Organizacje ekologiczne chcą, żeby Unia zmusiła rząd do bardziej wnikliwego przyglądania się wpływowi zapór wodnych na otaczające je środowisko.

Miesiąc temu postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego o wstrzymaniu wykonania decyzji środowiskowej dla kopalni Turów otworzyło na nowo spór prawny o wydobycie węgla brunatnego w rejonie Bogatyni. Dwa tygodnie później Sejm przeprowadził I czytanie rządowego projektu nowelizacji ustawy ocenowej, która ma dopuścić wyjątki od obowiązku badania wpływu na środowisko niektórych inwestycji, wskazanych przez rząd jako strategiczne. Jak pisaliśmy w DGP, pracom przygląda się Komisja Europejska, którą niepokoi zbyt duże pole do arbitralności w określaniu odstępstw od unijnych przepisów. Nasi rozmówcy z KE nie wykluczali, że przyjęcie nowelizacji w proponowanym kształcie może pociągnąć za sobą wszczęcie wobec Polski nowej procedury naruszeniowej. Prace nad przepisami ma podjąć w najbliższy czwartek sejmowa komisja środowiska. Ze względu na konsekwencje zmian dla uprawnień strony społecznej w postępowaniach propozycje są określane przez aktywistów ekologicznych mianem „lex knebel”,

Tymczasem obowiązek badania oddziaływania inwestycji na środowisko – i unikanie go przez polskie władze – kolejny raz staje się przedmiotem sporu pomiędzy obrońcami przyrody a rządem Mateusza Morawieckiego. Tym razem w centrum zainteresowania są rzeczne zapory. W środę trzy organizacje ekologiczne – polski oddział fundacji ClientEarth, Fundacja Greenmind i Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków – skierowały do Brukseli formalną skargę, w której zarzucają Warszawie naruszanie unijnych regulacji przy wydawaniu pozwoleń na funkcjonowanie istniejących konstrukcji tego typu. Jeśli Komisja przychyli się do ich wniosku, wezwie Polskę do usunięcia uchybień i rozpocznie się formalny dialog pomiędzy Brukselą a Warszawą. Finałem może być postępowanie przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. Podobne procedury doprowadziły już do negatywnych dla Polski rozstrzygnięć w sprawie Turowa czy wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej.

Podstawę prawną skargi ekologów stanowią przepisy trzech aktów: dyrektywy ocenowej i dyrektywy siedliskowej oraz konwencji z Aarhus, która określa obowiązki państw w zakresie udziału społeczeństwa w podejmowaniu decyzji w sprawach dotyczących środowiska. Jej autorzy powołują się też na orzecznictwo TSUE, w tym wyrok w sprawie przedłużenia o 10 lat eksploatacji belgijskich elektrowni jądrowych. Według organizacji przedłużenie pozwolenia na funkcjonowanie zapór powinno wymagać zbadania ich wpływu na środowisko. Argumentują to na kilka sposobów. Po pierwsze, ich zdaniem czas eksploatacji zapór – z których w Polsce co trzecia ma ponad 50 lat – wpływa na prawdopodobieństwo awarii oraz podatność na uszkodzenia, które wiążą się ze znacznym ryzykiem dla otoczenia. Po drugie, duże zapory były realizowane w innych niż dziś realiach hydrologicznych, a decyzje o kontynuowaniu użytkowania nierzadko nie biorą pod uwagę częstszych niż dawniej ekstremalnych zjawisk pogodowych. Po trzecie, uwzględnienia wymaga według nich aktualny stan wiedzy i światowych standardów w zakresie regulacji rzek. Postulują więc, by KE wzięła pod lupę m.in. pozwolenia dla stopni wodnych Włocławek i Dwory, zbiornika Jeziorsko czy zapór Solina, Myczkowce, Rożnów i Czchów.

We fragmentach skargi, do których dotarliśmy, zasygnalizowano, że decyzje o przedłużeniu pozwoleń dla zapór wydaje się niemal automatycznie. Jedną ze ścieżek, którą opisują ekolodzy, jest wniosek o ustalenie kolejnego okresu obowiązywania pozwolenia. W takim wypadku właściwy organ – Wody Polskie lub minister infrastruktury – dopuszcza funkcjonowanie przez kolejne 20 lat na podstawie dokumentacji stanowiącej podstawę uzyskania pierwotnego pozwolenia oraz oświadczenia wnioskodawcy, że zawarte w nim dane zachowały aktualność. Ekolodzy wskazują, że dokumentacja stosowana w przypadku wydania nowego pozwolenia na okres do 30 lat nie obejmuje kluczowych zagadnień dotyczących oddziaływania na środowisko czy wariantów dalszej realizacji przedsięwzięcia obowiązkowych w przypadku procedury oceny środowiskowej. Ponadto strona społeczna nie ma możliwości zakwestionowania aktualności czy kompletności danych.

Wnioskodawcy twierdzą, że nie domagają się burzenia zapór, lecz zapewnienia im bezpieczeństwa oraz zminimalizowania szkód dla środowiska. Tłumaczą, że zwrócenie się do Brukseli poprzedziły lata wysiłków na gruncie krajowym. Słyszymy, że problem nie sprowadza się ani do obecnego rządu – bo podobne praktyki były stosowane w poprzednich latach – ani do Polski. Analogiczne problemy dotyczą innych państw regionu i w dalszej perspektywie można spodziewać się starań o umiędzynarodowienie sprawy. – Zmiana klimatu niesie ze sobą zmianę struktury opadów. Z jednej strony długie okresy suszy, z drugiej – intensywne, ale krótkotrwałe opady nawalne. Te zmiany i ich wpływ na krytyczną infrastrukturę powinny zostać zbadane. Parametry, które były wykorzystywane do projektowania tych budowli, dezaktualizują się, za czym może iść potrzeba podjęcia określonych działań, np. poprawiających bezpieczeństwo. Przedłużanie pozwoleń nie powinno być oparte na założeniu, że będzie tak, jak było – mówi nam prof. Zbigniew Kundzewicz, hydrolog i klimatolog z Polskiej Akademii Nauk. – Dlatego sympatyzuję z inicjatywą organizacji pozarządowych – przyznaje.

Obawy tonuje Piotr Śliwiński, przewodniczący Polskiego Komitetu Wielkich Zapór. – Zapory projektowano ze sporym zapasem, jeśli chodzi o przepustowość. Urządzenia są też stale monitorowane pod kątem technicznym. Budowle piętrzące podlegają rocznym i pięcioletnim kontrolom okresowym stanu technicznego, w których zwraca się uwagę także na elementy służące ochronie środowiska. Jeżeli osoba kontrolująca stwierdzi zagrożenia dla mienia, ludzi czy środowiska, ma obowiązek zgłosić to do nadzoru budowlanego – wylicza rozmówca DGP. – Zmiany hydrologiczne nie stanowią dziś poważniejszego systemowego zagrożenia dla bezpieczeństwa zapór – ocenia. Przyznaje jednak, że nie ma już takiej pewności, jeśli chodzi o perspektywę kolejnych 20–30 lat, a na takie okresy bywają przyznawane pozwolenia. – Ze strony wnioskodawców słyszę, że wymagania są dziś zbyt duże. Rozumiem ich, bo procedury nawet dla niewielkich instalacji ciągną się po kilkanaście miesięcy. Sporządzenie raportu środowiskowego oznacza ich dalsze wydłużenie i znaczne koszty. Dzisiejsze prawo nie jest zapewne doskonałe, ale wydaje mi się, że przede wszystkim potrzebujemy skuteczniejszego egzekwowania istniejących przepisów – mówi Śliwiński. ©℗