Wkraczamy w nową erę. Będzie to agonia wzrostu gospodarczego i przejście do społeczeństwa ubogiego energetycznie. Oby nie czekał ludzkości powrót do epoki zbieraczy, tym razem resztek metali.
/>
Kto przyczynia się do tego, że Ziemia ulega zniszczeniu: przedsiębiorca, rentier, zachłanny konsument Północy, bogata elita krajów wschodzących, ubodzy mieszkańcy Południa? Wszyscy żyjemy w jednym ekosystemie, ale biosfera stała się zakładnikiem korporacji i jej beneficjentów. „Wykorzystanie tylu technologii i wyszukanej wiedzy do pogłębiania kryzysu ekologicznego i katastrofy społecznej stanowi głupotę systemową” – przekonuje brazylijski ekonomista Ladislau Dowbor.
Tylko w ciągu kilkunastu lat XXI w. gospodarka nastawiona na produkcję i konsumpcję zużyła jedną trzecią węgla, jaki kiedykolwiek został wydobyty, tyle samo ropy naftowej i prawie połowę gazu ziemnego. Ludzie cieszą się z gadżetów elektronicznych, ale poza ich świadomością pozostaje fakt, że co roku przybywa ok. 2 mld ton e-śmieci, z czego utylizuje się tylko ok. 50 mln ton. Każdego roku trafia do oceanów 8 mln ton plastiku – Wielka Pacyficzna Plama Śmieci już jest trzykrotnie większa od Francji. Alarm wszczęło pokolenie, które nie będzie musiało korzystać z oferty firmy SpaceX Elona Muska, by poznać księżycowy krajobraz.
Odpowiedzialni
Kto odpowiada za zniszczenia? Przede wszystkim twórcy oraz operatorzy aparatu produkcyjnego składającego się z korporacji i ich poddostawców: właściciele, udziałowcy, menedżerowie, specjaliści, pośrednicy finansowi, brokerzy, zarządzający bankami i funduszami inwestycyjnymi. Posiadacz aktywów pieniężnych musi wciąż inwestować, by pomnażać posiadany kapitał – kapitaliści zarabiają tyle, ile wydają.
W tym celu planeta została wprzęgnięta w procesy pomnażania kapitału – łańcuchy produkcji oraz dostaw towarów obejmują cały glob. Trwa pogoń za rentą w warunkach „otwartych żył” gospodarek narodowych. Popłynął nimi ogromny strumień bogactwa osiągany kosztem taniej pracy oraz surowców wyrywanych słabiej rozwiniętym. W ograbianiu Ziemi przodują: sektor wydobywczy, motoryzacyjny, zbrojeniowy, a także wyznawcy koncepcji życia jako użycia. Politycy zabiegający o ich wsparcie finansowe, lekką ręką przerzucają koszty produkcji i konsumpcji na przyszłe pokolenia. Otrzymują one w spadku odpady radioaktywne, ziemię i wodę zatrutą metalami ciężkimi oraz gazy cieplarniane.
Ogromne szkody wyrządza ekosystemowi rolnictwo przemysłowe, które oparte jest na monokulturach, stosowaniu pestycydów, herbicydów oraz transporcie na duże odległości. Agrobiznes korporacyjny rozwinął się kosztem tradycyjnego rolnictwa, które wytwarza żywność po niższych kosztach ekologicznych i społecznych, często też wydajność małych farm z 1 ha przekracza od 3 do 14 razy wydajność ich potężnej konkurencji – przynajmniej w Ameryce Południowej (za: W. Bello, „Wojny żywnościowe”, Warszawa, 2011, s. 27). Rolnictwo bez nawozów i pestycydów daje plony bogate w białko oraz minerały. Rośliny pochodzące z upraw wielkoobszarowych wegetują w glebie pozbawionej związków organicznych. Muszą je zastępować nawozy, które stosowane w nadmiarze zatruwają ziemię i wodę. Wyprodukowanie kalorii żywności w fabrykach-polach wymaga zużycia – według Departamentu Rolnictwa USA – 10 kalorii energii. Dlatego rolnictwo przemysłowe, stwierdza przyrodnik Marcin Popkiewicz, stało się sposobem przetwarzania energii paliw kopalnych na żywność, z niewielką pomocą słońca i gleby.
