Piotr Szewczyk: Stworzymy osobny łańcuch logistyczny, oddzielny system transportu, a to przełoży się na dodatkowe emisje zanieczyszczeń.

*Piotr Szewczyk, przewodniczący rady RIPOK, dyrektor Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych „Orli Staw”

Ceny surowców wtórnych poszły w górę. Gminy zgodnie z ustawą czystościową mogą zarabiać na ich sprzedaży, dlaczego tego nie robią?
Pomysł, by gminy dofinansowywały system gospodarki odpadami, sprzedając surowce wtórne z odpadów, od początku był absurdalny. Odpady w całej swojej masie są, były i będą kosztem. Poza wąskimi strumieniami, jakim są na przykład puszki aluminiowe.
A butelki PET? Recyklerzy mówią, że brakuje surowca, recyklatu, a ten leży w odpadach komunalnych.
Jest zwiększony popyt, rośnie więc też i podaż. Sortownie chętnie wydzielają surowiec, jeśli się to opłaca. Jeśli nie opłaca się go wydzielać, zakłady działające w rynkowych realiach najczęściej tego nie robią. Przetwórstwo PET w Polsce funkcjonuje dobrze. Podobnie jest z puszkami aluminiowymi i papierem. Nie ma też większych problemów ze szkłem. Problemem są inne tworzywa: strumienie folii, poliamidy, folie HDPE, czyli cienkie torebeczki, oraz folie wielowarstwowe.
Teraz jest popyt. Ile butelek PET udaje się z tego strumienia wyłowić w sortowni?
Większość. Jeśli trafiają do sortowni, która jest odpowiednio przygotowana, to 90 proc. tych butelek jest wysortowywana. Mamy już system logistyczny selektywnego zbierania odpadów, który jest coraz lepszy, coraz lepiej to działa. Dlatego uważam, że system kaucyjny na butelkę PET jest absurdem i nie ma z ekologią wiele wspólnego.
Butelki PET w strumieniu odpadów komunalnych stanowią od 1 do 2 proc. masy. Objętościowo jest to strumień widoczny, bo 1,5 litrowa butelka zajmuje sporo miejsca. Waży natomiast od 30 do 50 g, co oznacza, że potrzeba 30 tys. butelek, żeby zebrać tonę. Tona butelek to kontener, a trzy tony wypełnią naczepę TIR-a. Kto i za co będzie je woził i zbierał? To wszystko przełoży się na koszty. Butelki odebrane ze sklepu trzeba jeszcze rozsortować, sprasować i przygotować do recyklingu.
Gdy w Polsce zacznie obowiązywać system kaucyjny, to butelki i tak będą musiały pójść do sortowni, czyli tam, gdzie i tak trafiłyby w pojemniku na odpady komunalne?
Butelki PET są różnych kolorów: trzeba je rozdzielić na co najmniej cztery strumienie, czyli PET bezbarwny, niebieski, zielony i PET mix, czyli wszystkie pozostałe kolory. Recyklerzy działają na rynku komercyjnym i są zainteresowani tylko częścią tego strumienia. Aby go wydzielić, potrzebna będzie sortownia. Dlaczego żaden z recyklerów nie chce butelki PET mix? Bo ich przetwarzanie się nie opłaca. Nie ma zbytu na taki recyklat. Najchętniej zebraliby śmietankę, a resztę zostawili komuś innemu jako problem. Oprócz butelek mamy przecież jeszcze PET po produktach chemicznych i kolejny strumień, czyli tacki PET-owe, na których w sklepach kupujemy między innymi krojone sery czy kotlety. To jest prawdziwy problem.
Czy wszystkie instalacje mają odpowiednie technologie, które umożliwiają dokładną segregację PET z odpadów komunalnych?
Te technologie są powszechne. Praktycznie każda sortownia ma już sortery optyczne. Jeśli nie ma sorterów, butelki PET są segregowane ręcznie.
W systemie na Litwie klient płaci kaucję w sklepie. Nie wszyscy oddają butelki, by kaucję odzyskać, i z tej różnicy finansowany jest system. Ten argument do pana nie przemawia?
Znam ten argument. Proszę jednak spojrzeć na problem od strony środowiskowej. Mamy zbudowany system gospodarki odpadami, którego kluczową część stanowią instalacje komunalne i ich sortownie. To, co zostanie zebrane w ramach systemu kaucyjnego, i tak będzie musiało trafić do sortowni, z tą różnicą, że stworzymy osobny łańcuch logistyczny, oddzielny system transportu, co przełoży się na dodatkowe emisje zanieczyszczeń. Dodatkowo zagospodarowanie PET będzie droższe, bo system będzie mniej efektywny. Pozostanie problem – i koszty – zagospodarowania butelek i produktów z PET nieobjętych systemem kaucyjnym.
Trwają konsultacje publiczne dotyczące projektu wprowadzającego rozszerzoną odpowiedzialność producenta. Gminy chciałyby, aby pieniądze z ROP do instalacji i recyklerów trafiały przez ich ręce. Jakie jest pana zdanie w tej sprawie?
ROP z założenia ma pokrywać koszty całego systemu: zbierania i przetwarzania. Gmina, jeśli dostanie środki, to najprawdopodobniej dopłaci mieszkańcom i na tym zakończy się jej całe działanie. Co więcej, gmina nie ma nawet podstawy prawnej, by mogła te pieniądze przekazać dalej, np. dla sortowni. Obniży więc opłaty, a przy możliwości dopłacania z lokalnego budżetu niedługo pojawią się zapewne gminy, w których opłata za śmieci wyniesie złotówkę.
Konsekwencją ROP miało być to, by za odpady opakowaniowe płacili konsumenci w cenie produktu, a nie mieszkańcy.
Nie jest to główny cel ROP. W ROP chodzi przede wszystkim o to, aby zmienić strukturę wprowadzanych odpadów na te przydatne do recyklingu przez ekomodulację: im gorszy odpad, tym wyższa opłata, bo jego zagospodarowanie jest kosztowniejsze. Tymczasem w projekcie brakuje konkretnych danych, wyliczeń. Na podstawie opublikowanego projektu nie można o niczym wnioskować. Nie ma projektów rozporządzeń, w których ma się to znaleźć.
Wątpliwości jest więcej. Instalacja komunalna z sortownią, która w projekcie ustawy została zupełnie pominięta, nie będzie w żaden sposób zmotywowana i zainteresowana, by sortować więcej i lepiej. Wypłata środków z ROP ma być co prawda uzależniona od osiąganych przez gminę poziomów recyklingu, jednak nie jest ustalone, jak to policzyć? Przykładowo, do naszej instalacji trafiają odpady z 23 gmin. Nie wiemy, ile surowców wysegregowano z odpadów z danej gminy, nie wiemy także, jak policzyć, ile odpadów opakowaniowych trafiło do nas w całym strumieniu z danej gminy. Pojawią się prawdopodobnie jakieś średnie wskaźniki do wyliczeń. A tu chodzi o dość duże pieniądze.
Wprowadzający opakowania na rynek podkreślają, że nie mają wpływu na to, gdzie środki trafią ani jak zostaną podzielone. Nie jest też jasne, co stanie się z częścią, którą ma otrzymać Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW). ©℗
Potrzeba 30 tys. butelek, żeby zebrać tonę. Dopiero trzy tony – 90 tys. butelek – wypełnią naczepę TIR-a. Kto to będzie zbierał i woził?
Rozmawiała Katarzyna Nocuń
fot. Materiały Prasowe
Piotr Szewczyk, przewodniczący rady RIPOK, dyrektor Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych „Orli Staw”