Nauczycielskie związki zapowiadają protesty
– Nie wykluczamy żadnych działań o charakterze protestacyjnym, ale wszystko będzie zależało od nastrojów na dole – podkreśla Krzysztof Wojciechowski, wiceprzewodniczący Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” w rozmowie z Portalem Samorządowym. Na razie związek stawia na akcję informacyjną.
Jak zaznacza, „Solidarność” formalnie wciąż pozostaje w sporze zbiorowym, choć obecnie zawieszonym – przynajmniej w niektórych regionach, jak np. w Wielkopolsce. – Gdybyśmy się uprali, można byłoby te spory wznowić, ale musimy brać pod uwagę realia. Po pierwsze, zbliża się koniec roku szkolnego i okres wakacyjny, a po drugie – ewentualna organizacja strajku wymaga przejścia pełnej, czasochłonnej procedury – tłumaczy Wojciechowski.
Przed ewentualnymi działaniami protestacyjnymi konieczne byłoby również przeprowadzenie konsultacji wśród członków związku. – Nie możemy ot tak wejść w spór zbiorowy – zaznacza. – Występujemy przeciwko pracodawcy i musimy mieć wobec niego konkretne, realne żądania. A przede wszystkim – najpierw musimy poznać nastroje w szkołach, które zbadają nasi związkowcy.
Jak mówi Wojciechowski, na ten moment nie docierają sygnały o takiej determinacji nauczycieli, jaką obserwowano w latach 2018–2019. – Wtedy nauczyciele i pracownicy obsługi byli naprawdę zdeterminowani. Dziś tego nie widzimy – ocenia.
Tymczasem Związek Nauczycielstwa Polskiego już zapowiedział, że decyzja o formie protestu wobec działań minister Barbary Nowackiej zapadnie 24 czerwca, tuż przed zakończeniem roku szkolnego. Jak informuje „Głos Nauczycielski”, rozważane są różne scenariusze – od oplakatowania i oflagowania szkół, po wejście w spór zbiorowy.
Szef ZNP Sławomir Broniarz podkreślił na ostatniej konferencji prasowej, że związek nie poprzestanie na symbolicznych gestach, takich jak wywieszanie flag. W tle pozostaje pytanie, czy związkowcy będą w stanie pobudzić środowisko do większej mobilizacji – i czy nauczyciele są dziś gotowi na protest na taką skalę jak pięć lat temu.
Nauczyciele krytykują MEN...
Kiedy po wyborach parlamentarnych jesienią 2023 roku ogłoszono, że nową minister edukacji zostanie Barbara Nowacka, wielu nauczycieli i nauczycielek miało nadzieję na wyczekiwaną poprawę. Zmiana władzy miała być impulsem do uporządkowania spraw zaniedbanych przez lata. Dziś, po kilku miesiącach urzędowania nowego kierownictwa MEN, w środowisku nauczycielskim zamiast entuzjazmu dominuje poczucie rozczarowania i zmęczenia.
– Trudno znaleźć w środowisku nauczycielskim entuzjazm dla tempa zmian w kluczowych dla nauczycielek i nauczycieli sprawach. Kampania wyborcza pokazała, że edukacja spadła z agendy tematów istotnych – mówi Marcin Korczyc z Fundacji Ja, Nauczyciel'ka. – Rzetelna oferta dla nas nie była dla polityków priorytetem. Wielki paradoks, ponieważ osiągnięciem strajku nauczycieli było właśnie wyniesienie edukacji dość wysoko na liście tematów, które zadaliśmy politykom pod pilną rozwagę. Niestety nie ma obecnie poczucia, że nasz zawód może być wreszcie zawodem szanowanym i godnie opłacanym. Niewiele zmieniło się w pragmatyce zawodowej. Odbierane są nam kolejne uprawnienia. Pracy i problemów przybywa – dodaje.
Nauczyciele mówią o całym katalogu spraw, który trapi środowisko. Jak podkreśla Korczyc, zostały one dogłębnie zbadane, opisane w wielu raportach i są wszystkim, w tym także Ministerstwu, znane na wyrywki. - Myślę, że dla nauczycielek i nauczycieli bardzo ważny jest sposób komunikacji ze środowiskiem. Tutaj widać gołym okiem ogromne rezerwy. Problem polega na tym, że, aby dobrze komunikować, należałoby przedstawić konkretną mapę drogową, a oczekiwane przez nas projekty ustaw błąkają się tymczasem bez planu, po różnych szufladach, przemiennie z problemami zastępczymi – mówi Marcin Korczyc.