Na potrzeby produkcji oleju palmowego wykarczowano 70 tys. ha lasów deszczowych w Indonezji. Degradacji uległa Amazonia – zajmowała ponad 6,3 mln km kw., obecnie tylko 4,1 mln km kw. Ogółem ubywa co roku z powodu erozji 12 mln ha ziem uprawnych – po wykarczowaniu lasów żyzna ziemia spływa ostatecznie do oceanów. W związku ze wzrostem populacji do 9,5 mld w połowie obecnego wieku i kurczeniem się areału upraw, w nadchodzących dekadach ten sam skrawek ziemi będzie musiał nakarmić zamiast 27 aż 43 osoby. Bez dalszych postępów w biotechnologii rolniczej (m.in. w dziedzinie „podkręcenia” fotosyntezy) będzie to bardzo trudne. Zarazem, przykładowo, Brytyjczyk wyrzuca rocznie aż 153 kg produktów żywnościowych, a Polak 52 kg. Ogółem marnuje się około jednej trzeciej wyprodukowanej żywności.
Zachłanni konsumenci
Kontynuatorzy oświeceniowej rewolucji szczęścia tworzą kolejny krąg odpowiedzialnych. Dziedzice rewolucji, mieszkańcy zachodniej cywilizacji, pragną żyć lepiej niż poprzednie pokolenia. Chcą korzystać z udoskonaleń, cieszą ich innowacje, zwłaszcza gadżety elektroniki. Przoduje w konsumpcji 10 proc. najbogatszych, którzy przechwytują ok. 85 proc. bogactwa powstającego w globalnej wirówce kapitału. Ogółem dochody rentierskie stanowią 30 proc., w tym dochody z samych nieruchomości wzrosły z 3 proc. PKB w latach 50. XX w. do 10 proc. PKB obecnie. Zasobny inwestor i zachłanny konsument mieszkają najczęściej pod tym samym adresem. Ludzkość potrzebowałaby czterech–pięciu planet takich jak Ziemia, gdyby miała żyć na poziomie zamożnego mieszkańca Australii czy USA. Poziom średniej konsumpcji na głowę powoduje przekroczenie biologicznej pojemności planety o połowę. Przyjazny środowisku Niemiec pozostawia po sobie rocznie 37 kg odpadów z plastiku. Krezus z USA lub Arabii Saudyjskiej wytwarza nawet 200 ton szkodliwych substancji rocznie. Taka ostentacyjna konsumpcja powinna być obciążona progresywnym podatkiem: im więcej śmiecisz, tym więcej płacisz, np. za podróże lotnicze czy ogrzewanie dużych nieruchomości.
Udział w konsumpcji maleje wraz ze spadkiem dochodów z pracy. Więcej na sumieniu ma 1,4 mld pracowników etatowych niż 1,7 mld pracujących na własny rachunek. Pozostaje jeszcze 2,4 mld szukających szansy zatrudnienia, niektórzy bowiem nie mogą przeżyć do końca miesiąca. Według szacunków FAO na głód cierpi od 854 mln do miliarda mieszkańców Ziemi. Na granicy fizycznej egzystencji żyje 1,8 mld ludzi. Dla nich troska o środowisko czy klimat to fanaberie sytych. Mówił o tym Bertolt Brecht: „Najpierw dajcie jeść. A potem zacznijcie prawić o moralności”.
