Rewolucja z 1999 r. miała zmienić wszystko. Obiecano, że przyszła emerytura będzie zależeć od kwoty wpłaconych składek. Zapowiadano stworzenie systemu powszechnego, w którym nauczyciele, żołnierze, policjanci czy przedsiębiorcy będą przechodzić na emeryturę na takich samych zasadach.
Tylko niewielka grupa osób pracujących w szczególnych warunkach mogła liczyć na prawo do wcześniejszego zakończenia aktywności zawodowej. Gruntowne zmiany objęły też służbę zdrowia, której podstawą miały być kasy chorych. To wszystko miało sprawnie działać w e-świecie.
Rewolucja zjadła jednak własne dzieci. Kasy chorych szybko zlikwidowano. Otwarte fundusze emerytalne istnieją w szczątkowej formie. Zachowano przywileje branżowe umożliwiające wcześniejsze przejście na emeryturę przez te grupy, które mają silne związki zawodowe.
Rząd nie ma złudzeń, że zacinający się system ubezpieczeniowy należy ratować. Problem w tym, że tak długo zwlekał ze zmianami, a na dodatek nie zawsze są one dopracowane. Dopiero od przyszłego roku NFZ będzie informowany przez ZUS o dacie wpłacenia składek zdrowotnych. Co z tego, skoro te dane nie będą widoczne w systemie eWUŚ, z którego korzystają lekarze? Na dodatek NFZ nie ma uprawnień do ściągania zaległości. W tej kwestii może liczyć wyłącznie na ZUS, który kontroluje opłacanie wszystkich składek, a nie tylko tych, z których finansowane jest leczenie.
Także dopiero w 2015 r. PIP może uzyskać prawo do kontrolowania pracodawców zatrudniających osoby wykonujące prace w szczególnych warunkach lub o szczególnym charakterze pod kątem wpisania ich do wykazów uprawniających do emerytury pomostowej. Od 2015 r. zostanie też załatana kolejna dziura: rolnicy, którzy trafili do ZUS tylko dlatego, że pracowali na podstawie umowy-zlecenia na rzecz lokalnych społeczności, będą mogli wrócić do KRUS. Zleceniobiorcy będą musieli czekać aż do 2016 r., by pracodawcy płacili za nich wyższe składki od umów-zleceń. Jeśli do tego dodamy dziesiątki wyroków Trybunału Konstytucyjnego, które usunęły przepisy łamiące ustawę zasadniczą, to okaże się, że nasz system ubezpieczeniowy jest dziurawym sitem. Nie wiadomo, czy rząd zdecyduje się na przejrzenie ustaw pod kątem poszukiwania bubli prawnych. Koszty takiego przeglądu byłyby mniejsze, niż straty związane ze sprawami sądowymi.