Jak mówią pedagodzy, ten zawód potrzebuje radykalnej deregulacji, jeśli nauczyciele mają bardziej skupić się na dziecku. - Nakazów, zakazów, procedur i formularzy jest więcej, a miało być mniej. Żadna operacja na tym organizmie nie może się udać, jeżeli zespół operacyjny nie zacznie słuchać pacjenta gdzie boli najbardziej – mówi Korczyc.
... ale nie chcą już przyłączyć się do związków
Sceptycznie oceniane są też działania związków zawodowych. -Trzeba pamiętać, że związki zawodowe nie reprezentują nawet połowy nauczycielek i nauczycieli pracujących w Polsce. To politycy przyzwyczaili się do tego, że można ze związkami coś załatwić, wynegocjować i osiągnąć względny spokój lub nie – mówi przedstawiciel Fundacji Ja, Nauczyciel'ka.
Tymczasem to ruchy oddolne doprowadziły do strajku w 2019 roku, a związki (finalnie każda z dwóch głównych central inaczej) strajk ten rozmyły, zawiesiły. Proszę zwrócić uwagę, że nawet krytykowane powszechnie przez środowisko porozumienie Solidarności z rządem nadal nie zostało nigdy w całości wprowadzone w życie. I tyle mogą w tym systemie związki
– dodaje.
Korczyc zwraca także uwagę na to, że nie ma pewności, czy uwzględniając inflację, podwyżki zrealizowały postulat godnościowy z 2019 roku. - Niestety całe nasze środowisko jest zakładnikiem nieskuteczności organizacji związkowych od dekad. Receptą na ten stan byłoby wyłącznie powołanie silnego samorządu zawodowego zrzeszającego wszystkich nauczycieli i nauczycielki i jego solidne umocowanie w systemie. Dla polityków to jest droga mocno niewygodna, ponieważ wymagałaby wielkiej i odpowiedzialnej pracy na rzecz poważnej grupy zawodowej, a to wymaga skupienia i czasu. A dla związków niedopuszczalna, bowiem redukuje ich pozycję i likwiduje monopol na dyskusję z władzą o kształcie naszego zawodu. Jesteśmy w tym klinczu od przemian w 1989 roku – mówi.
- Nam w pokojach nauczycielskich jest zwyczajnie przykro, ponieważ nasi matematycy obliczyli już dawno, ile musi kosztować ostateczne uregulowanie płac w oświacie i zamknięcie tego tematu na dekady. To nie są kwoty, których nasze państwo nie potrafi wyasygnować przy odrobinie dobrej woli, w roku, w którym równamy nasz dochód w przeliczeniu na mieszkańca z Japonią – dodaje Korczyc.
To, czego związki z pewnością nauczyły się w 2019 roku, to “jakaś” reakcja na realne nastroje w środowisku. Ich zmianą tłumaczono przecież zawieszenie strajku. Pod ich naporem związek zdecydował się wejść w spór zbiorowy z rządem.
Dzisiaj frustracja narasta nawet wśród doświadczonych związkowców, którzy tego fatalnego zawieszenia dokonali. Trudno wierzyć, że nauczyciele podejmą się kolejnego protestu pod tymi szyldami, a związki nie dysponują samodzielnie dostateczną siłą na podjęcie skutecznej akcji strajkowej. Skończy się na plakatach i wywieszeniu flag oraz teatralnym opuszczeniu jakiegoś ważnego spotkania z kierownictwem MEN.
- mówi Korczyc.
Jak zwraca uwagę nasz rozmówca, MEN, bardziej niż strajku, powinno obawiać się zmiana podejścia nauczycieli do tego zawodu. - Inna rzecz, że my wszyscy radykalnie zmieniliśmy podejście do zawodu. Nie podejmujemy obowiązków wychowawców, nie organizujemy wycieczek, rezygnujemy z dodatkowych godzin, szukamy pracy poza szkołą. W mniejszym stopniu reagujemy na kolejne “nowinki” w prowadzeniu dokumentacji. Kadra, która z wielkim entuzjazmem budowała gimnazja, organizowała szkoły w realiach reformy samorządowej jest mocno zmęczona nieprzemyślaną polityką oświatową prowadzoną w drgawkach kolejnych kampanii wyborczych, archaicznie działającymi związkami zawodowymi, strajkiem, pandemią i wyzwaniami związanymi z migracją okołowojenną. To wszystko wyświetliło nasz system edukacji, jak w soczewce - podsumowuje.