Nowy plan Joego Bidena pokazuje, że Stany Zjednoczone będą chciały dorównać Europie w tempie przechodzenia na elektromobilność. Ma to pomóc rodzimym koncernom

Prezydent Stanów Zjednoczonych podpisał w ubiegłym tygodniu dekret postulujący nowe cele emisyjne w transporcie. Do końca dekady 50 proc. sprzedawanych w kraju nowych pojazdów ma mieć napęd elektryczny. Realizację tego pomysłu ma umożliwić nakładanie stopniowych restrykcji na auta spalinowe. Między 2022 a 2023 r. efektywność spalania miałaby się poprawić o 10 proc. Później poziom ten ma się poprawiać o kolejne 5 proc. rocznie, aż do 2026 r.
Akt oznacza wcielenie w życie kolejnych zapowiedzi administracji, która jeszcze w kampanii wyborczej zapowiadała zwrot ku zaostrzeniu polityki klimatycznej po odwrotnych krokach poprzednika Bidena. Donald Trump obniżał wymogi dotyczące efektywności spalinowej pojazdów w stosunku do tych nałożonych przez administrację Baracka Obamy. Z tego powodu Stany Zjednoczone pod względem wsparcia dla napędów elektrycznych zostały nie tylko w tyle za śrubującą od lat normy Komisją Europejską, która zapowiada odejście od spalinówek po 2035 r., ale też za Chinami, subsydiującymi produkcję i sprzedaż bezemisyjnych pojazdów.
– Po tej deklaracji można powiedzieć, że mamy już nie dwa ścigające się kontynenty, lecz trzy. W czasie prezydentury Donalda Trumpa, zwłaszcza w czasie pandemii, obserwowaliśmy rezygnację z działań na rzecz rozwoju elektromobilności, co spowodowało marazm wśród tamtejszych producentów. Teraz to się zmieni – mówi Maciej Mazur z Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych (PSPA). Dokument wydany przez Bidena ma charakter strategiczny i sam w sobie nie jest prawnie wiążący – i właśnie z tej perspektywy został skrytykowany przez organizacje ekologiczne domagające się bardziej stanowczych decyzji. Wyznacza jednak kierunek, w jakim będzie zmierzać prezydencka legislacja.
Dlatego do pomysłu zdążyły się już ustosunkować największe koncerny motoryzacyjne. Zmiany mogą pomóc części rodzimych producentów. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami, General Motors ma w 2035 r. całkowicie odejść od spalinowych napędów, a pięć lat później osiągnąć neutralność klimatyczną. Program to też woda na młyn Tesli. Koncern Elona Muska odpowiada dziś za blisko dwie trzecie elektrycznych pojazdów jeżdżących po USA.
Choć zdecydowana większość pozostałych producentów zdążyła już się wypowiedzieć pozytywnie o planach prezydenta, to większość robi dobrą minę do złej gry. Wiadomo bowiem, że będą musiały zwiększyć dotychczasowe cele sprzedażowe dla elektryków. Ford, Hyundai, Nissan i Stellantis planowały, że najwyżej 50 proc. sprzedawanych przez nie samochodów będzie na prąd. Można się spodziewać, że śrubowanie wyników będą musiały poprzedzić nowe deklaracje i inwestycje w fabrykach. Część koncernów na skutek pobłażania ze strony amerykańskich władz odwlekało takie decyzje. W lutym Ford poinformował, że do 2026 r. będzie oferował 100 proc. aut elektrycznych, ale na początek wyłącznie na Starym Kontynencie.
– Może to ograniczyć zakres inwestycji elektromobilnych w Europie, ale ostatecznie to dobra informacja dla całego rynku, który czeka większa konkurencja – ocenia Maciej Mazur. W większym kłopocie może się znaleźć japońska Toyota, która jeszcze niedawno głośno wyrażała sceptycyzm wobec podobnych planów. Jeszcze w marcu Robert Wimmer, dyrektor ds. badań nad energią i środowiskiem w amerykańskiej spółce Toyoty, ostrzegał przed senacką komisją energii i zasobów naturalnych przed zbyt ambitnymi celami, argumentując, że sprzedaż ponad 4 mln hybryd w USA zajęła jego firmie blisko dwie dekady. Wskazywał też, że w zeszłym roku mniej niż 2 proc. pojazdów sprzedawanych w USA było napędzanych wyłącznie bateriami. Zwrócił też uwagę, że cele dotyczące pojazdów nie przystają do ubogiej infrastruktury ładowania i wysokich cen samochodów.
Trudno będzie jednak w najbliższej przyszłości temu zaradzić. Barierom miał przeciwdziałać plan infrastrukturalny, który jest właśnie procedowany w Senacie. Według pierwotnych planów na zielony transport chciano wydać 174 mld dol., z czego sfinansowano by dopłaty do aut elektrycznych czy pół miliona stacji ładowania. Na skutek negocjacji z republikanami pomysł został jednak mocno okrojony. W efekcie na infrastrukturę ładowania w obecnym kształcie projektu będzie przeznaczone zaledwie 7,5 mld dol. Branża liczy jednak, że większe wsparcie dla elektromobilności zostanie uchwalone w drodze osobnego aktu.
Pod koniec dekady połowa nowych aut w USA ma mieć napęd elektryczny

www.gazetaprawna.pl/biznes-i-klimat/