Co zrobić, żeby ograniczyć uciążliwości związane ze zmianami klimatycznymi w mieście? Jednej dobrej odpowiedzi nie ma. Czasem potrzebne są wielkie tamy kosztujące miliardy złotych, kiedy indziej pomocne może okazać się zwykłe przemalowanie elewacji obiektu. Niekiedy celowe jest rzadsze koszenie trawników, co wręcz przynosi oszczędności. Jednak zanim miasto zdecyduje się na konkretne przedsięwzięcia, powinno dobrze poznać swoje potrzeby i uwarunkowania.
DGP
Coraz częściej samorządy decydując o inwestycjach w poprawę klimatu, działają na podstawie rzetelnie przygotowanych raportów – konkretnie planów adaptacji do zmian klimatu. W nadchodzącej perspektywie unijnej posiadanie takiego dokumentu może się wręcz okazać koniecznością, bo już dzisiaj przy staraniu się o wsparcie na niektóre związane z klimatem przedsięwzięcia plan jest wymagany.

W planach króluje woda

Dobrym sposobem na usystematyzowanie potrzeb i działań w dziedzinie łagodzenia skutków zmian klimatycznych w poszczególnych miastach jest przygotowanie odpowiedniego dokumentu – planu adaptacji do zmian klimatu. W stosunkowo dobrej sytuacji są w tym przypadku 44 miasta, w większości ponad 100-tysięczne, które już mają przygotowane plany (w zdecydowanej większości już przyjęte przez rady). Powstały one w ramach projektu „Opracowanie planów adaptacji do zmian klimatu w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców”. Ale i mniejsze samorządy są coraz bardziej zainteresowane takimi dokumentami, jak mówi dr Justyna Gorgoń, architekt z Instytutu Ekologii Terenów Uprzemysłowionych w Katowicach. Zwłaszcza że dobre rezultaty nie zawsze wynikają z wielkich inwestycji. Drobne działania też mogą przynieść wiele sukcesów. No i nie bez znaczenia jest jeszcze jeden fakt. Jak podkreśla dr Gorgoń, 30 proc. unijnego wsparcia w przyszłej perspektywie unijnej przeznaczone ma być na działania związane z klimatem. I przepustką, przynajmniej do niektórych pieniędzy, mogą być właśnie uchwalone miejskie plany adaptacji do zmian klimatu.
Od ubiegłego roku przyjęty plan adaptacji do zmian klimatu ma już m.in. Częstochowa. Miasto zdiagnozowało najistotniejsze zagrożenia. Dotyczą one, tak jak i we wszystkich objętych programem miastach, przede wszystkim gospodarki wodnej, czyli zaopatrzenia w wodę, gospodarki ściekowej, infrastruktury przeciwpowodziowej. Wśród kolejnych zagrożeń miasto wymienia zdrowie publiczne i grupy wrażliwe ‒ zmiany klimatu mają bowiem wpływ na organizm człowieka, przyczyniają się do wzrostu zanieczyszczeń powietrza, wody, rozwoju bakterii pokarmowych, a także chorób zakaźnych przenoszonych przez owady. Szczególnie wrażliwe w takich wypadkach są dzieci, osoby starsze, chore i ubogie oraz bezdomne. Kolejne wyzwanie to transport, m.in. nadmierny ruch samochodowy, brak obwodnic zewnętrznych, zwiększająca się liczba pojazdów użytkowanych przez mieszkańców. Wśród poważnych problemów są również energetyczne, związane ze zwiększonym popytem na energię, potrzebą chłodzenia podczas fal upałów, zwiększonym ryzykiem zniszczeń sieci przesyłowych przez burze, oblodzenia i silny wiatr, a sieci ciepłowniczych przez powodzie.
Do tych diagnoz przypisane zostały konkretne działania. W mieście – jak informuje nas rzecznik prasowy Włodzimierz Tutaj ‒ porządkowany jest np. system gospodarki wód opadowych i roztopowych. W ubiegłym roku zakończyła się budowa odwodnienia Kiedrzyna, wcześniej podobną inwestycję zrealizowano na Grabówce, a teraz trwają prace w części dzielnicy Północ. Miasto zdobyło na realizację tych projektów środki unijne.

