Uzdrowiska znalazły się pod ostrzałem za rzekome ignorowanie problemu smogu. Bronią się, że robią co mogą, ale pole manewru zawężają im nieżyciowe przepisy.
– Czy w uzdrowisku da się odetchnąć świeżym powietrzem? Nie bardzo – pyta i odpowiada Sieć Obywatelska Watchdog Polska, która postanowiła sprawdzić, jak ze smogiem walczą gminy uznawane za idealne miejsca do rekonwalescencji. I gdzie powietrze – w powszechnym rozumieniu – powinno spełniać najwyższe normy.
Z przeprowadzonej przez nich ankiety wynika m.in., że samorządy nie monitorują jakości powietrza na swoim terenie, a dodatkowe wpływy z opłaty uzdrowiskowej częściej przeznaczają na rozbudowę lokalnej infrastruktury niż walkę z nadmiarem szkodliwych pyłów. W skrócie: zamiast wymieniać stare kotły, wolą dopłacić np. do nowego placu zabaw.
Uzdrowiska i smog w liczbach / DGP
To nie pierwszy raz, gdy jakość powietrza w kurortach budzi kontrowersje. Rok temu rozgorzał głośny spór wokół Zakopanego, które ostatecznie przegrało przed sądem za pobieranie opłaty od turystów, mimo fatalnych warunków smogowych na terenie miejscowości. Swoje krytyczne uwagi miała też Najwyższa Izba Kontroli, która już dwa lata temu zwróciła uwagę, że żadna z 11 skontrolowanych miejscowości nie spełniała wymogów określonych dla uzdrowisk, w tym tych dotyczących powietrza.

Strach oddychać?

Podobne ustalenia przedstawia dzisiaj Watchdog. Z zebranych przez nich danych wynika, że zdecydowana większość gmin troszczy się o powietrze tylko, gdy się je do tego przymusi. Na przykład wymagając złożenia operatu uzdrowiskowego, czyli dokumentu, na podstawie którego Ministerstwo Zdrowia może przedłużyć status uzdrowiska, co otwiera drogę do pobierania dodatkowej opłaty od kuracjuszy.
Jednym z elementów operatu jest właśnie sporządzenie kompleksowej oceny jakości powietrza. Jak wylicza Watchdog, w ciągu ostatnich trzech lat tylko 10 gmin uzdrowiskowych zleciło takie badania, a jedynie cztery z nich sprawdziły kotłownie i przedsiębiorstwa emitujące szkodliwe substancje. Z kolei 26 gmin poproszonych o przedstawienie wyników badań jakości powietrza nie przekazało żadnych danych.
Stowarzyszenie zauważa, że 16 z tych gmin nie ma stacji pomiarowych i nie korzysta z urządzeń należących do innych podmiotów. A kiedy już podaje dane, to pochodzą one ze stacji oddalonych niekiedy o kilkadziesiąt kilometrów. Takie dane nie pozwalają realnie ocenić skali przekroczeń szkodliwych pyłów – przekonuje Watchdog.

Na bakier z wydatkami

Kolejny zarzut dotyczy wykorzystania pieniędzy z opłaty uzdrowiskowej. Watchdog wylicza, że wpływy z tego tytułu wahają się od ułamku procentu całego budżetu gminy do ok. 4 proc. Przy czym rozpiętość kwot, które wpływają do budżetów kurortów, jest ogromna. Sięga od kilku milionów złotych (np. Świnoujście – 8 mln zł w 2018 r.) do zaledwie kilkudziesięciu tysięcy zł (ok. 25 tys. zł w gminie Sękowa). Średnio jest to jednak kilkaset tysięcy złotych.
Watchdog zauważa jednak, że spośród 46 uzdrowisk tylko jedna gmina, Goczałkowice-Zdrój (wpływy z opłaty uzdrowiskowej ok. 200 tys. zł rocznie), zadeklarowała, że przeznaczyła część z tych pieniędzy na program ograniczenia emisji w 2018 r. i m.in. dopłaciła do wymiany starych kotłów 16 tys. zł.

Nieuczciwe szkalowanie?

Zdaniem dr. Jana Golby, prezesa Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych i burmistrza Muszyny, to nieuczciwe stawianie sprawy, bo większości samorządów wpływy z opłaty nie wystarczają nawet na podstawowe cele określone w ustawie uzdrowiskowej. Zaznacza też, że wiele gmin dopłaca do wymiany kotłów i wcale nie musi do tego korzystać z pieniędzy pochodzących stricte z opłaty uzdrowiskowej. Tak właśnie postąpiła Muszyna. – Wiele samorządów nie rozdziela tych źródeł finansowania, tylko po prostu gospodaruje budżetem zależnie od potrzeb – mówi.
Samorządowców oburza też stwierdzenie, że nie prowadzą pomiarów na własną rękę i nie dysponują własnymi stacjami pomiarowymi. W swojej obronie przywołują, że zgodnie z art. 88 ustawy – Prawo ochrony środowiska (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 799 ze zm.) oceny jakości powietrza i obserwacji zmian dokonuje się tylko w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska (PMŚ). Innymi słowy, nawet gdyby gminy zainwestowały w autonomiczne stacje, to i tak w świetle prawa nie mogłyby wykorzystać pozyskanych z nich danych w żaden sposób. Żadne procedury nie dopuszczają bowiem pomiarów z własnych instalacji, nawet jeżeli niczym nie różnią się one od urządzeń stosowanych przez inspekcję ochrony środowiska.
Rzeczywistość pokazuje, że bilans zysków i strat czyni taką inwestycję (koszt budowy to ok. 350–450 tys. zł) nieopłacalną. Z naszych ustaleń wynika, że kilka gmin już dwa lata temu rozważało budowę własnych stacji, bo chciało mieć dokładne dane o rozkładzie zanieczyszczeń nie w całej strefie, gdzie dokonywane są pomiary, ale bezpośrednio w ich miejscowości. Odwiodły ich od tego jednak właśnie koszty budowy i późniejszego utrzymania (kilkadziesiąt tysięcy rocznie).

Systemowy problem

Jan Golba przypomina też, że gminy uzdrowiskowe wielokrotnie krytykowały ten model i chciały go zmienić. – Stoczyliśmy batalię o wprowadzenie monitoringu czystości powietrza nie tylko w strefie, ale bezpośrednio w uzdrowisku. Niestety ani minister środowiska, ani minister zdrowia nie wyrazili zgody na zmianę stosownego rozporządzenia. A zatem podstawą ustalania stanu czystości powietrza w uzdrowisku nadal jest monitoring państwowy – wyjaśnia Golba.
To niejedyny systemowy problem, który rzutuje na sytuację uzdrowisk. Wielu z nich brakuje sieci ciepłowniczej, która mogłaby zapewnić bardziej ekologiczną alternatywę dla spalania węgla w przydomowych kotłach. Tu największą barierą są wysokie koszty budowy sieci i przyłączy. Wynikają z dwóch czynników: inwestycje są mniej opłacalne w małych miastach o rozproszonej zabudowie, a takimi najczęściej są uzdrowiska. Po drugie, ponad połowa z nich znajduje się na południu Polski, gdzie teren jest górzysty, co winduje koszty inwestycji.