Okiem samorządu
System kaucyjny to kosztowna ingerencja w gminne systemy odpadowe i rozmontowanie dobrze działających mechanizmów, za co na końcu i tak zapłacą mieszkańcy – przekonują samorządowcy
Nieuchronny wzrost kosztów przy pozostawieniu dotychczasowych wymagań i obowiązków – w takich gorzkich słowach opisują niebezpieczne z ich punktu widzenia zmiany w przepisach, których skutkiem będzie uruchomienie alternatywnego systemu zbiórki odpadów, czyli właśnie systemu kaucyjnego.
Choć zdania odnośnie do zasadności jego wdrożenia są wśród samorządowców podzielone (część jest kategorycznie przeciw, część dopuszcza kaucję jako uzupełnienie rozszerzonej odpowiedzialności producenta, tzw. ROP), to co do jednego panuje zgoda. System ten – zwłaszcza w perspektywie kilku najbliższych, kluczowych dla gospodarki odpadami lat – wcale nie pomoże wywiązać się gminom z powierzonych im zadań. W wielu przypadkach wręcz to utrudni.
Dziurawe koło ratunkowe
Zgodnie z przepisami to gminy są odpowiedzialne za osiąganie coraz wyższych poziomów przygotowania do ponownego użycia i recyklingu odpadów komunalnych – w 2025 r. będzie to ponad 55 proc. wszystkich wytwarzanych przez mieszkańców śmieci. Niestety, w skali całego kraju wciąż daleko do tego celu. Można wręcz powiedzieć, że zatrzymaliśmy się w połowie drogi, bo według GUS od ostatnich dwóch lat poziomy recyklingu oscylują w okolicach 27 proc. Na ile wyniki te poprawi system kaucyjny? Wszystkie raporty, analizy i wyliczenia wskazują jednoznacznie – niewiele.
Powód jest prosty. – System kaucyjny nie może znacząco zwiększyć poziomu recyklingu, bo dotyczy tylko ułamka strumienia odpadów komunalnych, jakie powstają rocznie w kraju – przekonuje Krzysztof Gruszczyński, członek zarządu Polskiej Izby Gospodarki Odpadami.
Podobnego zdania jest dr Marek Klimek, kierownik ds. sprzedaży i rozwoju w Sutco-Polska. W analizie na portalu Sozosfera.pl podaje on, że aby osiągnąć stawiany za cel 90-proc. poziom zbiórki opakowań w systemie kaucyjnym, będzie trzeba zebrać z rynku dodatkowe 91 tys. ton butelek PET i puszek (wyliczenia na podstawie danych Instytutu Ochrony Środowiska-Państwowego Instytutu Badawczego). Jak to się ma do ponad 13,5 mln ton odpadów komunalnych wyrzucanych każdego roku? Marginalnie.
– Taka masa odpadów komunalnych skierowanych do recyklingu oznaczałaby zwiększenie poziomu przygotowania do ponownego użycia i recyklingu odpadów komunalnych w 2022 r. z 27 proc. do 27,67 proc., czyli o 0,67 punktu procentowego – czytamy na portalu Sozosfera.pl.
To niespecjalnie spektakularny wynik, zwłaszcza uwzględniając koszty wdrożenia (więcej o nich na str. E3). Zdaniem ekspertów lepsze efekty środowiskowe i ekonomiczne uzyskalibyśmy innymi, tańszymi metodami.
– Jeżeli przyjęlibyśmy, że całkowity koszt budowy średniej wielkości instalacji do sortowania odpadów wraz z halami, niezbędną infrastrukturą budowlaną i wyposażeniem to koszt na poziomie 100 mln zł, to za 14,2 mld zł przedstawione w analizie Deloitte można by zbudować ok. 140 takich instalacji – wylicza Marek Klimek.
I dodaje, że w wyniku tego powstałaby infrastruktura do odzysku kilkunastu, a nie dwóch frakcji materiałowych.
Koszty nie spadną, przychody – tak
Samorządowców nie przekonują też twierdzenia, że koszty systemu gminnego zmaleją, bo mniej odpadów trzeba będzie odebrać i zagospodarować. To naiwne założenie – twierdzą. Kursy śmieciarek pozostaną takie same, bo odpady od mieszkańców i tak trzeba będzie odebrać, niezależnie, jak dużo tych wartościowych opakowań zniknie z koszy. Jednym słowem: obowiązek pozostanie, a wsparcie – w postaci przychodów ze sprzedaży surowców wtórnych – zniknie.
