CKE nie zbada źródła wyciekupróbnych arkuszy maturalnych. Nauczyciele uważają, że takie incydenty podważają sens testów diagnostycznych

Od 5 do 13 grudnia w szkołach ponadpodstawowych (liceach oraz technikach) odbywają się próbne egzaminy maturalne – ze wszystkich przedmiotów na poziomach podstawowym i rozszerzonym. Testy przygotowała Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE). Uczniowie nie uzyskują z nich ocen – wyniki mają charakter informacyjno-diagnostyczny. Przeprowadzanie diagnozy jest dobrowolne – decyzję w tym zakresie podejmuje dyrektor szkoły.

– Diagnoza ma sens, pod warunkiem że rzeczywiście służy ocenie wiedzy i umiejętności, a nie jest tylko pretekstem do wystawiania ocen. Pozwala ona zrozumieć, co uczeń już potrafi, a nad czym musi jeszcze popracować, i różni się od oceny, która służy klasyfikacji i porównywaniu wyników. Nawet na ostatnim etapie przygotowań działania diagnostyczne mogą być pomocne, zwłaszcza w przypadku egzaminów standaryzowanych, które charakteryzują się przewidywalną formą i powtarzalnością. Poznanie ich specyfiki, języka pytań i technik odpowiadania pomaga zredukować stres oraz lepiej przygotować się do samego egzaminu. Dla maturzystów takie działania są racjonalnym sposobem na opanowanie sytuacji i oswojenie się z wyzwaniem, jakie stawia matura – mówi DGP dr Iga Kazimierczyk, badaczka oświaty związana z Uczelnią Korczaka.

Kilka dni przed próbnymi maturami arkusze zostały udostępnione na platformach TikTok i Discord. CKE potwierdziła, że jest świadoma upublicznienia materiałów przed terminem określonym w oficjalnym harmonogramie. Nauczyciele zwracają uwagę, że taki wyciek podważa sens diagnozy oraz rzetelnego sprawdzania wiedzy uczniów.

– Jaki jest cel całej weryfikacji wiedzy, skoro uczniowie poznali wcześniej pytania? – pyta Anna, biolożka z warszawskiego liceum. W podobnym tonie sprawę komentuje nauczyciel z Łodzi. – Wcześniejsze opublikowanie treści zadań z próbnego egzaminu jest przede wszystkim nielogiczne z perspektywy uczniów. Ta trudna logistycznie, organizacyjnie i pracochłonna inicjatywa jest przecież z myślą o nich, aby maturzyści mogli otrzymać jak naj rzetelniejszą informację zwrotną o tym, co trzeba jeszcze zrobić, by osiągnąć sukces na egzaminach. Nauczyciele poświęcają swój czas, najczęściej w trakcie przerwy świątecznej, aby sumiennie sprawdzić i omówić egzamin każdego zdającego. Z perspektywy nie tylko nauczyciela, lecz także zdającego, wynik może być nie miarodajny, a na skalę krajową niereprezentatywny – mówi DGP.

– Jednak ktoś, kto jest dojrzały, a w lipcu wręczamy absolwentom świadectwa – nomen omen – dojrzałości, nie korzysta z takich ułatwień. Pokutuje tu niestety myślenie o edukacji jako pewnym przymusie, a o pomiarze dydaktycznym – jako narzędziu opresyjnym. Ani uczenie się, ani egzaminowanie nie powinny budzić takich skojarzeń. To nie są wyścigi, zawody ani klasyfikacja generalna, ale sprawdzenie siebie i dowiedzenie się czegoś o sobie samym – dodaje.

Jak doszło do wycieku?

CKE zastrzega, że „materiały zostały przygotowane w warunkach zapewniających ich ochronę przed nieuprawnionym ujawnieniem i przekazane do szkół odpowiednio wcześniej, aby szkoły mogły materiały te wydrukować zgodnie ze swoimi potrzebami”. Próbne arkusze są udostępniane dyrektorom poszczególnych placówek przez system informatyczny lub serwisy okręgowych komisji egzaminacyjnych. Choć jest to proste i bezkosztowe rozwiązanie, brak dodatkowych zabezpieczeń może sprzyjać niekontrolowanemu upublicznieniu materiałów.

W przypadku matury właściwej arkusze są drukowane i dostarczane przez CKE w ściśle kontrolowany sposób, co minimalizuje ryzyko wycieku. Być może wdrożenie systemowych rozwiązań także dla egzaminów próbnych byłoby skutecznym sposobem na uniknięcie podobnych incydentów w przyszłości. Ale czy CKE rozważa takie rozwiązanie? Na to pytanie nie uzyskaliśmy odpowiedzi.

CKE oświadczyła, że ponieważ w tym przypadku upublicznione materiały miały charakter diagnostyczny i ćwiczeniowy, „nie będzie dochodzić zewnętrznego źródła przecieku”. ©℗