W ostatnim 20-leciu chrząszcz żyjący w dziuplach starych drzew stawał na drodze schetynówek, tras ekspresowych i rowerowych. Nie zawsze było o nim tak głośno jak o Rospudzie.

Z wejściem do Unii Europejskiej Polska stała się częścią sieci przyrodniczej Natura 2000, która do polskiego prawa wniosła nową formę ochrony przyrody. To na niej opierali później swoje argumenty przyrodnicy walczący o wstrzymanie budowy obwodnicy w Dolinie Rospudy czy o zaprzestanie wycinek w Puszczy Białowieskiej. Spośród wielu regulacji przyrodniczych dyrektywy ptasia, siedliskowa, a potem także ocenowa (czyli fundamenty funkcjonowania Natury 2000 oraz zasady rozwiązywania konfliktów między interesem przyrody a gospodarki) są tymi, z którymi mamy najczęściej do czynienia w praktyce. I jak na ironię przez 20 lat jeszcze nie przebiło się do powszechnej świadomości to, czym ta sieć w ogóle jest. Nie mówiąc o tym, że jej skuteczność nadal pozostawia wiele do życzenia.

Natura 2000 chroni europejską przyrodę – konkretne gatunki i siedliska, które mają znaczenie z punktu widzenia Wspólnoty – nie wyłączając możliwości prowadzenia działalności gospodarczej, aktywności turystycznej czy korzystania z zasobów środowiska. Stara się za to szukać balansu, który umożliwiłby funkcjonowanie tego wszystkiego bez znacząco negatywnego oddziaływania na środowisko. I, co najważniejsze, traktuje przyrodę jak europejskie dziedzictwo w krajowym depozycie. Obszary naturowe są wyznaczane według jednakowych standardów i mają takie same cele w całej Europie. Priorytet Unia daje tym gatunkom i siedliskom, których przetrwanie niemal w całości zależy od ich zachowania w Europie. I tak zgodnie z regulacjami naturowymi gatunkami priorytetowymi są nie tylko niedźwiedzie brunatne czy żubry, które pewnie wskazalibyśmy intuicyjnie w pierwszej kolejności, lecz także np. malutki i eteryczny dzwonek karkonoski, jeden z symboli tamtejszego parku narodowego, czy pachnica dębowa, niepozorny chrząszcz, który wziął swoją nazwę od zapachu wydzielanego feromonu – skoncentrowany przypomina trochę brzoskwiniowy aromat do ciasta.

Nie znam wprawdzie nikogo, kto zauważyłby pachnicę po zapachu w naturalnym środowisku, ale pamiętam, że dolnośląscy leśnicy próbowali nawet tropić chrząszcza ze specjalnie szkolonymi psami. Nie na zapachu zresztą supermoc pachnicy dębowej polega. Chrząszcz żyje w starych, dziuplastych drzewach, żywiąc się próchnem, toteż uchodzi za lekarza drzew. I to on rozpościera parasol ochronny nad starymi alejami, zapuszczonymi parkami czy przydrożnymi drzewami, które już dawno trafiłyby pod topór, gdyby nie pachnica. Nie mówiąc już o tym, że umożliwia egzystencję całej masie innych drobnych gatunków, które również zasiedlają zajęte przez nią stare drzewa. W ostatnim 20-leciu pachnica dębowa stawała więc na drodze (zwykle tylko do czasu) schetynówek, dróg ekspresowych i rowerowych. Choć zazwyczaj nie były to konflikty tak głośne jak sprawa Rospudy czy Puszczy Białowieskiej.

Natura 2000 w dużej mierze funkcjonuje dzięki procedurze oceny oddziaływania na środowisko. To w niej waży się interesy biznesu i rozwoju infrastruktury oraz przyrody, za którą ujmują się organizacje ekologiczne. Bywa, że takie postępowania trwają latami, nawet przez ponad dekadę. Przy wydawaniu decyzji środowiskowej są już wówczas zmienione nie tylko warunki przyrodnicze, lecz także realia ekonomiczne ocenianej inwestycji. Teoretycznie fundamentalnymi zasadami takich postępowań są udział strony społecznej i dostęp do sądu, ale ostatnie dwie dekady pokazały, że nie są one w Polsce żadnymi dogmatami. Po pierwsze, na decyzje środowiskowe, które zapadły w I instancji, nakłada się często rygory natychmiastowej wykonalności, przez co prace nad inwestycją mogą trwać w tym samym czasie co dalsze zabiegi o zachowanie przyrody. Po drugie, wyłomy w idei sieci naturowej tworzyły kolejne specustawy, które wprowadzały ułatwienia dla usuwania drzew, inaczej regulowały terminy wydania decyzji środowiskowej, wprowadzały zmiany dotyczące pozwoleń budowlanych i możliwości ich wstrzymywania itd.

A specustaw w ostatnich latach się nam namnożyło i nie dotyczą one już tylko budowy dróg, kolei i sieci przesyłowych, ale nawet odbudowy Pałacu Saskiego w Warszawie czy budowy oczyszczalni ścieków i kanalizacji w niektórych gminach zlewni Odry. Na dokładkę kilka lat temu Komisja Europejska uznała, że Polska nieprawidłowo implementowała dyrektywę ocenową, i uruchomiła procedurę naruszeniową. Ostatnim akordem tej historii był lex knebel, czyli projekt nowelizacji ustawy ocenowej, który zbudował szybką ścieżkę uzyskiwania decyzji środowiskowych z kadłubową oceną oddziaływania na środowisko. To chyba najlepszy dowód na to, że w trakcie tych 20 lat ciągle nie wypracowaliśmy zasad ważenia interesów przyrody i inwestycji, co do których wszyscy byliby zgodni. Ciągle nie mamy nawet powszechnej zgody co do tego, że należałoby to robić.

I pewnie nie wypracujemy jej w najbliższym czasie, bo za winklem czekają zarówno kolejne unijne regulacje, nowe konflikty, jak i konieczność ważenia innych niż dotychczas interesów. W tych najbardziej spektakularnych konfliktach unijne przepisy przechylały szalę na stronę przyrody. W przypadku Doliny Rospudy stanowisko KE skłoniło Polskę do wycofania się z budowy drogi przez unikatowy teren przyrodniczy. W przypadku wycinki w Puszczy Białowieskiej trzeba było wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE. W innych sprawach Komisja wykazuje wyraźnie mniejszą aktywność. Najlepszy przykład to budowa muru na granicy z Białorusią i rozciągnięcie drutu żyletkowego wzdłuż Bugu. Przeciwko fragmentacji siedlisk puszczy, która w świecie polskiej przyrody jest czymś na kształt Wawelu, protestowały setki naukowców z całej Europy i niemal wszystkie polskie organizacje ekologiczne. Mimo to Bruksela nie zdecydowała się na szybką ani choćby jednoznaczną reakcję. ©℗