Pierwsze ofiary
Po raz pierwszy w dziejach los ludzi zamieszkujących regiony zacofane nie może być obojętny mieszkańcom bogatej Północy. Na przykład zaludnienie Afryki wzrasta rocznie o prawie 3 proc., zaś areał użytków rolnych jedynie o 0,7 proc. W latach 1973–1988, podaje historyk John Iliffe, Afryka utraciła prawie 6 mln ha pastwisk, przede wszystkim z powodu pochłaniania przez piaski Sahary kolejnych ziem na południe od niej. Drewno opałowe wciąż stanowi jedyne źródło energii dla jednej trzeciej gospodarstw domowych mieszkańców Ziemi.
Szacuje się, że zmiany klimatyczne dotkną 8 z 9 mld ludzi, którzy będą zamieszkiwać planetę w 2050 r. W ogromnej części urodzą się oni w ubogich stajenkach globalnego Południa. Kluczowym zadaniem dla poprawy relacji homo sapiens z przyrodą musi być w tej sytuacji ograniczenie przyrostu demograficznego. Z zadaniem tym łączy się likwidacja luki rozwojowej, awans materialny i kulturowy kobiet w biednych rejonach świata. W przeciwnym wypadku pojawią się w ciągu kilkunastu lat konflikty o surowce, żywność i wodę, wojny spowodowane zmianami klimatu. Bezpośrednim skutkiem ucieczki przed głodem i biedą będą kolejne fale migracji uderzające w Festung Europa.
Otrzeźwienie
Nie przyniósł jakościowej zmiany zielony kapitalizm. Nadal 38 proc. energii elektrycznej na świecie pochodzi ze spalania węgla kamiennego i brunatnego w sytuacji, gdy produkcja prądu rośnie średnio o 3 proc. rocznie – tylko 2–3 proc. energii pochodzi ze źródeł odnawialnych. Według ekspertów ONZ tylko 9 proc. plastiku podlega recyklingowi spośród 9 mld ton. W oceanach stosunek między plastikiem a planktonem wynosi już 1:2.
Gospodarka zależna jest od dostępności tanich minerałów. Około 10 proc. wytwarzanej energii pierwotnej jest wykorzystywane do wydobywania i przetwarzania minerałów, głównie do postaci paliw, zwłaszcza oleju napędowego używanego przy wydobyciu i transporcie. Co gorsza, taki sam odsetek światowej produkcji energii elektrycznej zużywają komputery, jak obliczają francuscy ekonomiści Jean-Hervé Lorenzi i Mickaël Berrebi w książce „Przyszłość naszej wolności. Czy należy rozmontować Google’a… i kilku innych?”.
Ekonomista środowiska Herman Daly wyśmiał model zbudowany na wierze w potęgę nauki i technologii, które miałyby wspólnie rozwiązać problem wyczerpywania się zasobów. W myśl tego modelu wzrost cen surowców będzie stymulował rozwój technologii, które obniżą koszty wydobycia oraz zużycia węgla, ropy czy gazu, w konsekwencji ceny spadną, zaś produkcja wzrośnie. Po pierwsze, sama technologia też generuje koszty finansowe i energetyczne. Po drugie, wzrost kosztów wydobycia paliw określa wszystkie pozostałe sprzężone ze sobą czynniki. Już u progu industrializacji William S. Jevons, współtwórca neoklasycznej ekonomii, zauważył: „Przypuszczenie, że ekonomiczne użycie paliw oznacza ograniczenie ich konsumpcji, jest całkowitym pomieszaniem idei”. Stąd pochodzący od jego nazwiska paradoks: splot tańszej energii, mniej kosztownych surowców i obniżka kosztów pracy prowadzą do spadku ceny produktu, efektem tego jest jednak wzrost konsumpcji danego dobra czy usługi, co powoduje dalszy wzrost zapotrzebowania na energię i surowce.
W rezultacie według obliczeń Vaclava Smila, wybitnego kanadyjskiego uczonego, średnie krajowe zużycie minerałów na osobę wzrosło co najmniej czterokrotnie w ciągu XX w. To szkielet naszego bogactwa: m.in. beton w domach, metale i tworzywa w maszynach, aluminium i plastiki w samolotach, metale ciężkie, metale ziem rzadkich w elektronice. Wydaje się, że powoli wkraczamy w nową erę. Będzie to łagodna agonia wzrostu gospodarczego i świat bez paradoksu Jevonsa.
