Chcemy wrócić do głównego nurtu polityki unijnej – zapowiedział w rozmowie z DGP Grzegorz Onichimowski, jeden z głównych doradców Platformy Obywatelskiej ds. energetycznych i współautor jej programu. „Zielona rewolucja” szykowana przez nową koalicję może obejmować m.in. rozwój odnawialnych źródeł energii, które już pod koniec dekady miałyby osiągnąć ponad dwie trzecie udziału w miksie wytwórczym.

Ostatecznie mamy pożegnać poluzowane w minionej kadencji restrykcje dla energetyki wiatrowej. Należy się też spodziewać rewizji ustaleń z górnikami w ramach umowy społecznej. Węgiel już w 2030 r. miałby zostać wyrugowany z indywidualnego ogrzewnictwa. A maksymalny termin coalexitu w energetyce – zdaniem naszego rozmówcy – to koniec lat 30.

Reeuropeizacja kursu Polski jest bez wątpienia potrzebna. Zgodni co do tego są eksperci różnych orientacji i środowisk. Szybka rozbudowa OZE, w tym wykorzystanie „nisko wiszących owoców”, czyli możliwych do szybkiego uruchomienia inwestycji wiatrowych, będzie ważnym czynnikiem sprzyjającym zastąpieniu pochodzących z importu paliw kopalnych oraz obniżeniu rachunków za prąd. O tym, że zasadniczych trendów rozwoju technologicznego w energetyce nie da się odwrócić i zamykanie oczu na fakty nie jest najlepszym pomysłem, mówił ostatnio w DGP niedawny minister klimatu i wieloletni członek rządów PiS Michał Kurtyka. W tym sensie strategia, którą symbolizowała ostatnio seria skarg Polski na unijny pakiet klimatyczny Fit for 55 – przeciw regulacjom, których wcześniej, z braku sojuszników, nie udało się zablokować drogą polityczną – była na dłuższą metę nie do utrzymania.

W pędzie do odwracania błędów ostatnich lat warto jednak zachować umiar. Pokusa rewanżu powinna zostać powściągnięta wobec flagowych projektów odchodzącego rządu, na czele z programem jądrowym. Potrzeba audytu po zmianie władzy jest rzeczą naturalną – zwłaszcza że ta dotychczasowa nie zadbała o to, by strategicznym projektom nadać status ponadpartyjny, czemu sprzyjałoby choćby dopuszczenie opozycji do wiedzy o postępach w ich realizacji. Trzeba jednak mieć na względzie delikatność tego projektu, który już dziś jest opóźniony wobec zakładanego harmonogramu i wymaga przede wszystkim ciągłości.

Nierozsądne – także z punktu widzenia polskiej transformacji – byłoby także wyrzucenie na śmietnik wszystkiego, co składa się na koncepcję Centralnego Portu Komunikacyjnego. Cokolwiek by uważać o samej koncepcji lotniska w Baranowie, pod szyldem CPK zmobilizowano ogromne zasoby i kompetencje, a wycofanie się choćby z kolejowego „filara” tego projektu oznaczałoby spory krok w tył – także z punktu widzenia zielonych celów w transporcie.

Za obszar największego ryzyka dla nowego rządu uważam jednak sprawy społeczne. Faktem jest, że – jak oceniał w DGP Onichimowski – Zjednoczona Prawica wprowadzała swoich wyborców w błąd co do możliwości pogodzenia różnych sprzeczności: np. niskich cen energii i wydobycia węgla do 2049 r. Jeszcze większym błędem byłoby jednak nie dość poważne potraktowanie obaw związanych z transformacją. Faktem jest – co przyznają choćby ekonomiści z bliskiego swego czasu Michałowi Boniemu Instytutu Badań Strukturalnych – że Polska jest na ryzyko wysokich kosztów społecznych transformacji narażona w sposób szczególny. Mamy liczną rzeszę osób zagrożonych ubóstwem energetycznym czy wykluczeniem transportowym. Miliony domów i mieszkań o niskim standardzie efektywności, jedną z największych i najstarszych w UE flot prywatnych samochodów i poważnie niedomagający transport publiczny. Wreszcie: setki tysięcy osób zatrudnionych w branżach, które w związku z transformacją będą narażone na nierzadko bolesne restrukturyzacje. A po stronie przyszłych koalicjantów nie brakuje przeciwników „rozdawnictwa”, którzy wierzą, że wszystko rozwiąże rynek. W tym kontekście warto przypomnieć, że terapia szokowa to recepta na transformację co najmniej równie niebezpieczna, co karmienie złudzeń.

Rację mają ci, którzy podkreślają, że Zielony Ład to dla Europy i Polski olbrzymia szansa. Ale nie ma się co oszukiwać: to także duże wyzwanie z punktu widzenia sprawiedliwości i spójności społecznej. I pole gry interesów, w której niekoniecznie wszyscy będą zwycięzcami. To najbliższe lata zdecydują o tym, jak rozłożą się owoce przemian oraz ich koszty. Przyszły rząd nie będzie jedynym aktorem, od którego dojrzałości będzie zależało powodzenie tego procesu. Sprawiedliwa transformacja nie uda się w szczególności bez wysiłków po stronie społecznej. Kluczową kwestią będzie postawa związków zawodowych. Ostatnie lata to w przypadku niektórych branż i central (zwłaszcza w sektorze publicznym) czas polityki gabinetowej, a jednocześnie taki, w którym związki były jednym z ośrodków trzymających rząd w szachu i naciskających na (w dużej mierze sprowadzające się do retoryki) negowanie unijnej polityki klimatycznej. Zmiana władzy to szansa, by tę strategię zrewidować, biorąc przykład choćby z amerykańskich związków branży motoryzacyjnej. Organizacje pracownicze mogą przyjąć postawę zarazem bardziej konstruktywną, traktując transformację jako pewnik, i bardziej bojową, wchodząc w rolę bezkompromisowego obrońcy interesu załóg zagrożonych i utrudniając wykorzystywanie zmian do ich osłabienia czy ograniczenia udziału w dochodach przedsiębiorstw. Aby jednak taki zwrot mógł się dokonać, warto, by władze w Warszawie w swoim podejściu do związkowców brały przykład raczej z Joego Bidena – który strajkujących w zakładach General Motors, Forda i Stellantisa poparł – niż ulubionej przez część naszych polityków Margaret Thatcher. ©℗