– System kaucyjny nie likwiduje tzw. żółtego worka, w którym znajduje się przecież cała masa innych frakcji opakowań. Ustawa nie zwalnia gmin z ich odbioru, a te odpady też nie znikną po wprowadzeniu systemu kaucyjnego. Potencjał na wprowadzenie takiej korzystnej i długofalowej zmiany miałaby tylko reforma rozszerzonej odpowiedzialności producenta, ale ta z powodu procedowania ustawy kaucyjnej zeszła w ostatnich miesiącach na dalszy plan – przekonuje Leszek Świętalski, ekspert ds. samorządu, współpracujący od 25 lat ze Związkiem Gmin Wiejskich RP.
Reasumując, będziemy płacić za te same kursy co obecnie, ale za każdy z nich zapłacimy więcej. To, co firma z gminnych koszy odbierze, tak jak wcześniej miało niewielką wartość na rynku, tak po wybraniu jedynych cennych frakcji (butelki PET i puszki aluminiowe) będzie miało wartość wręcz minusową. W praktyce oznacza to, że gmina będzie mogła zaoferować firmom odbiór samych tylko najgorszych, najtrudniejszych w przetworzeniu odpadów. A to, jak zgodnie przyznają eksperci, nie może pozostać bez wpływu na ceny oferowane w przetargach na odbiór i zagospodarowanie.
Plaster nieadekwatny do rany
Samorządowcy są również sceptyczni wobec zapowiadanych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska „dodatkowych wpływów”, które od nowego roku miałyby zasilić budżety gmin z tytułu tzw. opłat SUP (za produkty jednorazowego użytku z tworzyw sztucznych – red.). Jakiego rzędu byłyby to kwoty? Tego resort nie umie oszacować, wskazując, że opłata SUP będzie w tym roku naliczana po raz pierwszy.
Argumenty te nie przekonują jednak samorządowców.
– Próby wyjaśnień, że system kaucyjny z uwagi na planowane dopłaty na uprzątanie terenów publicznych ma być systemem neutralnym dla gmin, nie są prawdą. W rzeczywistości będziemy mieli do czynienia jedynie z mechanizmem kompensacyjnym, wyrównującym wyższe koszty. Mechanizmem, który nie rozwiązuje problemów braku pieniędzy na rozwój instalacji, które są kluczowe dla osiąganych przez gminy poziomy recyklingu – mówi Olga Goitowska, ekspertka Unii Metropolii Polskich.
Trudno znaleźć zgodę również w kwestii samego terminu startu systemu, który był zapowiadany na 1 stycznia 2025 r., ale w trakcie prac, niejako na ostatniej prostej, został przesunięty na 1 październik 2025. Dla samorządowców nie jest to żadna pociecha. Wręcz odwrotnie – obawiają się, że przez kolejne miesiące uwaga ministerstwa skupiona będzie tylko na łataniu dziur w ustawie kaucyjnej, a nie pracy nad strukturalną reformą ROP. A te dwie reformy, jak przekonują eksperci, powinny – w najpilniejszym wariancie – wchodzić w życie równolegle (czytaj więcej na str. E4–5). Przypominają też, że system kaucyjny nie jest obowiązkowy dla państw unijnych, w przeciwieństwie do ROP-u, z którego wprowadzeniem już jesteśmy spóźnieni – termin implementacji dyrektywy ROP minął bowiem 5 lipca 2020 r.
Samorządy i branża odpadowa to naturalni sojusznicy w walce o sprawiedliwy ROP
Gminy nie mają powodów do wstydu. Przez kilkanaście ostatnich lat, przy symbolicznym, wręcz marginalnym wsparciu ze strony producentów, niemal od zera zbudowaliśmy cały system odpadowy, który w niczym nie odstaje od rozwiązań stosowanych w innych krajach, a niekiedy wręcz je przewyższa. Polska, mimo dużych wyzwań i szacowanej na 23 mld luki inwestycyjnej, czyli braku wystarczającej ilości zakładów recyklingu, sortowni, specjalistycznych separatorów, nie jest dziś technologicznym skansenem – jak często próbuje się to przedstawić.