Błękitne inicjatywy

Kwestie związane z gospodarką wodną stara się rozwiązać wiele miast. Jak mówi nam Małgorzata Tabaszewska z wydziału komunikacji społecznej, Kraków łączy inwestycje z zakresu dużej retencji z upowszechnianiem i wspieraniem tej małej, bo to zwiększa skuteczność działań w walce z suszą i powodziami. Obecnie przygotowywany jest przetarg na koncepcję retencjonowania dla czterech obszarów Krakowa. Miasto przygotowuje się również do budowy 12 pompowni, a jedna jest już w trakcie budowy. Wodę deszczową po odpowiednim oczyszczeniu będzie można przeznaczyć m.in. do podlewania zieleni lub mycia krakowskich ulic. Obecnie, jak przyznaje przedstawicielka Krakowa, bardzo często woda opadowa spływająca z dachów budynków oraz z terenów utwardzonych odprowadzana jest do systemów kanalizacyjnych i tym samym tracona. A ponadto obciąża kanały, doprowadzając do przeciążeń hydraulicznych, wskutek czego powstają lokalne podtopienia.
W Łodzi zostały zrealizowane m.in. dwa projekty w ramach europejskiego programu Switch, na rzece Sokołówce i górnej Bzurze. ‒ Pokazują one, że wody burzowe to nie tylko duże zagrożenie, lecz także szansa dla miasta, jeżeli wprowadzi się biotechnologiczne podczyszczania tych wód – mówi prof. Maciej Zalewski, ekohydrolog, szef Katedry UNESCO Ekohydrologii i Ekologii Stosowanej Uniwersytetu Łódzkiego. Wykorzystuje się przy tym skondensowane procesy występujące przy samooczyszczaniu się rzek. Łódzcy naukowcy zaprojektowali specjalne, innowacyjne, ekologiczne instalacje, które efektywnie usuwają zanieczyszczenia wody. Wcześniej próbowano usuwać zanieczyszczenia bezpośrednio z dna zbiorników, jednak metoda ta okazała się mało skuteczna. Dzięki innowacjom udało się znacznie poprawić jakość wód w górnej zlewni rzeki Bzury, w której skład wchodzą też zbiorniki Arturówka. Projekt na górnej Bzurze, wykonany w ramach programu Life+, dostał nagrodę Best of the Best Komisji Europejskiej. Okazał się najlepszy spośród 62 zgłoszonych. Jak tłumaczy prof. Zalewski, kaskady zbiorników na Sokołówce czy górnej Bzurze poprawiają nie tylko retencję, lecz także odbudowę wód gruntowych, a tym samym stan zieleni. To z kolei przyczynia się do lepszej transpiracji, zwiększa wilgotność powietrza, co sprzyja opadaniu pyłów, zmniejszaniu się temperatury, a tym samym ograniczaniu skutków miejskich wysp ciepła. – Warunkiem jest podczyszczenie tych wód, wtedy zamiast zagrożenia ze strony wody będziemy mieli szanse prorozwojowe – wyjaśnia prof. Zalewski. Tereny te stanowią dzisiaj element błękitno-zielonej sieci i są także wykorzystywane do celów rekreacyjnych.
Chyba największą inwestycję przeciwpowodziową planuje Gdańsk, najbardziej zagrożone ryzykiem powodzi od strony morza nadbałtyckie miasto. Wraz z holenderskimi specjalistami rozpoczyna projekt analizy ryzyka powodziowego od strony morza. I stara się wspólnie z urzędem morskim i władzami portu przygotować koncepcję morskich wrót przeciwpowodziowych. Takich jakie zostały zbudowane w Anglii, Holandii czy niedawno w Wenecji (jeszcze nieukończone). Dwa takie wrota zmniejszyłyby wielkość obszarów zagrożonych aż o 800 ha – zwłaszcza na terenach portowych i przylegających do Motławy. ‒ To nasz priorytet ‒ stwierdza dyrektor wydziału środowiska gdańskiego urzędu miejskiego Maciej Lorek. – Ale wymaga doskonałej współpracy z innymi podmiotami, a także z Wodami Polskimi. Przewidywany koszt trudno jeszcze dzisiaj dokładnie oceniać, ale może być to ok. 2 mld zł.
Ciekawie, choć skromniej od wyżej opisanych inwestycji, prezentuje się też wrocławski demonstrator ‒ instalacja, która ma zostać ukończona we wrześniu na podwórku między ulicami Bogusławskiego a Świdnicką. Demonstrator będzie zagospodarowywał deszczówkę. Woda opadowa z dachów budynków urzędu miejskiego trafi do trzech zbiorników, a następnie zasili znajdujący się na podwórzu teren zielony. Nie będzie to jednak zraszanie, a znacznie bardziej efektywne podawanie wody za pomocą linii kroplującej. Dzięki takiej instalacji, jak tłumaczy nam Marcin Obłoza z wrocławskiego magistratu, zgromadzona w ciągu całego roku deszczówka powinna wystarczy do podlewania skweru przez 110 dni.
Ruda Śląska poza doraźnymi działaniami, takimi jak choćby wymiana w ramach projektu „Chronimy krople deszczu” nawierzchni parkingów z betonowych na przepuszczalne czy budowa zbiorników retencyjnych, inwestuje też w wiedzę o tym problemie. W mieście zainstalowano trzy deszczomierze, aby analizować różnice w opadach w poszczególnych częściach miasta, a w przyszłości wykorzystać te dane do modelowania. Miasto wraz z Przedsiębiorstwem Wodociągów i Kanalizacji sp. z o.o. przyjęły zasadę, aby jak najmniej wód opadowych odprowadzać bezpośrednio do rzek. ‒ Każda inwestycja powinna częściowo zatrzymywać wody opadowe na swoim terenie – mówi Eugeniusz Malinowski, naczelnik wydziału ochrony środowiska i górnictwa. ‒ Warunki techniczne, które są wydawane inwestorom, zawierają takie wytyczne, a przy dużych inwestycjach również powstają zbiorniki retencyjne, gdyż z powierzchni utwardzonych ten spływ jest najszybszy – dodaje urzędnik. [ramka 1]