New Green Deal
Zielony kapitalizm to projekt rozwoju infrastruktury, zwłaszcza transportu publicznego i towarowego, a także technologii opartych na energetyce odnawialnej. Projektowi dekarbonizacji, działaniom na rzecz obiegu okrężnego minerałów muszą towarzyszyć ograniczenia dostępu do paliw kopalnych. Kryterium ich wykorzystania przez przemysł stanie się tworzenie wartości użytkowej, a nie zysk. Przykładem nowej strategii jest wsparcie z funduszy publicznych (jak przez polski Fundusz Niskoemisyjnego Transportu) zakupów elektrycznych autobusów dla miast czy budowy stacji ładowania. To wymaga z kolei zwiększonych podatków. Strategie rozwojowe korporacji muszą się liczyć ze wzrostem cen energii oraz wzrostem popytu na ich nośniki. Ponadto koszt produkcji obciąży dodatkowo wzrost cen surowców i żywności. Na przykład UE przewiduje przejście z fosforanów na nawozy organiczne oparte na odpadach, a także nałożenie limitów na metale ciężkie. W atmosferze jest więcej dwutlenku węgla o 46 proc. niż w epoce przed industrializacją, dlatego można się spodziewać nie tylko podatku od jego emisji, ale kroku dalszego – wyznaczenia górnych granic jego emisji przez firmy oraz gospodarstwa domowe.
Różne są szacunki niezbędnych wydatków na inwestycje w zeroemisyjną gospodarkę przyszłości. Minimalne szacunki to 150 mld dol. rocznie do 2023 r., potem przez kolejne lata nawet 250–500 mld dol. Bardziej pesymistyczne oscylują między 280–500 mld dol. do 2050 r. Warto przypomnieć, że w pierwszym tysiącleciu tempo wzrostu gospodarczego wynosiło 0,05 proc., przez ostatnie 200 lat średnioroczne tempo wynosiło 1,2 proc. Przed wybuchem strukturalnego kryzysu 2007 r. kształtowało się na poziomie 4 proc. rocznie. W drugiej połowie obecnego stulecia długoterminowy wzrost produkcji w krajach bogatych prognozowany jest w przedziale od 0,9 proc. do 1,2 proc. rocznie.
Na pewno reorganizacja przemysłu pozwoli częściowo zmniejszyć kryzys ekologiczny. Chodzi o stopniowe zastępowanie minerałów rzadkich pospolitymi, staranniejszy recykling, a także zmianę stylu konsumpcji na zrównoważony ekologicznie, na dobrobyt bez wzrostu, degrowth. Ważna byłaby już sama rezygnacja przez producentów z planowego postarzania urządzeń, tym samym wydłużenie ich trwałości, o co zaczyna się troszczyć Komisja Europejska. Zamiast zysku koncentracja na wartości użytkowej towaru, preferencja dla obiegu energii i minerałów, nie zaś kapitału.
Ale takie zmiany to cios w samo serce kapitalizmu, który ma problem z przekształcaniem masy towarów ze światowej fabryki znów na pieniądze. Do tego potrzebna jest i konsumpcja indywidualna, i wydatki państwa na usługi publiczne, bez których trudno zrównoważyć nadwyżkę finansową sektora prywatnego.
Zapowiada się powrót do społeczeństwa ubogiego energetycznie i użytkującego odpady po erze przemysłowej. Wciąż jest realna cywilizacja postprzemysłowa, podtrzymywana dzięki energii elektrycznej. Wciąż, choć na innych warunkach, dostępne byłyby internet, komputery, robotyka, komunikacja o dużym zasięgu, transport publiczny, wygodne domy, bezpieczeństwo żywnościowe. Oby nie czekał ludzkości powrót do epoki zbieraczy, tym razem resztek metali.