Z kondycją fizyczną polskich uczniów jeszcze nigdy nie było tak źle. Politycy znów biorą się do jej poprawiania. Tym razem przynajmniej na podstawie danych.

20 cm – o tyle bliżej skacze przeciętny polski dziewiętnastolatek od swego rówieśnika z 1999 r. Uczniowie są też dwukrotnie mniej wytrzymali, jeśli chodzi o bieganie – to wyniki testów, które w ubiegłym roku szkolnym nakazały przeprowadzić resorty edukacji i sportu.

W badaniu wzięło udział ok. 3,1 mln uczennic i uczniów w wieku od 10 do 19 lat. Chłopcy i dziewczęta sprawdzali się w czterech próbach: skoku w dal z miejsca, biegu wahadłowym 10 razy 5 m, 20-metrowym wytrzymałościowym biegu wahadłowym – tzw. beep testu – oraz desce, czyli leżeniu w podporze na przedramionach. Testy na lekcjach WF prowadzili nauczyciele. – W mojej szkole dzieci bardzo pozytywnie podeszły do sprawy. Widać było u nich 100 proc. zaangażowania. Możliwość porównania wyników z wynikami swoich rówieśników z kraju dodała im motywacji i to chyba kwestia, która miała dla nich największe znaczenie – podkreśla Damian Miroński, nauczyciel WF-u w szkole podstawowej i autor bloga Pan od fikołków.

Szkoły zbierały również informacje o wadze i wzroście uczniów. W tym przypadku pomiary prowadzili rodzice, więc wyniki mogą być obarczone błędem. Z przekazanych danych wynika, że 4 proc. dziewcząt i 7,3 proc. chłopców może cierpieć na otyłość, a odpowiednio 13 i 20 proc. na nadwagę. W przypadku 13,8 proc. dziewczynek i 7,75 proc. chłopców wyniki pomiarów wskazują na niedowagę. Dla porównania: z ogólnopolskiego badania przeprowadzonego w 2016 r. przez Instytut Żywności i Żywienia wśród uczniów szkół podstawowych i gimnazjów (10–16 lat) problem nadmiernej masy ciała dotyczył co piątego ucznia i występował częściej u chłopców.

Alarmujące wyniki

Dlaczego na przestrzeni ostatnich 15–20 lat kondycja dzieci uległa dramatycznemu pogorszeniu? – Po prostu nam się za wygodnie żyje. Kiedyś funkcjonowaliśmy w zupełnie inny sposób, środowisko wymuszało podejmowanie aktywności fizycznej. Organizm otrzymywał liczne bodźce do rozwoju. Obecnie działamy zupełnie inaczej, zmieniły się standardy, w których żyjemy, coraz mniejsze wyzwania stają przed naszą fizycznością – mówi DGP dr Janusz Dobosz, adiunkt w Zakładzie Teorii i Metodyki Wychowania Fizycznego AWF w Warszawie, który od lat prowadzi populacyjne badania sprawności dzieci.

Podobne spostrzeżenia ma Piotr Sobolewski, przewodniczący Rady Instytutu Rozwoju Sportu i Edukacji. Podkreśla, że wpływ na sytuację miała m.in. pandemia COVID-19, która pogłębiła proces. – Dzieci poświęcają ogromną ilość czasu na aktywność w sieci, gry komputerowe, media społecznościowe itp. Ruch na świeżym powietrzu czy zajęcia sportowe są marginalną sferą aktywności – wskazuje.

Eksperci uważają, że aby zmienić sytuację, należałoby podjąć szereg działań, nie wystarczą zapowiadane zmiany w podstawie programowej z wychowania fizycznego. – To zdecydowanie za mało – podkreśla dr Dobosz. Zastrzega, że należy budować osobiste przekonanie o potrzebie tworzenia nowoczesnych postaw w zakresie aktywności fizycznej. – Kiedyś aktywność fizyczna w czasie wolnym była przywilejem, dziś to obowiązek. W pewnym sensie wracamy do świata pierwotnego, w którym ludzie musieli się ruszać, by istnieć – tłumaczy. – Konieczne jest wytworzenie w bardzo młodym wieku nawyków ruchu i aktywności fizycznej. Stworzenie mody na sport – wtóruje Sobolewski. Z kolei Miroński dodaje, że bardzo duży wpływ na kondycję najmłodszych mają ich rodzice. – I pierwszą kwestią, którą mogliby podjąć, by pomóc, jest angażowanie dzieci do wspólnych aktywności – kwituje.

Wyniki zleconych przez MEN i MSiT badań weźmie dziś na warsztat sejmowa podkomisja ds. sportu dzieci i młodzieży. Ma się nimi zająć także Ministerstwo Edukacji Narodowej. W poniedziałek, ogłaszając wyniki analiz przeprowadzonych przez MEN i MSiT, szefowa resortu Barbara Nowacka zapowiedziała zmianę w podstawie programowej do WF i wspomaganie zajęć sportowych w klasach I-III. W przyszłości także uczniowie najmłodszych klas mają być objęci badaniem kondycji.

Odchudzanie ministra

Zdaniem Kamila Bortniczuka, ministra sportu w rządzie Mateusza Morawieckiego, zbierane dane pozwalają na dużo więcej. To on, rzutem na taśmę w poprzedniej kadencji, doprowadził do przyjęcia przepisów umożliwiających uruchomienie populacyjnych badań. – Cieszy, że nowy rząd ich nie zawiesił, bo dają one prawdziwy ocean wiedzy o sprawności dzieci. Dzięki nim władze w województwach będą mogły sprawdzić, w których gminach z kondycją jest najgorzej, i tam skierować wsparcie – uważa. Jak dodaje polityk, zanonimizowane dane powinny być też udostępniane na życzenie badaczom czy studentom.

Do tej pory walka z pogarszającą się kondycją fizyczną dzieci była raczej karykaturalna. Bartosz Arłukowicz w listopadzie 2014 r. jako minister zdrowia wprowadził zakaz sprzedawania niezdrowej żywności w szkolnych sklepikach i normy dla posiłków serwowanych na stołówkach. Doprowadziło to do rządowej batalii o drożdżówki. Ich powrotu do szkół domagała się Joanna Kluzik-Rostkowska, wówczas minister edukacji. W aferę zaangażowane były związki nauczycielskie, zrzeszenia cukierników i dwóch kolejnych ministrów zdrowia – po Arłukowiczu także Marian Zembala i Konstanty Radziwiłł. W jej wyniku ustalono normy składników odżywczych dla słodkich bułek.

Z otyłością zmierzył się też Przemysław Czarnek. W lutym 2021 r. zapowiedział, że wprowadzi dodatkowe zajęcia sportowe dla dziewczynek, ponieważ „stale rośnie krzywa otyłości wśród dzieci, zwłaszcza wśród dziewcząt”. Wypowiedź szybko się rozniosła, a dziennik „Fakt” domagał się, by minister dał przykład i sam się odchudził. Tak też się stało – Czarnek zrzucił w 8 tygodni 5 kg. ©℗