Jeśli Polska i Węgry nie zgodzą się na przyjęcie nowego budżetu, zablokują również ambitniejszy cel klimatyczny. To jednak pozorna korzyść ze sprzeciwu.
Jednym z celów rozpoczynającego się jutro szczytu w Brukseli, jak oficjalnie zadeklarował niemiecki minister spraw europejskich Michael Roth, jest podjęcie decyzji o podniesieniu celu klimatycznego na 2030 r. do 55 proc. Zgodnie z obecnymi zobowiązaniami Wspólnota ma dążyć do zredukowania ilości dwutlenku węgla emitowanego do atmosfery o 40 proc. w stosunku do 1990 r.
Źródła unijne podały jednak, że bez porozumienia budżetowego „ciężko” będzie o porozumienie w sprawie klimatu. Jak wyjaśniał europejski dyplomata, środki z budżetu wraz z funduszem odbudowy zostały bowiem sprzężone z polityką klimatyczną i mają w znacznej części służyć realizacji ambitniejszych celów w tym zakresie.
To właśnie z całego finansowego pakietu o łącznej wartości 1,8 bln euro miało być finansowane „zazielenianie” europejskiej gospodarki. 37 proc. środków z funduszu odbudowy o wartości 750 mld euro miało być przeznaczone na zielone inwestycje. 20-procentowy pułap obowiązywał już w siedmioletnim budżecie na lata 2014–2020. W nowym bud żecie poziom ten planowano podnieść – do 30 proc., co oznacza, że na nisko- lub zeroemisyjną gospodarkę miało być przeznaczane blisko co trzecie euro z unijnej kasy.
A Polska, według wyliczeń Forum Energii, mogłaby liczyć w sumie na 29,1 mld euro na cele klimatyczne i transformację energetyczną z budżetu UE, wliczając w to nowy fundusz odbudowy.
Problem z dostępem do nowych pieniędzy na skutek weta Polski i Węgier oznaczałby, że Unia Europejska nie będzie mogła realizować ambitniejszego celu. Ale również będzie oznaczać brak nowych środków dla Polski chociażby na kluczowe programy takie jak „Mój prąd” czy „Czyste powietrze”, z których finansowane są polski boom fotowoltaiczny i walka ze smogiem. Brak funduszu odbudowy lub powołanie go bez Polski i Węgier będzie oznaczać, że nad Wisłę nie popłynie 3,5 mld euro z Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji. Nie będzie również nowych programów z polityki spójności, ale też pieniądze z programów rozpisanych w ramach kończącej się właśnie perspektywy mogą zostać ucięte. Takie sygnały płyną z KE. Jak pisaliśmy w poniedziałek, w Brukseli słychać też jednak, że jednym z argumentów mających przekonać Polskę i Węgry do wycofania weta jest kilka dodatkowych miliardów wsparcia, które miałoby zostać przekazane obu państwom w ramach funduszu odbudowy. Ze szczytu, który rozpocznie się jutro, przywódcy Polski i Węgier mogą wrócić do domu bez pieniędzy, ale również bez nałożonego na nie mechanizmu wiążącego wypłaty z unijnego budżetu z praworządnością, na który Warszawa i Budapeszt się nie zgadzają. W przypadku porozumienia mogą jednak wrócić nie tylko z wynegocjowanymi już na szczycie w lipcu środkami, ale też z grudniowym bonusem.
Jeszcze zanim Polska zaczęła grozić wetem budżetu w związku z przewidywanym mechanizmem powiązania wypłaty funduszy z przestrzeganiem praworządności, z resortu klimatu zdawały się płynąć sygnały, że pod pewnymi warunkami Polska byłaby w stanie przystać na nowy cel. Te warunki to środki na transformację, nie tylko z unijnego budżetu, ale również z systemu handlu emisjami ETS. Polska zaproponowała pod koniec października zmianę klucza przydziału uprawnień oraz zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego, który od przyszłego roku ma wspierać zmiany w energetyce w najuboższych krajach UE kwotą pochodzącą ze sprzedaży 2 proc. dostępnych w ETS uprawnień. Inną polską propozycją jest stworzenie w ramach ETS osobnego funduszu solidarnościowego zmniejszającego ubóstwo energetyczne m.in. w Polsce. Jednak ewentualnym wetem dla budżetu Warszawa sama sobie zabierze argument w walce o dodatkowe środki na transformację. Co więcej, weto Polski nie zatrzyma na dłużej prac nad podnoszeniem celu klimatycznego – Unia się spieszy, by go ustanowić, bo bez niego nie uda się osiągnąć zakładanej neutralności klimatycznej w 2050 r.
– Gdyby decyzja o podniesieniu tego celu do 2030 r. miała nie zapaść na tym szczycie, to nie zmieni to tego, że w ogóle zapadnie – mówi ekspert WISE Europa Aleksander Śniegocki. Chociaż wielkość wsparcia w ramach budżetu i funduszu odbudowy została już wynegocjowana, to dyskusja na temat szczegółów realizacji polityki klimatycznej na 2030 r. tak naprawdę dopiero się zaczyna. I tutaj do wynegocjowania są odrębne pieniądze z systemu handlu pozwoleniami do emisji CO2. – Polska zabiega o to, by dostawać więcej środków z tego systemu. Opóźnianie tego procesu i przeciąganie go raczej utrudni nam wywiązanie się z celu, który i tak zostanie ustanowiony – podkreśla ekspert.
Propozycje legislacyjne mogą być ustanawiane w Brukseli większością głosów na Radzie UE (55 proc. państw reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności UE, w praktyce jest to 15 państw), choć decyzjom kierunkowym zazwyczaj dają zielone światło najpierw sami przywódcy na unijnym szczycie. Tu rozstrzygnięcia zapadają jednomyślnie.
Przywódcy europejscy odbyli pierwszą dyskusję nad podniesieniem celu klimatycznego na 2030 r. na szczycie w październiku. Wówczas postanowiono, że ostateczne rozstrzygnięcie zapadnie w grudniu. Parlament Europejski ma jeszcze większe ambicje – chce, by cel na 2030 r. został podniesiony do 60 proc. ©℗
Negatywne rozstrzygnięcie w sprawie delegowanych
Wczoraj Trybunał Sprawiedliwości UE oddalił skargę Polski i Węgier na nowelizację dyrektywy o pracownikach delegowanych. Warszawa i Budapeszt zdecydowały się na pozew do Luksemburga po zmianie zapisów dyrektywy na niekorzystne dla firm delegujących pracowników do innych państw UE. Zgodnie z nowymi zasadami firma może wysłać pracownika na rok z możliwością przedłużenia o sześć miesięcy. Po tym okresie mają oni już podlegać warunkom zatrudnienia państwa przyjmującego.
Polski rząd przed TSUE argumentował, że zasady te wprowadzają nieuzasadnione i nieproporcjonalne ograniczenia swobody świadczenia usług. Sędziowie w Luksemburgu nie zgodzili się z tym argumentem. Jak czytamy w wyroku, zaskarżona dyrektywa może wręcz wzmocnić swobodę świadczenia usług na sprawiedliwych zasadach, ponieważ zapewnia ona, że warunki zatrudnienia pracowników delegowanych będą możliwie najbardziej zbliżone do warunków zatrudnienia na miejscu.
Rozstrzygnięcie w TSUE zapadło po ponad czterech miesiącach od wejścia w życie nowych zasad. Jak pisaliśmy we wczorajszym numerze, na razie nie widać, by polskie firmy masowo rezygnowały z delegowania pracowników do innych krajów UE.