Na początku ESG to był temat dla grupki pasjonatów, którzy chcieli zmieniać świat. Dzisiaj jest to w Europie Zachodniej istotny trend inwestycyjny, a to rodzi pokusy udawania czegoś.

Z Bartoszem Pawłowskim rozmawia Bartek Godusławski
Bartosz Pawłowski, dyrektor inwestycyjny w bankowości prywatnej mBanku
Czy polscy emitenci weszli na serio w globalny trend raportowania ESG, czy wciąż tylko mówi się o tym na rynku, traktując tę kwestię głównie jako element marketingu?
Nie powiedziałbym, że już weszli, ale na pewno, że wchodzą w ESG. Widzimy także silną zależność między wielkością spółki a skłonnością do raportowania kwestii związanych ze społeczną odpowiedzialnością czy ESG. Podmioty z indeksu WIG20, najwięksi emitenci, są w tym obszarze bardzo zaawansowani. Ich raporty zawierają wiele informacji i one są do pewnego stopnia porównywalne z tym, co pokazują spółki z Europy Zachodniej. Im niżej, im mniejsza firma, tym wygląda to gorzej, bo raportowanie ESG wiąże się z kosztami. Natomiast wszyscy muszą mieć świadomość, że pokazywanie takich danych to będzie konieczność, zatem trend będzie coraz silniejszy.
Na większą skłonność do tworzenia polityk ESG pewnie przełoży się unijna dyrektywa, która wymusi do końca tej dekady na uczestnikach rynku regulowanego szersze pokazywanie danych pozafinansowych.
To jedna kwestia, a druga to podejście inwestorów. Już w tym roku weszła w życie dyrektywa SFDR, która dotyczy inwestorów instytucjonalnych i nakazuje im w politykach inwestycyjnych uwzględniać kryteria ESG. Oczywiście nie ma jeszcze przymusu tworzenia instrumentów inwestycyjnych w pełni opartych na ESG, ale wszystko wskazuje na to, że regulatorzy są gotowi pójść w tym temacie daleko. Nawet jeśli nie będzie takiego obowiązku, to inwestorzy w pewien sposób już wymuszają na emitentach raportowanie standardów ESG.
Jak wygląda ESG na polskim rynku w porównaniu z rynkami bardziej dojrzałymi? Nadal raczkujemy czy widać już powolne wstawanie?
Oczywiście jesteśmy nadal w tyle za Europą Zachodnią. Zresztą jeśli chodzi o ESG na rynku kapitałowym, to Europa jest tutaj najbardziej zaawansowana w skali globalnej. Zazwyczaj wszystkie nowinki na rynkach kapitałowych przychodzą ze Stanów Zjednoczonych. W tym przypadku jednak prym wiedzie nasz kontynent.
Z czego to wynika?
To pewnie pochodna większej wrażliwości europejskich społeczeństw na czynniki społeczne czy środowiskowe. Europa jest też znacznie bogatsza niż Stany Zjednoczone i nie mam tutaj na myśli PKB, tylko majątek. Zamożniejsi Europejczycy trzymający pieniądze w bankach Szwajcarii, Francji, Wielkiej Brytanii, krajach Beneluksu czy Skandynawii wymogli na zarządzających aktywami, że poszli w stronę ESG. Amerykanie się do tego dopiero przekonują, ale tam zawsze chodziło głównie o to, żeby zarabiać pieniądze i nie bardzo przejmowano się tym, jak to się dzieje na giełdzie.
Wracając do Polski – jesteśmy w Europie, więc będziemy się do tego trendu siłą rzeczy dostosowywali. Tylko warto przy tym pamiętać, że jesteśmy małym rynkiem, na którym na razie niewielka jest grupa zarządzających, takich aktywistów, którzy zaczynają żądać od emitentów jakichś konkretnych działań np. w obszarze ochrony środowiska. Dla kontrastu przywołam przykład Shella, któremu jakiś czas temu sąd w Holandii nakazał zmniejszyć niemal o połowę emisję CO2. Działalność aktywistyczna funduszy inwestycyjnych w Europie sprawia, że tam ten proces związany z polityką ESG postępuje znacznie szybciej. W Polsce dopiero zaczynamy.
Patrząc z perspektywy domu maklerskiego, private bankingu czy wśród inwestorów indywidualnych, widoczna jest chęć inwestowania w podmioty, które raportują kwestie ESG?
Z doświadczenia mBanku mogę powiedzieć, że widać to bardzo wyraźnie. Za chwilę miną dwa lata, odkąd zaproponowaliśmy zamożniejszym klientom w bankowości prywatnej strategię, która opiera się na globalnym inwestowaniu zgodnie z zasadami ESG. Wtedy byliśmy pierwszymi albo jednymi z pierwszych w Polsce i było to przyjmowane z lekkim uśmiechem, przymrużeniem oka. Później kwestie klimatyczne zaczęły w mediach odgrywać coraz większą rolę, a do tego doszedł istotny fakt, że na zielonych spółkach, w tym technologicznych, można było po prostu więcej zarobić. To spowodowało, że temat inwestowania ESG trafił pod strzechy i dzisiaj, opierając się na naszej strategii, zarządzamy ponad 200 mln zł. Cały czas widzimy zainteresowanie tą sferą, nawet od osób, które sceptycznie podchodzą do zmian klimatycznych. Te osoby zrozumiały, że nie muszą zgadzać się z ESG, aby na tym zarabiać.
Dzisiaj najbardziej na topie z całego ESG jest litera „E” od angielskiego „environmental”, co odnosi się do kwestii środowiskowych.
Faktycznie i nawet jak dwa lata temu opowiadałem klientom, co to jest ESG, to właśnie „E” było najbardziej plastyczne i łatwe do zobrazowania. Z punktu widzenia inwestorów i mediów to także jest temat, który najłatwiej można uwypuklić, te kwestie są najbardziej mierzalne i przemawiające do wyobraźni. Poprawa w kwestiach środowiskowych, czyli właśnie „E”, zawsze będzie najłatwiejsza do pokazania, najłatwiej się nią pochwalić.
Tyle, że w przypadku „E” też łatwo o nadużycia. Widzimy to już przy okazji przedsiębiorstw, które mają zielone strategie, ale stosują tzw. greenwashing. Czy ESG będzie jakoś zaimpregnowane na to ryzyko?
Nie i niestety widzimy, że greenwashing to jest coraz większy problem. Dzisiaj jest to w Europie Zachodniej istotny trend inwestycyjny, a to rodzi pokusy udawania czegoś. Przykład z końca sierpnia z Niemiec pokazuje, jak to może wyglądać. Tamtejszy regulator i wymiar sprawiedliwości w USA rozpoczęli śledztwo w sprawie firmy DWS, czyli towarzystwa funduszy inwestycyjnych, którego właścicielem jest Deutsche Bank. Jeden z byłych pracowników przyznał, że ich zielone produkty inwestycyjne to jest tak naprawdę mydlenie oczu i wcale tam się nie sprawdza rygorystycznie ESG, a jedynie robi to pod marketing. Oczywiście to są na razie niepotwierdzone podejrzenia i mamy dopiero śledztwo. Widać natomiast, że w tak młodej dziedzinie jak ESG jest pokusa, aby iść na skróty i pokazywać ludziom to, co chcą widzieć. Regulatorzy jednak zauważyli, że ryzyko nadużyć jest i stąd mamy choćby dyrektywę SFDR. O ile normalnie inwestorzy sprzeciwiają się regulowaniu rynków, o tyle tutaj jest to po prostu uzasadniona forma przeciwdziałania greenwashingowi.