- Gdyby resort zdrowia chciał utworzyć rejestr ciąż, mógłby już teraz, od ręki otrzymać taką listę z NFZ. Jednak debata, która pojawiła się na tle zmian w Systemie Informacji Medycznej, jest ważna, choć powinna być rozszerzona o wszystkie dane gromadzone w rejestrach medycznych – mówi Rafał Janiszewski, specjalista w zakresie systemu opieki zdrowotnej, właściciel kancelarii doradzającej placówkom medycznym.

Jakiś czasu temu ukazał się projekt nowelizacji rozporządzenia o Systemie Informacji Medycznej (SIM). Zgodnie z nią placówki medyczne będą musiały przekazywać do niego informacje m.in. na temat ciąży pacjentki. W opinii publicznej ukazały się głosy, że tworzy się w ten sposób rejestr ciąż.
Nie ma rejestru ciąż. Jest raportowanie zdarzeń medycznych.
Rozporządzenie wdrażające SIM, obligujące podmioty lecznicze do przekazywania danych do elektronicznego systemu, obowiązuje od 1 lipca tego roku. Jest wiele różnych zdarzeń medycznych (np. zabiegi wykonywane pacjentom), które już teraz tam trafiają i to ze wszystkich podmiotów – zarówno posiadających umowy z NFZ, jak i tych prywatnych. Co istotne, są to dane równie wrażliwe co rozpoznanie ciąży. Weźmy np. wazektomię – informacja o takim zabiegu również widnieje w rejestrze. Czy zatem należy uznać, że mamy rejestr wazektomii? Kolonoskopii?
Skąd w takim razie nagle potrzeba raportowania informacji o ciąży?
Uważam, że to regulator (czyli NFZ – przyp. red.) miał potrzebę rozszerzenia zakresu danych wprowadzanych do SIM.
Po co NFZ tak potężne narzędzie?
SIM powstał po pierwsze po to, by podmioty udzielające świadczeń medycznych mogły wymieniać pomiędzy sobą informacje o pacjencie, po drugie – by NFZ mógł sprawować nad nimi nadzór jako płatnik. Spodziewam się również, że zdarzenia medyczne, które raportujemy, w przyszłości staną się elementem systemu rozliczeń z NFZ, czego pierwszy test mamy w przypadku programu Profilaktyka 40 Plus.
Jako podmioty lecznicze mamy obowiązek raportowania danych i nowelizacja, która stała się przedmiotem debaty, wyłącznie rozszerza ich zakres. Choć nie ukrywam, że wskazanie przez rząd w uzasadnieniu, z czego wynika owo rozszerzenie, mogłoby rozwiać wiele wątpliwości.
A z czego pana zdaniem ono wynika?
Raportowanie zdarzeń medycznych ma z jednej strony walor statystyczny – wiemy, co się dzieje. Z drugiej strony, SIM ma wielu beneficjentów – może nim być również sama pacjentka w ciąży. Zwróćmy uwagę, że w ramach pakietu „za życiem”, obowiązuje m.in. przepis, zgodnie z którym kobieta w ciąży korzysta ze świadczeń bez kolejki. Jeżeli zatem przypisze się do IKP pacjentki informację, że jest ona w ciąży, to ja rozumiem, że każdy usługodawca będzie musiał ją przyjąć bez kolejki. Co więcej, gdyby tego nie zrobił, a kolejkę również raportujemy do NFZ w ramach harmonogramów, to system od razu wychwyci naruszenie przepisów i wezwie udzielającego świadczenie do złożenia wyjaśnień. Z tej perspektywy wydaje się, że wprowadzenie SIM wiąże się z pewnymi benefitami.
Czyli nie rejestr ciąż?
Moim zdaniem nie. Zresztą już teraz, w momencie, w którym kobieta przychodzi do gabinetu i stwierdza się u niej ciążę, lekarz raportuje do NFZ to rozpoznanie. Co więcej, jest ono przypisane do określonego numeru PESEL. Stąd gdyby Ministerstwo Zdrowia chciało utworzyć rejestr osób, które w danym miesiącu są w ciąży, to po prostu mogłoby zapytać NFZ i właściwie od ręki otrzymać taką listę. W tym kontekście SIM nie wprowadza żadnej zmiany. Z tym zastrzeżeniem, że dotąd dotyczyło to kobiet, którym udzielano świadczeń w ramach NFZ. Tymczasem wymiana danych w ramach SIM dotyczy również podmiotów nieposiadających kontraktów z płatnikiem.
Gdyby jednak ukrytą pod pozorem raportowania danych intencją było utworzenie rejestru ciąż, to kto ma dostęp do SIM? Czy jakieś służby mogą swobodnie go „skanować”?
Jest to zamknięty system, którym posługuje się branża ochrony zdrowia i dostęp do niego mają tylko jego interesariusze medyczni, czyli pacjent bądź osoba przez niego upoważniona, uczestnicy systemu (czyli podmioty udzielające świadczeń medycznych) i regulator (czyli NFZ). Z całą pewnością np. Ministerstwo Sprawiedliwości z zasady nie ma do niego dostępu. Choć przepisy szczególne przewidują taką możliwość w kilku przypadkach.
Jakich na przykład?
Choćby wtedy, gdy uzyska informację, że dzieje się coś złego. Ale nawet w tym trybie resort sprawiedliwości może mieć dostęp do wszystkiego.
Pana zdaniem nie ma się czego bać?
Moim zdaniem to nie jest rejestr ciąż, ale jednocześnie rozumiem i cenię ogólną debatę społeczną, która pojawiła się na tle tej informacji. Uważam jednak, że nie powinna być ona nakierowana wyłącznie na to, że zbieramy dane o ciążach, a dużo szerzej, bo system zbiera – jak już wspomniałem – bardzo dużo, bardzo wrażliwych danych. Stąd podstawowe pytanie brzmi: co będzie się z nimi działo? Bowiem każde, nawet najlepsze narzędzie może być użyte zarówno w dobrym i złym celu. Skalpelem mogę uratować życie, ale mogę także zabić.