To nie tylko moje słowa. Świadczą o tym liczby. Poziom recyklingu metali w polskich gminach przekracza 80 proc., tworzyw sztucznych, w których wprowadzono do obrotu produkty w Polsce – 45 proc., a poziom ich zbiórki – 70 proc. W przypadku butelki PET jest to ok. 40 proc. zbiórki, ale jej recyklingu – już 63 proc. Jak interpretować te dane? Ano tak, że system gminny jest po prostu niezwykle skuteczny, bo niezależnie jaką drogą dany odpad trafi do instalacji komunalnej, ważne, by tam trafił, a już zostanie wybrany, doczyszczony i przetworzony.
Jest tylko jeden, podstawowy warunek, by ów system mógł działać: zbiórka i zagospodarowanie tego odpadu muszą być opłacalne. Dziś często nie są, bo – uciekając się do metafory – tylko jedna strona łodzi wiosłuje naprzód. To oczywiście mieszkańcy. Od lat nie tylko ponoszą oni wyższe koszty, niż mogliby, gdyby system ROP był sprawny, ale również pośrednio pomagają producentom, którzy bez odpowiednich mechanizmów (w tym selektywnej zbiórki) nie zrealizowaliby ciążących na nich obowiązków i płaciliby z tego tytułu kary. Można wręcz powiedzieć, że niektórzy zyskują podwójnie, gdy to mieszkańcy płacą za wszystko rachunek.
Tu dochodzimy do sedna problemu. Postawmy pytanie, jak mógłby teraz wyglądać system odpadowy, gdyby wielkie koncerny przez te wszystkie lata dopłacały do każdej tony wytwarzanych przez siebie odpadów – i to według stawek jak w innych krajach UE, kilkunastokrotnie wyższych niż w Polsce. Zauważmy, że te same firmy jakoś nie miały problemu, by płacić kilkaset euro (a nie kilka, jak w Polsce) za każdą tonę odpadów opakowaniowych, które trzeba było po nich posprzątać w Austrii, we Francji, w Czechach czy Niemczech. Natomiast w Polsce, gdy tylko samorządy i branża odpadowa podnoszą argument, że wpłaty producentów są żenująco niskie i to się musi skończyć – słyszymy, że zależy nam tylko na pieniądzach i opodatkowaniu producentów.
W przestrzeni medialnej coraz częściej padają też zarzuty, że gminy są w sojuszu i bronią interesów firm odpadowych. To
prawda, ale czy mogłoby być inaczej, skoro większość instalacji komunalnych (ponad 65 proc.) to inwestycje samorządowe?
Nie kryjemy, że nasze cele są w tej sytuacji absolutnie zbieżne, choć stoją za nimi różne motywy. Gminie zależy na dobrej jakości usługach dla mieszkańców, w cenach, które są dla nich akceptowane, przy jednoczesnym osiągnięciu wysokich poziomów recyklingu. A do tego potrzebna jest dobrze rozwinięta infrastruktura, którą oferuje branża komunalna. Ta z kolei musi posiadać odpowiednie motywacje ekonomiczne, by bez wahania inwestować w nowsze technologie i dobrej jakości sprzęt.
Przewrotnie, należałoby więc przyklasnąć nam, że jako jedynym udało się pogodzić interesy całej branży – począwszy od firm odbierających odpady od mieszkańców, przez prywatne i samorządowe instalacje sortujące, na recyklerach kończąc – przygotowując jasny, kompleksowy, uczciwy model ROP. Model uwzględniający wszelkie niuanse polskiego systemu, których nie da się odnaleźć w innych państwach członkowskich.
Bo któż inny, jak nie praktycy całej branży odpadowej, zna lepiej bolączki systemu odpadowego w Polsce? Ci, którzy niemal codziennie muszą tłumaczyć rozżalonym mieszkańcom, dlaczego opłata za śmieci nie jest niższa? Albo ci, którzy realnie przetwarzają odpady i szukają odbiorcy na wysortowany z nich surowiec? Stawianie strony samorządowej wraz z branżą odpadową po jednej stronie barykady, naprzeciw tych, którzy od opłat w ramach ROP skutecznie się uchylają, i rozniecanie konfliktów między nimi jest niczym innym niż oznaką słabości i niekompetencji przeprowadzonego procesu legislacyjnego.
Mimo to wciąż głęboko wierzymy w zasadę pomocniczości, czyli że państwo pomoże gminom w osiąganiu stawianych im wymagań. I to samorząd – odpowiedzialny od kilkunastu lat za system odpadowy – wie dziś najlepiej, czego mu brakuje, by wywiązać się z zobowiązań wobec środowiska i społeczeństwa. I podkreślmy – są to zobowiązania, od których samorząd nigdy się nie uchylał. Ani w poprzednich latach, gdy mimo braku realnego współuczestnictwa zanieczyszczających, gminy budowały instalacje, edukowały mieszkańców, sprzątały dzikie wysypiska czy rozbudowywały PSZOK-i. Ani też dziś, gdy ważą się losy reform, które bezpośrednio dotkną każdego mieszkańca.
