Wietrząc szansę w niedawnym pożarze w Zielonej Górze, opozycja odkurza hasła o Polsce jako „wysypisku Europy”. Zjednoczona Prawica w odpowiedzi eksponuje odpowiedzialność (często związanych z Platformą) samorządowców, którzy wydawali pozwolenia na wątpliwe biznesy.

Uderza też w rząd PO-PSL, który – jak twierdzi Jacek Ozdoba, wiceszef resortu środowiska – dekadę temu usunęły punkty zbiórki odpadów z listy przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko, wobec których konieczne jest uzyskanie decyzji środowiskowej. Nic to, że rok wcześniej na wprowadzenie takiej zmiany naciskał w Sejmie obecny minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, wskazując m.in. na korzyści w postaci miejsc pracy oraz ograniczenie ilości odpadów kierowanych na wysypiska. „Dlatego rozsądne jest ograniczanie barier administracyjnych przy tworzeniu tego typu przedsięwzięć” – przekonywał.

W tej sprawie nie ma „jednego sprawiedliwego”. Import rósł i przed wyborami z 2015 r., i po nich. Największy skok zarejestrowany przez inspektoraty ochrony środowiska przypada na lata 2016–2018. Mniej więcej w tym samym okresie doszło też do fali pożarów składowisk. Z ok. 1,2 tys. takich zdarzeń zanotowanych przez straż pożarną w latach 2012–2021 ponad połowa przypada na lata 2015–2018. Ale faktem jest również, że w całym procederze niebagatelną rolę odegrały samorządy (różnych proweniencji politycznych). A co by nie mówić, to władza Zjednoczonej Prawicy zrobiła pierwsze kroki, żeby te zjawiska ukrócić: poprawiła nadzór nad transgranicznym ruchem odpadów, wzmocniła kompetencje inspektorów, zakazała importu śmieci komunalnych, zwiększyła kary za łamanie przepisów, dosypała pieniędzy na likwidowanie zagrożeń dla środowiska. Ale prawdą jest, że niemal cała pierwsza kadencja rządów Zjednoczonej Prawicy upłynęła na zaniechaniach w tej sprawie. Państwowa machina ruszyła dopiero wtedy, kiedy pożary zyskały medialny rozgłos i zagroziły władzy.

W najnowszej śmieciowej kontrofensywie rząd wziął sobie na cel sąsiadów zza Odry. Poniekąd słusznie. To z tego kierunku pochodzi aktualnie większość sprowadzanych do Polski śmieci (nawiasem mówiąc, ich udział w imporcie znacząco wzrósł za rządów PiS). Do Niemiec prowadzą ślady wielu szemranych interesów odpadowych. Jeśli – jak zapewnia rząd – przez ostatnie lata zgromadzono dowody na odpowiedzialność podmiotów z tego kraju za nielegalny wwóz śmieci do Polski, to należy kibicować, by sprawy będące przedmiotem skargi złożonej do KE jak najszybciej zakończyły się korzystnym werdyktem, a śmieci z siedmiu składowisk wróciły za Odrę. Tyle że te siedem składowisk nie powinno przysłonić setek nielegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych, tysięcy dzikich wysypisk z odpadami komunalnymi i milionów ton zgromadzonych na całkiem legalnych składowiskach. Plamą na honorze polskiego państwa pozostaje też recykling opakowań: wlokące się latami prace nad systemem kaucyjnym i rozszerzoną odpowiedzialnością producentów.

W trwającej odsłonie śmieciowej polityki interesy społeczności, które na co dzień ponoszą koszty problemów z odpadami, delikatnie mówiąc, wciąż nie są na pierwszym miejscu. Najważniejsza jest znów możliwość umycia rąk i przerzucenia odpowiedzialności. ©Ⓟ