Już teraz wiele miast w zachodnich Stanach Zjednoczonych ma problem z wodą, a w przyszłości będzie tylko gorzej ze względu na zmianę klimatu - powiedział PAP klimatolog dr Jim Kinter z Uniwersytetu George'a Masona. Jak dodał, w świetle niedawnego raportu ONZ jest to właściwie pewne.
"Wiele z miast na zachodzie, takich jak Denver, Phoenix, czy Los Angeles, zostało zbudowanych ze świadomością, że woda tam jest ograniczona i te miejsca nigdy nie były przeznaczone do zamieszkania przez ogromne rzesze ludzi. Więc ten kryzys z dostępem do wody będzie tylko narastać, zwłaszcza, że są to jedne z najszybciej rosnących miast w Ameryce" - wyjaśnił Kinter w rozmowie z PAP.
Zdaniem eksperta z uniwersytetu w Fairfax w Wirginii pod Waszyngtonem, opublikowany w poniedziałek nowy raport ekspertów Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) wskazuje, że amerykański Zachód najmocniej - poza Alaską - odczuje skutki zmian klimatycznych.
"Wszystko, co znajduje się na zachód od Missisipi od wieków jest terenem ubogim w wodę. Ale zmiana klimatu może sprawić, że dotychczasowy model funkcjonowania tam nie będzie już możliwy. Dotyczy to zarówno codziennego życia, ekosystemu, jak i rolnictwa" - mówi Kinter.
W czerwcu podczas fali upałów poziom wody w kluczowych rezerwuarach, takich jak Jezioro Meade w Arizonie, spadł do bezprecedensowo niskiego poziomu, zaś stan suszy panuje na 95 proc. terytorium zachodnich stanów.
Według Kintera susza i problemy z wodą są tylko jednym z problemów, które z czasem będą się tylko nasilać, tak jak pożary lasów, czy niespotykanie silne fale upałów.
"A to, co widzieliśmy na północnym zachodzie w tym roku, gdzie rekordy temperatur zostały pobite o kilka stopni - co jest niesłychane - jest dopiero początkiem. Jesteśmy obecnie na poziomie ocieplenia o 1,1 st. wobec epoki przedindustrialnej, a według obecnej trajektorii już za dwadzieścia lat dotrzeć do poziomu 1,5 st." - mówi Kinter.
"Zarówno natura, jak i my jesteśmy w stanie się przystosować do wyższych temperatur. Ale nie wtedy, gdy tempo zmian jest tak szybkie" - ostrzega.
Zmiany odczuje też wschód kraju, a zwłaszcza wybrzeże, w związku z podnoszeniem się poziomu morza. Choć raport przewiduje, że do końca stulecia jego poziom podniesie się o około 60-80 cm, wystarczy to, by spowodować teoretycznie zalanie wielkich połaci wschodniego wybrzeża, zwłaszcza np. na Florydzie.
"Tu w Wirginii, w Norfolk mamy jeden z największych portów i najważniejszą morską bazę wojskową. Ta cała infrastruktura została zbudowana zgodnie z warunkami, które panowały dekady temu i nie jest przystosowana do tych zmian" - mówi Kinter.
Według eksperta są dwa główne wnioski z raportu IPCC: jest już niemal przesądzone, że poziom ocieplenia przekroczy 1,5 st. do 2050 r. - co było granicą wyznaczoną przez porozumienia paryskie i jest już za późno, by zatrzymać zmiany, które nastąpią przez najbliższe 2-3 dekady. Wciąż jeszcze świat może zmniejszyć skalę problemów związanych ze zmianami w dalszej perspektywie. Do tego potrzebne jest jednak szybkie i radykalne działanie, by najpierw zahamować wzrost poziomu CO2 w atmosferze, a potem zacząć go redukować.
"W dużej mierze mamy do tego technologię. Kwestia głównie leży w woli politycznej i ekonomii" - ocenia naukowiec.
Jak dodał, Europa i Polska w nieco mniejszy niż USA sposób są narażone na zmiany klimatu i rosnący poziom morza. Jednak zagrożeniem dla Starego Kontynentu - choć w dalszej perspektywie - mogą być zmiany w tzw. atlantyckiej południkowej cyrkulacji termohalinowej (AMOC), na którą składa się prąd morski Golfsztrom, odpowiadający za łagodny klimat w Europie. Na to wskazały niedawne badania Niklasa Boersa z Poczdamskiego Instytutu Badań nad Wpływem Klimatu.
"Praca Boersa jest na pewno niepokojąca i sugeruje, że faktycznie może dojść do załamania tego układu, a w efekcie potężnych zmian, w tym ochłodzenia Europy. Wciąż jednak jeszcze jest na ten temat jest wiele niewiadomych. Jeśli faktycznie do tego dojdzie, to raczej za życia naszych dzieci lub wnuków" - ocenia klimatolog.