Perspektywa instalacji komunalnych
System kaucyjny to wybieranie samych najwartościowszych surowców przy pozostawieniu na barkach instalacji całego uciążliwego, kosztownego w utylizacji balastu. To także ignorowanie setek milionów złotych wydanych z publicznych pieniędzy na stworzenie systemu, który już dziś bardzo sprawnie działa. Wszystko to w imię szczytnych, ale utopijnych idei
W tych krótkich słowach można podsumować stanowisko szeroko rozumianej branży odpadowej – czyli firm i ekspertów zajmujących się zbieraniem, przetwarzaniem i zagospodarowaniem odpadów. To dość pokaźna grupa. Według danych GUS w grudniu 2022 r. ponad 8 tys. firm z branży odzysku zatrudniało ponad 68 tys. pracowników.
Ten krytyczny głos nie bierze się znikąd. Instalacje komunalne, czyli sortownie realizujące na zlecenie gmin usługę przetwarzania odpadów zbieranych przez mieszkańców, stracą – po wejściu w życie systemu kaucyjnego – kilkadziesiąt procent swoich przychodów ze sprzedaży surowców wtórnych i tzw. dokumentów potwierdzających recykling (DPR).
Łowienie odpadowych pereł
Mowa tu przede wszystkim o butelkach plastikowych PET i puszkach aluminiowych, których wartość na rynku oscylowała w ostatnich latach w okolicach kilku tysięcy złotych za tonę czystego, dobrego jakościowo surowca. Z perspektywy zakładu są to najcenniejsze opakowania, które możemy wyrzucić do przydomowego żółtego pojemnika. W gminnych instalacjach są one dodatkowo doczyszczane, dzielone na kolory, prasowane i sprzedawane do „zakładów końcowych” – w tym przypadku są to zakłady recyklingu, które przetwarzają butelki w tzw. regranulat wykorzystywany później do produkcji nowych opakowań. Zyski te, wraz z przychodem ze sprzedaży DPR-ów, rekompensowały część kosztów instalacji, co sprawiało, że ceny oferowane gminom w przetargach mogły być niższe. Firma miała bowiem więcej źródeł przychodu niż tylko wynagrodzenie za zagospodarowanie odpadów z gminy, za które co miesiąc płacą mieszkańcy.
Po wejściu w życie systemu kaucyjnego opakowania te znikną jednak z linii sortowniczych w obecnych instalacjach, a wraz z nimi idące w miliony przychody. I mowa tu o stratach dla jednej tylko instalacji. Jak wyliczyli eksperci z Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Marszowie (woj. lubuskie) – w oparciu o dane i morfologię odpadów zebranych w 2022 r. – ubytek przychodów w instalacji wyniósłby ponad 1,7 mln zł rocznie. Podobne szacunki prezentuje Tomasz Kacprzak, dyrektor ds. gospodarki odpadami Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania (MPO) Łódź.
– Przy założeniu, że 70 proc. butelek PET trafi do kaucjomatów lub sklepów, dla naszej instalacji będzie to strata ok. 35 proc. przychodu ze sprzedaży surowców wtórnych, czyli od 2 do 4 mln zł, zależnie też jak wysoka będzie wartość DPR-ów – podaje ekspert.
Rykoszetem w pozostałe frakcje
Brak tych opakowań nie oznacza tylko spadku przychodów z ich sprzedaży, ale również podrożenie pozostałych procesów sortowania.
– Musimy pamiętać, że dostosowując ciąg technologiczny do opakowań wykonanych z PET, odzyskujemy nie tylko butelki po napojach, lecz także inne spożywcze opakowania wykonane z tego tworzywa, np. pojemniki po sałatkach, kanapkach, posiłkach podawanych przez firmy cateringowe. Przy wyłączeniu butelek PET z tego strumienia odzyskiwanie tych opakowań będzie dużo droższe. Co gorsza, do odzysku pozostaną nam te surowce, których cena na rynku jest niska, czyli folia, opakowania po chemii gospodarczej, czy butelki po nabiale – dodaje dyrektor MPO Łódź.