Ramka 1

Windsor idzie jeszcze dalej
Plany adaptacji do zmian klimatu nie są tylko polską specjalnością. Od wielu lat takie plany mają i działania prowadzą miasta w innych krajach, także Windsor z kanadyjskiej prowincji Ontario. W latach 2006‒2011 poważnym problemem były tam intensywne opady i deszcze nawalne. Średnia roczna suma opadów w 2011 r. wyniosła np. 1568 mm, gdy średniorocznie jest to 844 mm. Dlatego miasto wypracowało kilka metod obronnych – np. odłączanie rur spustowych z rynny od systemów kanalizacyjnych, czego efektem jest ograniczenie presji na burzowe, sanitarne i ogólnospławne systemy kanalizacyjne, zmniejsza to też liczbę przelewów w oczyszczalniach i wybijania ścieków z kratek ściekowych w piwnicach budynków niżej położonych.
Miasto dofinansowuje także koszty montażu zasuw burzowych i pomp ściekowych na przydomowych przyłączach kanalizacyjnych w celu dodatkowej ochrony przed zalaniem piwnic. Uszczelniono też pokrywy włazów. Dodatkowo sprawdza się kanały kamerami przemysłowymi. Umożliwia to ustalanie priorytetów napraw czy wymiany rur, identyfikowanie problemów, zanim dojdzie do poważnej, kosztownej i uciążliwej dla mieszkańców awarii. Co ciekawe, Windsor zdecydował się na publiczną edukację w zakresie kanalizacji i oczyszczania ścieków, a o ryzyku zalania piwnic informują też lokalne media.

