W walce z opłatami za emisje w sukurs Warszawie mogą przyjść… ekolodzy. Po drugiej stronie barykady są jednak Berlin i Bruksela

Niemcy poprą inicjatywę Komisji Europejskiej zakładającą opłaty za emisje z transportu drogowego i sektora mieszkaniowego – wynika z dokumentów, do których dotarły media. Ale przeciwni temu rozwiązaniu są Zieloni, którzy już wkrótce – po jesiennych wyborach – mogą stać się wiodącą siłą w tamtejszym rządzie.
Szczegóły propozycji Brukseli dotyczących wdrażania nowych celów klimatycznych na 2030 r., w tym reformy systemu handlu uprawnieniami do emisji (ETS), a także tzw. opłaty granicznej, czyli cła na wysokoemisyjne produkty importowane z krajów o słabszych regulacjach klimatycznych, mieliśmy poznać w tym miesiącu. Ostatecznie mają ujrzeć światło dziennie dopiero w połowie lipca. To m.in. efekt kontrowersji, jakie wzbudzają postulaty związane z ETS-em. Aby propozycje Komisji weszły w życie, wymagać będą zgody państw członkowskich i europarlamentu.
Stanowisko Berlina w tej sprawie będzie miało kluczowe znaczenie. Rządowi Angeli Merkel zależy na tym, żeby promować rozwiązanie, które od początku tego roku obowiązuje już w Niemczech. Z zapowiedzi KE wynika, że także na poziomie unijnym, podobnie jak u naszych zachodnich sąsiadów, zarekomendowany zostanie wariant, w którym przynajmniej na początku ETS dla transportu i budownictwa będzie funkcjonował odrębnie od systemu dla energetyki i przemysłu. Inny będzie też koszt emisji w nowych sektorach. Początkowy koszt emisji tony CO2 w transporcie i budynkach w systemie niemieckim ustalono na 25 euro. Docelowo jednak przewiduje się, że ceny uprawnień do emisji dla nich będą wyższe niż te dla energetyki i przemysłu.
Ale plany obciążenia nowych sektorów opłatami klimatycznymi są wciąż dalekie od uzyskania szerokiego europejskiego konsensusu. W zeszłym miesiącu, w odpowiedzi na pytanie DGP, sceptycznie odniósł się do nich nasz resort klimatu, wskazując na zagrożenie, że zwiększone koszty stosowania paliw kopalnych zostaną przeniesione bezpośrednio na użytkowników i grożą chociażby pogłębieniem zjawiska ubóstwa energetycznego. – Może to być szczególnie dotkliwe dla mniej zamożnych państw członkowskich UE – podkreślał rzecznik MK Aleksander Brzózka.
Podobne stanowisko podzielają nie tylko inne kraje Grupy Wyszehradzkiej, ale i Francja. Chociaż Paryż sam eksperymentuje z zaostrzaniem polityki klimatycznej w transporcie, czyni to jednak bardzo ostrożnie. Prezydent Emmanuel Macron ma w pamięci protesty „żółtych kamizelek” spowodowane podwyższeniem podatków na paliwo i nie chce dopuścić do powtórki tego scenariusza, zwłaszcza w obliczu nadchodzących wyborów. Wśród oponentów rozszerzania ETS-u jest też Europejska Organizacja Konsumentów. W ocenie federacji nie dość, że zagraża najbiedniejszym, pomysł ten nie gwarantuje spełnienia celów klimatycznych, dla których niezbędny byłby dostęp do alternatywnych nieemisyjnych rozwiązań.
Przerzucania kosztów transformacji w transporcie i budownictwie na konsumentów obawia się także większość organizacji ekologicznych. Zamiast ETS-u dla tych sektorów preferują one zaostrzanie norm emisyjności. Podobne stanowisko przyjęła ostatnio frakcja Zielonych w PE, zdaniem której obciążenie opłatami transportu i mieszkań to rozwiązanie „wysokiego ryzyka i niskiej efektywności”. Z jednej strony grozi bowiem – według nich – erozją społecznej legitymizacji dla polityki klimatycznej, a nawet zwróceniem się obywateli przeciwko niej. Z drugiej zaś, wymierne skutki w tych sektorach wymagałyby ustalenia kosztu emisji CO2 na bardzo wysokim poziomie, nawet 200 euro za tonę.
Według szefa niemieckiej organizacji Deutsche Umwelthilfe Saschy Müllera-Kraennera w grę wchodzi jednak rozwiązanie łączące oba podejścia. KE stara się przekonać aktywistów klimatycznych do swoich propozycji, akcentując rolę, jaką mogą one odegrać w finansowaniu sprawiedliwej transformacji, nie wykluczając zarazem zaostrzania regulacji sektorowych. Z szacunków Brukseli wynika, że rozszerzenie ETS-u zapewni w całej UE dochody rzędu 40 mld euro rocznie. Jak wskazuje Müller-Kraenner, decyzje w sprawie wykorzystania tych środków oraz stworzenie narzędzi łagodzących skutki opłat dla konsumentów pozostaną najprawdopodobniej na szczeblu rządów krajowych.