Innymi słowy, do instalacji trafiać będzie coraz więcej odpadów, których wartość recyklingowa i ekonomiczna jest dużo niższa, często wręcz ujemna. Prowadzi to do kuriozalnych sytuacji, gdy sortownie zamiast czerpać zyski ze sprzedaży surowców, muszą dopłacać, by ktoś te odpady od nich odebrał i dalej przetworzył.
Jak zareaguje na to rynek? Część instalacji będzie zmuszona rekonfigurować maszyny, które przez lata dostosowywano (i modernizowano za miliony złotych) do wysortowywania właśnie butelek PET. Inni, pozbawieni zachęt ekonomicznych, mogą z kolei szukać innych sposobów zagospodarowania frakcji kalorycznych z pozostałych, nieobjętych kaucją, tworzyw sztucznych – np. poprzez zwiększenie produkcji paliwa alternatywnego.
W pułapce legislacyjnej niepewności
Jeżeli stracą instalacje, to jakie będą tego dalsze skutki? Eksperci wymieniają dwa zasadnicze. Pierwszy – nieuchronny wzrost opłat za odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych. Drugi – zamrożenie wielu planowanych na najbliższe miesiące modernizacji i wywrócenie do góry nogami bilansu już zrealizowanych inwestycji.
Przykładem może być MPO Łódź, które jest w trakcie procesu inwestycyjnego (w listopadzie nastąpi otwarcie ofert) i wybuduje nowoczesną linię do sortowania tworzyw i metali. – Wcześniejsze analizy finansowe zakładały, że inwestycja będzie finansowana m.in. ze sprzedaży PET i aluminium. W przypadku sprowadzenia systemu kaucyjnego część linii nie będzie wykorzystana w 100, a jedynie 30 proc. – mówi Tomasz Kacprzak.
I dodaje, że takie zmiany zniechęcają do inwestycji, szczególnie gdy uwzględnimy, że proces inwestycyjny – od stworzenia koncepcji i znalezienia lokalizacji, przez zdobycie decyzji środowiskowej, uzyskanie zgód i pozwoleń jeszcze przed pierwszym wbiciem łopaty, po przetarg i sam proces budowy – trwa w Polsce średnio kilka lat.
Niestabilne prawo to hamulec dla inwestycji
Decyzja, by w ostatnim momencie przesunąć wejście w życie systemu kaucyjnego na październik 2025 r., dokładnie obrazuje problemy, z jakimi zmagają się dzisiaj firmy odpadowe. To niestabilność i nieprzewidywalność prawa, która ma dla naszej branży bardzo wymierny charakter. Wielu przedsiębiorców zainwestowało już miliony w nowe separatory i projektowało całe ciągi technologiczne z myślą o wydzielaniu konkretnych rodzajów odpadów, między innymi butelek PET, które wkrótce najprawdopodobniej znikną z ich nowoczesnych sortowni. Pamiętajmy, że to, w jaką infrastrukturę inwestujemy, jest ściśle związane z określoną perspektywą prawną, czyli tym, jakie przepisy regulują nasze działania oraz kiedy i jakich zmian możemy się spodziewać w kolejnych latach. W sytuacji, gdy nie mamy jasnych zasad lub te zmieniają się „za pięć dwunasta”, nie możemy odpowiednio przygotować się na nadchodzące zmiany.
Brak przemyślanej i kompleksowej polityki odpadowej pogłębia też lukę inwestycyjną, zniechęcając do innowacji, rozwoju technologii i ryzykowania ogromnymi nakładami finansowymi – zwłaszcza przy trwających latami postępowaniach administracyjnych, które hamują rozwój nowych instalacji. A te są nam dziś pilnie potrzebne, bo zarówno ilość odpadów, które wytwarzamy, jak i wymagania środowiskowe dotyczące tego, jak z tymi odpadami postępować, od lat stale rosną. To duże wyzwania, ale możemy im sprostać, o ile tylko będziemy wdrażali zmiany w sposób uporządkowany i systemowy, projektując prawo, które wyznaczy kierunek inwestycji na lata i proporcjonalnie rozłoży odpowiedzialność finansową za zagospodarowanie odpadów. Potrzebujemy dziś systemowej zmiany, którą odczują nie tylko instalacje, ale przede wszystkim – mieszkańcy, bo to w dużej mierze na nich spoczywają dziś koszty zagospodarowania odpadów. Obawiam się, że po wprowadzeniu systemu kaucyjnego, czyli odebraniu instalacjom dostępu do strumienia butelek PET i puszek aluminiowych – koszty te jeszcze bardziej wzrosną.