Nie zapominają o zieleni

Miasta, przynajmniej jak wynika z planów adaptacji i ich własnych deklaracji, przywiązują coraz większą wagę do systematycznego poszerzania zieleńców, skwerów, osiedlowych miniparków, generalnie terenów estetycznie zagospodarowanej zieleni. To działania mające na celu zarówno dbałość o zdrowie mieszkańców, stworzenie im możliwości rekreacji, jak i zmniejszenie oddziaływania miejskich wysp ciepła czy zwiększenie retencji.
W Częstochowie priorytetem przy planowaniu wszelkich inwestycji jest minimalizowanie konieczności usuwania zieleni (np. ograniczono znacznie zakres tego rodzaju ingerencji podczas modernizacji linii tramwajowej czy przygotowywanej przebudowy drogi krajowej nr 1 na miejskim odcinku). Ponadto pod hasłem ,,Częstozielona” staraniem samorządu oraz miejskich spółek powstało kilka zielonych aneksów, zakątków rekreacji, finansowanych także z budżetu obywatelskiego (a więc wybranych do realizacji przez mieszkańców). Ale powstają też większe przedsięwzięcia, w których zieleń jest jednym z kluczowych elementów, np. Promenada Śródmiejska czy prowadzona etapami rewitalizacja parku Lisiniec. Aby realizować ,,zielone” zadania, miasto uregulowało też sprawy własnościowe w obrębie parku w dzielnicy Parkitka. Z kolei przy pasach drogowych powstają łąki kwiatowe.
Także w Krakowie zarząd zieleni miejskiej, wychodząc naprzeciw zmianom klimatycznym, wprowadza nowy model gospodarowania terenami zielonymi. – W tym roku odeszliśmy od intensywnego koszenia całych przestrzeni trawiastych. Widzimy potrzebę zachowania bioróżnorodności przyrodniczej, ale również doceniamy funkcję, jaką pełnią ekosystemy trawiaste – mówi Małgorzata Tabaszewska. To przyczyni się do: poprawy funkcji filtrującej trawników (rośliny oczyszczają powietrze z pyłów i metali ciężkich), ograniczenia parowania, a w rezultacie do zatrzymywania wilgoci w glebie, zwiększenia się bioróżnorodności ekosystemów (pojawiają się rośliny zielne, miododajne, co przyciąga pszczoły i ptaki oraz drobne zwierzęta), obniżenia temperatury otoczenia w upały, redukcji hałasu, zwiększenia ilości tlenu.
Corocznie Kraków powiększa powierzchnię łąk kwietnych (koszone są raz w sezonie). W tym sezonie zostaną one zwiększone do 30 ha, dodatkowo na Błoniach zostawiany jest niekoszony obszar 8 ha, bo wysoka trawa lepiej utrzymuje wilgoć, zapobiega parowaniu wody z gleby.
Z kolei Wrocław jako pierwszy w Polsce wprowadził w zeszłym roku „Karty informacyjne do standardów ochrony drzew w inwestycjach”. Dzięki nim podczas prowadzonych we Wrocławiu prac budowlanych drzewa mają mieć zapewnioną lepszą ochronę. Na karcie inwestor znajduje informacje, jak zabezpieczać drzewa w trakcie prac budowlanych lub w jaki sposób zorganizować budowę, aby nie niszczyć systemu korzeniowego drzew.

