwiązań łączących postulaty wyborców z zaletami wyższego wieku emerytalnego, a zaproponował ustawę radykalną, niemal całkowicie cofającą reformę z 2012 r., która podnosi wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67 lat. Wiele analiz pokazuje, że tak radykalna zmiana będzie skutkowała długookresowym obniżeniem dochodów ludności ze względu na niższy wzrost gospodarczy (czyli niższe pensje) oraz pogorszeniem relacji między liczbą osób pracujących i niepracujących (czyli niższe emerytury).
Co jednak jest najgorsze i o co mam do prezydenta największy żal, to to, że w kluczowej dla przyszłości gospodarki sprawie przełożył interes gry politycznej nad interes obywateli. Dlaczego? Ustawa to ewidentny bubel. Została przygotowana przez ludzi mających bardzo ograniczoną wiedzę ekonomiczną, bez konsultacji z ekspertami, bez analizy danych i odpowiednich projekcji. To nie jest kwestia lewicowych czy liberalnych poglądów gospodarczych, ale zwykłej uczciwości debaty. Uzasadnienie do ustawy, stanowiące ważny element każdego projektu prawodawczego, jest usiane błędami, które pokazują, że autorzy nie za bardzo znają materię, w której się obracają, i zależało im jedynie na szybkiej rozgrywce z Sejmem. Błędy dzielą się na trzy grupy – proste błędy i pomyłki liczbowe, tezy niezgodne z danymi i współczesną wiedzą ekonomiczną oraz istotne pominięcia. Wymienię pięć przykładów, choć błędów jest więcej.
Po pierwsze, w uzasadnieniu ustawy znajdują się proste błędy rachunkowe, które może nie mają wpływu na ostateczny wynik kalkulacji efektów reformy, ale wskazują na niechlujność prowadzonej analizy. Na przykład autorzy zarzucają rządowi Donalda Tuska, że zawyżył zyski z podniesienia wieku emerytalnego i by ten zarzut udowodnić, sumują rok po roku skumulowane w czasie efekty podniesienia tego wieku. Wychodzi im błędnie 89,6 mld zł w latach 2016–2019, mimo że faktycznie jest to 29,7 mld zł. Czy komuś, kto myli się na 60 mld zł w prostym rachunku, to możemy zaufać w innych obliczeniach?
Po drugie, autorzy podają nieprawdziwe fakty dotyczące rynku pracy. Na przykład wskazują, że w ciągu dwóch lat stopa bezrobocia osób w wieku 60 lat i więcej wzrosła o ponad 23 proc., i tym samym przekonują, że sytuacja osób w wieku okołoemerytalnym na rynku pracy jest bardzo zła. Tymczasem z danych ankietowych GUS i Eurostatu wynika, że między II kw. 2013 r. a II kw. 2015 r. stopa bezrobocia osób w wieku 60–64 lata spadła z 7,6 do 5,9 proc. To są dane zbierane nieco inaczej niż dane o bezrobociu rejestrowanym, ale co do trendów podążają dokładnie w tym samym kierunku.
Po trzecie, w uzasadnieniu jest wiele ewidentnie nieprawdziwych tez dotyczących funkcjonowania rynku pracy, tez sprzecznych z danymi i współczesną wiedzą ekonomiczną. Kluczowa sprawa to błędne przekonanie, jakoby zmniejszenie liczby starszych osób pracujących zwiększyło dostępną liczbę miejsc pracy dla osób młodych. W Unii Europejskiej istnieje negatywna korelacja między stopą zatrudnienia ludzi starszych (powyżej 50 lat) a stopą bezrobocia ludzi młodych (15–24 lata). To oznacza, że średnio w krajach, gdzie pracuje więcej osób starszych, stopa bezrobocia wśród ludzi młodych jest... niższa. Pod koniec lat 80. w Europie rzeczywiście istniało przekonanie, że jak wyśle się ludzi starszych wcześniej na emeryturę, to zrobi się więcej miejsca dla ludzi młodych – stąd masowe programy wcześniejszych emerytur. Ale to przekonanie okazało się błędne i teraz kraje odchodzą od tego typu myślenia i rozwiązań.
Po czwarte, w projekcie brak jest jakichkolwiek długookresowych projekcji makroekonomicznych pokazujących wpływ proponowanych rozwiązań na gospodarkę i finanse publiczne. Urzędnicy prezydenta ograniczyli się do obliczenia efektów fiskalnych w latach 2016–2019, ale wiemy przecież, że to w perspektywie 15–20 lat zaczną się ujawniać największe napięcia, bo wtedy tempo pogarszania relacji pracujących do niepracujących będzie najwyższe. Emerytury będą spadały, co może prowadzić do konfliktów politycznych i presji fiskalnej, chociażby poprzez rosnący popyt na publiczne usługi zdrowotne. Możemy dyskutować o każdej zmianie wieku emerytalnego, ale musimy pokazywać ludziom dokładne efekty takiej decyzji, by mogli dokonać odpowiedniego wyboru.
Wreszcie punkt piąty, wisienka na torcie. W uzasadnieniu do ustawy nie podano żadnych kalkulacji, jak zmiany wpłyną na oczekiwaną wysokość emerytur. To nawet nie wymaga komentarza. To tak jakby przewodnik w górach nie powiedział grupie, na jaką trasę idą.
Ustawa zaproponowana przez prezydenta jest zła bez względu na to, z jakich pozycji ideowych na nią spojrzymy. Wprowadza ustawodawcę i obywateli w błąd, nie pokazuje skutków zmian. Nie jest to dialog ze społeczeństwem, ale kuksaniec w walce politycznej. Prezydent powinien dobrać sobie grupę doradców ekonomicznych, którzy pozwolą mu wiarygodnie realizować swoją wizję Polski.