Branża nie ma powodów do wstydu, a kaucja nie zbawi polskiej gospodarki odpadami
Nie dajmy Polakom wmówić, że obecny system odpadowy jest niewydolny, a więc należy go rozmontować i zbudować nowy. Przeciwnie, trzeba rozwijać istniejący i stale modernizować zakłady, których skuteczność – przy zastosowaniu zaawansowanej technologii – jest ogromna. Pamiętajmy, że gospodarkę odpadami – opartą na unijnej hierarchii postępowania z nimi – budujemy w Polsce od niespełna 14 lat, nie kilkudziesięciu, jak inne kraje UE. I choć wciąż stoją przed nami wyzwania, między innymi zapełnienie ogromnej, szacowanej na 23 mld zł luki inwestycyjnej, to jednak w ciągu tych kilkunastu lat osiągnęliśmy bardzo wiele. Mamy dziś setki nowoczesnych instalacji: sortowni, kompostowni, spalarni. A zaczynaliśmy od składowiska, którego głównym zmechanizowanym i „nowoczesnym” elementem była ładowarka do podgarniania stert odpadów.
Po co więc obejmować systemem kaucyjnym odpady, których separowanie w nowoczesnej sortowni jest niezwykle skuteczne? Po co obarczać Polaków dodatkowymi obowiązkami związanymi ze zbieraniem odpadów, i to na innych niż dotychczasowych zasadach, czyli bez zgniatania butelek i puszek, o czym edukowaliśmy i mówiliśmy od lat? Czy miliardy złotych już zainwestowane w instalacje (zarówno prywatne, jak i samorządowe) mamy teraz zmarnotrawić w imię utopijnych idei, czyli sprzątania świata z niespełna 2 proc. wszystkich odpadów, które wytwarzamy każdego roku? To szlachetny cel, ale ma daleko idące reperkusje dla całego rynku. Wprowadzenie kaucji spowoduje, że sortownie stracą cenny surowiec, którego sprzedaż pozwala im pozyskać środki na rozwój i inwestycje. Oczywiście ktoś inny na tym zyska. Pieniądze z nieodebranej kaucji (od konsumentów) i cenny surowiec (od instalacji) trafią do producentów napojów – za pomocą tworzonych przez te koncerny operatorów systemu kaucyjnego. I o to właśnie toczy się teraz cyniczna gra – o miliardowe przepływy i dostęp do coraz bardziej potrzebnego na rynku recyklatu. To jest dziś istota sporu, który rozgrywa się na drugim planie, gdy na pierwszym padają hasła o ratowania oceanów i przyszłych pokoleń.
Wybiórcza „troska o środowisko” – system kaucyjny tylko na to, co się opłaca
System kaucyjny często przedstawia się jako sposób na walkę z „zaśmieconymi miastami”, ale to nie butelki PET czy puszki aluminiowe walają się po trawnikach czy parkach w miastach, tylko jednorazowe buteleczki po „małpkach” z alkoholem, które systemem kaucyjnym akurat nie będą objęte. Jak to wytłumaczyć? Widocznie ktoś wylobbował takie rozwiązanie w trakcie prac nad ustawą. Nikt jednak jakoś nie walczy, by włączyć do systemu kaucyjnego butelki po jogurtach pitnych czy całą masę innych opakowań z tworzyw sztucznych – chociażby polipropylenu (np. tacki) czy polistyrenu (część pojemników na żywność), które są trudne i problematyczne w przetworzeniu. Nikomu nie opłaca się po ten odpad w ogóle schylać. Będziemy musieli to zrobić my. Jednocześnie dziwi mnie bardzo, że nikomu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska „nie zaświeciła się lampka ostrzegawcza”, gdy za pilnym wejściem w życie systemu kaucyjnego najwięcej lobbowała firma… produkująca kaucjomaty. To trochę tak, jakby mleczarnie nalegały, aby każdy Polak musiał wypić – i to na podstawie obowiązku zapisanego w ustawie – przynajmniej jedną szklankę mleka dziennie. Bez wcześniejszego przyjęcia rozszerzonej odpowiedzialności producenta system kaucyjny nie ma sensu. Jest jedynie wyciągnięciem z obecnego systemu odpadowego najcenniejszych surowców. I myślę, że taki jest cel jego wprowadzenia, nie „troska o środowisko”. A nie od dziś wiadomo, że na odpadach zarobić można bardzo dużo.