Kompleksowo

Działania gmin polegają jednak nie tylko na samych inwestycjach. Starają się one skupić rozproszone po wielu wydziałach przedsięwzięcia w jednym miejscu. W Krakowie 1 stycznia 2020 r. rozpoczęła działalność nowa jednostka miejska Klimat-Energia-Gospodarka Wodna (KEGW). – To prawdopodobnie pierwsza w Polsce jednostka samorządowa powołana do walki ze zmianami klimatu ‒ mówi Małgorzata Tabaszewska. Zakres jej zadań obejmuje m.in. wdrażanie strategii neutralności klimatycznej, planu adaptacji miasta do zmian klimatu, planu gospodarki niskoemisyjnej i gospodarki o obiegu zamkniętym, zrównoważonej gospodarki wodnej miasta, w tym przede wszystkim renaturyzację środowiska wodnego, retencjonowanie i zagospodarowanie wód opadowych, ale także m.in. podnoszenie efektywności energetycznej, w tym termomodernizację budynków, wykorzystanie energii odnawialnej, rozwój energetyki rozproszonej, w tym w formie klastra energii.
Z kolei komisję klimatu powołała przed kilkoma dniami Rada Miasta Katowice. Organ ten ma pracować nad rozwiązaniami, które na szczeblu miejskim będą minimalizować niekorzystne zmiany klimatu. Udało się to niejako ponad podziałami politycznymi – inicjatywa Koalicji Obywatelskiej została zaaprobowana przez wszystkie kluby reprezentowane w tutejszej radzie i przez prezydenta.

Zostawmy to mieszkańcom

Gdańsk też ma swój plan adaptacyjny, ale zamierza go zmodyfikować. Zmiany chce przeprowadzić w inny sposób, niż był przygotowywany obowiązujący plan – nie odgórnie, a oddolnie. – Do tej pory było tak, że burmistrz czy zatrudnieni przez niego specjaliści wymyślali projekt, który był następnie poddawany społecznym konsultacjom – mówi Maciej Lorek. – Teraz ma być inaczej. Najpierw to od strony zainteresowanych mają wyjść propozycje, jakie chcieliby wprowadzić do planu. Bo to oni wiedzą, jakie klimatyczne zagrożenia są najważniejsze tam, gdzie mieszkają czy prowadzą działalność. Potem wspólnie ze specjalistami mieszkańcy będą szukać najlepszych rozwiązań. I to one powinny znaleźć się w planie adaptacji do zmian klimatycznych.
W mieście powstało już Gdańskie Forum Zmian Klimatu. Miasto zaprasza do udziału wszystkich – mieszkańców, organizacje, przedsiębiorców. Na razie zgłosiło się 160 osób. W kwietniu miała się odbyć pierwsza konferencja, ale epidemia pokrzyżowała te plany. [ramka 2]

Ramka 2

Partnerski Edynburg
To, co właśnie zamierza wprowadzić Gdańsk, funkcjonuje już w Edynburgu. Przy opracowaniu planu działania przeciwko zmianom klimatu przyjęto partnerskie podejście z kluczowymi interesariuszami w całym mieście. Propozycje do planu wniosło ponad 50 organizacji, a w skład grupy sterującej weszły m.in. organizacje skupiające zabytkoznawców, przyrodników, miejscowe kolegia i uniwersytety. Również poszczególne działania zostały rozdzielone na różne podmioty – nie za wszystkie bezpośrednio odpowiada miasto.
A działania te zostały zakrojone na dużą skalę – plan zakłada np. stworzenie w mieście 10 tys. ogrodów deszczowych! Poza ogólnie znanymi działaniami miasto stawia też na wzmocnienie dobrej współpracy ze społecznością i edukację ‒ podnoszenie świadomości dotyczącej wpływu różnych działań na zmiany klimatu.

