"Nie martwiłbym się bezrobociem w związku z odejściem od węgla. Jeśli wziąć pod uwagę, ile trzeba zrobić w ramach transformacji energetycznej – budowa sieci elektroenergetycznych, biogazowni, wiatraków, ładowarek do pojazdów czy termomodernizacja domów – to okaże się, że będziemy myśleć, jak ściągnąć więcej pracowników z zagranicy" - mówi Marcin Popkiewicz, analityk, fizyk, przewodniczący komitetu monitorującego projekty z zakresu Europejskiego Zielonego Ładu w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju.
Miks energetyczny Polski wciąż opiera się na węglu, nadal nim grzejemy i kopcimy. Jest pewna pozytywna zmiana, pojawiają się kolejne inwestycje w OZE, ale to wciąż za mało. Głównym problemem jest to, że nasi decydenci nie wiedzą, jak docelowo powinna wyglądać polska energetyka po transformacji.
Ten rok będzie najgorętszy w historii pomiarów, kolejny zapewne jeszcze cieplejszy. Pojawia się coraz więcej problemów związanych ze zmianami klimatycznymi – fale upałów, pożary, powodzie. Niestety, w polskim dyskursie przed wyborami bardzo mało się o tym mówi.
Powinna opierać się na energii z wiatru na lądzie i morzu, słońca i potencjalnie atomu. W naszych warunkach energia z biomasy, wody i geotermii może stanowić tylko niewielki procent nowego systemu. Rząd niestety wciąż mówi, że będziemy wydobywać węgiel do 2049 r. – to bardzo niekorzystne nie tylko ze względów klimatycznych, lecz także dlatego, że nasze złoża są przetrzebione i coraz trudniej dostępne. W dodatku ceny uprawnień do emisji będą coraz wyższe, a sektor finansowy coraz mniej chętnie będzie finansował takie inwestycje.
Niektórzy mówią o problemach społecznych związanych z transformacją, jak np. bezrobocie. Na to wyzwanie trzeba zwrócić uwagę w takich monokulturach jak Turów czy Bełchatów, jednak w większości miejsc, nawet na Górnym Śląsku, nie będzie to problemem. Jeśli weźmiemy pod uwagę, ile trzeba zrobić w ramach transformacji energetycznej – budowa sieci elektroenergetycznych, biogazowni, wiatraków, ładowarek do pojazdów czy termomodernizacja domów – to okaże się, że nie będziemy mieć problemów z bezrobociem, a raczej będziemy myśleć, jak ściągnąć więcej pracowników z zagranicy.
Obecnie większość paliw kopalnych musimy importować. W zeszłym roku kosztowało nas to rekordowe 200 mld zł, w tym roku będzie trochę mniej, ale też dobrze ponad 100 mld zł. Zamiast puszczać te pieniądze z dymem, moglibyśmy je wydać na rozwój OZE w kraju i zwiększanie efektywności energetycznej, np. poprzez termomodernizację domów. Dzięki temu pieniądze krążyłyby w gospodarce, zamiast być wysyłane do Rosji czy na Bliski Wschód. Transformacja energetyczna to wielki program infrastrukturalny, na który powinniśmy patrzeć jak na inwestycję, a nie wydatek.
Musimy sobie zdawać m.in. sprawę, że nie będzie OZE na wielką skalę, dopóki nie będzie przystosowanych do tego sieci. Nasze sieci energetyczne były zbudowane dla scentralizowanej energetyki – wielkich bloków węglowych, z których prąd płynął do odbiorców. Aby dostosować infrastrukturę energetyczną do pogodozależnych OZE, które czasem produkują dużo, a czasem mało energii, musimy mieć odpowiednie sieci przesyłowe.
Nasza przyszłość jest elektryczna, bo OZE (podobnie zresztą jak elektrownie jądrowe) generują prąd. Będzie to ogromna zmiana dla naszej gospodarki – trzeba będzie zelektryfikować transport, budynki i procesy przemysłowe. Tam, gdzie elektryfikacja nie będzie możliwa, czyli np. w lotnictwie, wojskowości, produkcji nawozów azotowych, będziemy wykorzystywać wodór, a do jego wytworzenia też będziemy potrzebować prądu. W efekcie zużycie prądu wzrośnie mniej więcej trzykrotnie. To pokazuje, że inwestycje w sieci elektroenergetyczne są niezbędne.
To oczywiście będzie kosztowne, ale powinniśmy potraktować to jak inwestycję, na której zyska polska gospodarka – rozwój sieci elektroenergetycznych pozwoli zarobić polskim pracownikom i firmom, które będą odpowiedzialne za inwestycje – np. KGHM, ponieważ to z ich surowców zapewne będą produkowane kable.
Do transformacji niezbędne są inwestycje. A żeby one powstały, to musi się to opłacać. Biznes potrzebuje atrakcyjnych stóp zwrotu i jasnych sygnałów ze strony rządu. Pomagają w tym np. strefy OZE, dzięki którym inwestorzy wiedzą, że inwestycja w farmę fotowoltaiczną czy wiatrową będzie na danym obszarze bezproblemowa i nie czeka ich papierologia. Pozwala to też lepiej przygotować się sieci energetycznej, która może zadbać o odpowiednie moce.
Podobnie jest z elektromobilnością. Co ma być pierwsze – popyt czy podaż? Samochody elektryczne czy stacje ładowania? Amerykanie przełamali ten impas poprzez Net Zero Industry Act, przeznaczając duże pieniądze na elektromobilność. W ten sposób dali jasny sygnał sieciom energetycznym i przedsiębiorcom. Powstają stacje i ładowarki. Te zmiany są nie do odwrócenia nawet po zmianie władzy, bo jak biznes amerykański zainwestował setki miliardów w elektromobilność, farmy wiatrowe czy magazyny energii, to każdy polityk, który chciałby to odwrócić, byłby na straconej pozycji. Biznes potrzebuje przewidywalności, stabilnych zasad i celów. ©℗