Społeczne działania

Na wsparcie społeczeństwa liczy także Wrocław. Zarząd zieleni miejskiej uruchomił nowy program, w myśl którego można zostać sponsorem terenu zielonego, np. łąki kwietnej (100 mkw. łąki kosztuje np. rocznie 1500 zł). Patronami wrocławskiej zieleni zostają m.in. prywatne firmy.
Miasto stara się też prowadzić proklimatyczną edukację. W placówkach oświatowych wdrożony został program Szare na Zielone, mający na celu przekształcanie zabetonowanych terenów przy szkołach i przedszkolach w obszary zielone, przyjazne uczniom. Szkoły zachęcane są nie tylko do odszczelniania betonowych podwórek, ale również wzbogacania projektów zagospodarowania o elementy błękitno-zielonej infrastruktury. Mogą to być ogrody deszczowe, łąki kwietne, pnącza na ogrodzeniach, tworzące naturalne zielone ściany, czy też beczki na deszczówkę, którą potem można wykorzystać do podlewania ogrodu (z pomocą dzieci). Coraz bardziej popularne stają się też małe ogrody warzywne, które stanowią element edukacyjny z zakresu zdrowego odżywiania. W tym roku na program miasto przeznaczyło 500 tys. zł, a w lipcu dorzucono dodatkowe środki – 200 tys. zł.
Wrocław od stycznia uczestniczy również w europejskim projekcie FoodSHIFT 2030. Dlatego w kolejnych latach będzie wspierać mieszkańców w tworzeniu ogrodów i koordynować ich powstawanie. Ogrody społeczne to miejsca, w których mieszkańcy mogą wspólnie, po sąsiedzku, uprawiać rośliny, jednocześnie integrując się.
8 mld zł mają wynieść koszty działań adaptacyjnych do 2030 r.

Wciąż wiele robimy nie tak, jak trzeba

Choć proklimatyczne działania nie są już w miastach nowością, to wciąż nie wszystko jest robione tak jak trzeba. ‒ Wody burzowe powinny być podczyszczane i retencjonowane na terenie miasta tak jak w Łodzi, powinny służyć odbudowie wód gruntowych, a nie trafiać finalnie do kolektora – mówi prof. Zalewski. Warunek to podczyszczenie – wtedy zamiast zagrożenia wodą będziemy mieli szanse prorozwojowe. Ponadto zdaniem profesora obszary zielone trzeba zamieniać na ogrody deszczowe, żeby woda nie odpływała z miasta, spłukując zanieczyszczenia, ale w tych zielonych obniżeniach zasilała wody gruntowe, redukowała leje depresyjne pod miastami i jednocześni nie zanieczyszczała rzek czy zbiorników retencyjnych. – Jeśli na kilometrze kwadratowym mielibyśmy ok. 10 takich miejsc, to nie trzeba by rozbudowy kanalizacji, bo tam trafiałaby woda z deszczy nawalnych – przekonuje prof. Zalewski. Zwraca też uwagę, że trawniki przy drogach nie powinny być wyniesione i ukryte za krawężnikami, a obniżane, żeby to na nie właśnie trafiała woda. ‒ Przy pracach remontowych dróg koszty takich działań byłyby żadne – mówi prof. Zalewski. – Tymczasem znam sytuacje, kiedy wyrywa się asfalt z ulic, by zwiększyć ilość rur burzowych, co generuje olbrzymie koszty i jest nonsensem, bo pogłębienie trawników jest znacznie tańsze – dodaje profesor.
Na jeszcze jedną bardzo ważna sprawę, wymagającą chyba podjęcia działań na poziomie przynajmniej krajowym, jeśli nie europejskim, zwraca uwagę Maciej Lorek z Gdańska. – Chciałbym, żeby mieszkaniec, który żyje w danym rejonie czy mieszka w danym budynku, miał świadomość, w jakim stopniu dany obiekt czy miejsce jest podatne na zmiany klimatu – mówi urzędnik. ‒ Jeżeli przyjdzie do kogoś alert, że będzie wiał wiatr powyżej 130 km/godz., to musi mieć świadomość, że budynek jest zaprojektowany przykładowo na 120 km/godz. i trzeba się schronić, bo może zerwać dach. Albo np., że pozom rzeki 648 mm oznacza, że trzeba wyciągnąć samochody z garażu, bo grozi im zalanie – uzupełnia Maciej Lorek. Zauważa przy tym, że nie ma dzisiaj możliwości, by społeczeństwo i gospodarka były w 100 proc. przygotowane do zmian klimatycznych. Dlatego przy zarządzaniu ryzykiem trzeba też ustalić, co warto robić, a czego nie warto. Kiedy warto pojąć decyzję o ewakuacji, a kiedy budując na terenie narażonym na zalanie, trzeba żyć ze świadomością, że może przyjść wielka fala. Bo to i tak jest to tańsze od naprawiania szkód raz na jakiś czas. ‒ Widziałem projekt w Kopenhadze, w którym cała woda z gwałtownych opadów była przekierowana na parking hipermarketu ‒ mówi dyr. Lorek. – Ludzie wiedzą, że w czasie nawalnego deszcze ten parking jest zalany po opony samochodów. I żeby wyjechać, muszą wejść w kaloszach. Ale jest na to akceptacja społeczna. Lepiej, że zalany jest plac niż mieszkanie czy garaż – wyjaśnia Maciej Lorek. Jest zdania, że należy świadomie oceniać ryzyko, a o podatności na zagrożenia powinno się uczyć już dzieci w szkole. Dzisiaj ludziom nic nie daje, gdy mówi się, że ma spaść 10 czy 60 mm deszczu na metr kwadratowy. Trzeba mówić, kiedy jest granica deszczu nawalnego. Gdybyśmy wypracowali te standardy, to komunikat w mediach byłby prostszy.

Prawo do poprawki

Parki, skwery, czyli tzw. zielona infrastruktura, powstaje jednak w miastach z dużymi trudnościami. ‒ Jeżeli spojrzelibyśmy na ostatnie 25 lat rozwoju polskich miast, to zauważylibyśmy, że nie ma tam właściwie nowych terenów zieleni urządzonej – mówi dr Wojciech Szymalski, prezes Instytutu na Rzecz Ekorozwoju. – A te, które powstają, są takimi trochę ogryzkami, gdzieś dolepionymi, ponieważ nikt nie chce już tam nic zbudować – twierdzi Szymalski. Jego zdaniem, by zlikwidować ten problem, konieczna jest naprawa przepisów o planowaniu przestrzennym. Powinny one pozwalać skuteczniej zarządzać infrastrukturą publiczną, także planowaniem przedsięwzięć wodno-kanalizacyjnych, ciepłowniczych, energetycznych. Jak wyjaśnia ekspert, to wszystko wiąże się z zarządzaniem klimatem, ograniczaniem emisji, łapaniem wody. Jego zdaniem potrzeba przebudowy przepisów – tak, by umożliwiały skuteczne zachowanie czy pozyskanie terenów oraz niezbędnych środków. Obecne regulacje działają na niekorzyść samorządów, a możliwość uzyskania decyzji o warunkach zabudowy powoduje, że zarządzanie miastem, a więc i kwestiami klimatycznymi, jest jeszcze mniej ekonomiczne i ekologiczne. Zdaniem eksperta coraz więcej osób dostrzega jednak kwestie związane z klimatem i w tym upatruje on szansy na zatrzymanie bałaganu przestrzennego który nie sprzyja ani działaniom na rzecz klimatu, ani poprawie ekonomiki miasta.
Z kolei prof. Zalewski zwraca uwagę, że trzeba powiązać dyrektywę wodną z powodziową. ‒ To, że jedni się zajmują powodziami, a drudzy suszami, jest bez sensu – mówi naukowiec. ©℗

opinie ekspertów

Nie zapominajmy, dla kogo to robimy

DGP
Przy sporządzaniu planów adaptacji do zmian klimatu mówi się o tym, że mają one być dostosowane do potrzeb konkretnej społeczności. Znajomość cech społeczno-demograficznych i warunków życia jest więc niezbędna. Podstawowe dane dotyczące tych ludzi mamy, znamy ich wiek, wiemy, że jest wśród nich coraz więcej osób starszych, że w tej grupie odnotowujemy silną przewagę kobiet, które często prowadzą samodzielnie gospodarstwa domowe. Wiadomo też, że w dużych miastach poziom wykształcenia tej zbiorowości jest trochę wyższy, co też ma znaczenie.
Jednak coraz częściej zwraca się uwagę, że te informacje to za mało. Ważna są również kontakty społeczne, zarówno w ramach sieci rodzinnych, jak i sieci przyjaźni, a także stosunki sąsiedzkie czy inne związane z funkcjonowaniem w konkretnej społeczności. Jak jest to ważne, doświadczyliśmy niedawno ze względu na pandemię. To grupa ludności starszej była i jest najbardziej zagrożona i widać było, jak wiele zależało od tego, jakie ma kontakty społeczne. Potrzeba na ten temat więcej badań i analiz pozyskanych danych wraz z szerszym wykorzystaniem istniejących danych administracyjnych. Ta wiedza dla samorządów i władz lokalnych może okazać się niezbędna przy planowaniu działań adaptacyjnych, w tym także określaniu zadań dla administracji lokalnej. Pojawia się jednak pytanie, na jak niski poziom dezagregacji przestrzennej powinniśmy zejść – czy np. w dużych miastach wystarczy poziom dzielnicy, dla którego są jeszcze dostępne dane statystyczne, czy raczej nie powinniśmy się zastanowić, jak to jest w poszczególnych osiedlach. Tam mamy często do czynienia z działaniami pozaformalnymi, które odgrywają ogromną rolę przy budowie więzi społecznych. To jest niestety kwestia, która w obecnej atmosferze może się stawać coraz trudniejsza. Nadzieję wiążę ze stosunkowo licznymi przykładami różnych lokalnych działań solidarnościowych w pierwszych miesiącach pandemii. Dlatego także przy kwestiach klimatycznych, które coraz częściej wiążą się z nagłymi zjawiskami atmosferycznymi, trzeba mówić o znaczeniu społeczeństwa obywatelskiego w adaptacji do tych zmian i konieczności pracy nad jego wzmacnianiem. Podczas pandemii ujawniła się siła społeczeństwa obywatelskiego, taka mikrosolidarność, i trzeba to wykorzystać.

Słabo powiązane dokumenty

Plany adaptacji do zmian klimatu są dokumentami własnymi danego miasta. Intencją jest, żeby były to opracowania o charakterze strategicznym, dlatego są przyjmowane uchwałami rad miejskich. Nie zastępują innych dokumentów strategicznych ani planistycznych. Nie ma między nimi a planami zagospodarowania przestrzennego takiej relacji hierarchicznej, że coś wynika z planu adaptacji i musi być zapisane w planie przestrzennym lub odwrotnie. Jednak w dokumentach niektórych miast są bardzo mocne zapisy dotyczące konieczności wprowadzenia zagadnień klimatycznych do polityki przestrzennej miasta czy to w planach miejscowych, czy w studium. W zależności od potrzeb miasta zostało to wyartykułowane i zapisane w części dotyczącej działań. Instytut Ekologii Terenów Uprzemysłowionych w Katowicach wykonywał już prace, w których opiniowaliśmy koncepcję urbanistyczno-architektoniczną z tego punktu widzenia. Dotyczyły m.in. poziomu uszczelnienia gruntu. Ale takich zagadnień może się pojawiać więcej, np. kwestie miejskiej wyspy ciepła i charakterystyki materiałowej obiektów czy konieczności rozwiązań podnoszących retencyjność obszarów miejskich. ©℗