Jak najłatwiej rozpoznać dziadersa? To proste – wciąż używa w afirmatywnym tonie wyrażenia „społeczeństwo obywatelskie”.

Bo w latach 80. i 90. struktury państwa były w powszechnym odbiorze obumierającym, głucho kaszlącym brontozaurem. Zaś społeczeństwo obywatelskie, dziarskie, oddolnie zorganizowane, rozumiejące lepiej od administracji państwowej lokalne i środowiskowe problemy, miało być rozwiązaniem. I to rozwiązaniem niezbyt kontrowersyjnym. Subsydiarność – idea państwa wspierającego instytucje społeczne i oddającego im decyzje, gdzie tylko może – była zarazem sztandarową ideą katolickiej nauki społecznej i naturalnym zwieńczeniem marzeń podziemnej Solidarności. Nawiasem mówiąc, pierwszy program NSZZ „Solidarność”, ten z jesieni 1981 r., nosił miano „Samorządna Rzeczpospolita”.

Było, minęło. Dzisiaj, kiedy samorząd uczniowski szkoły podstawowej wraz z dyrekcją sporządzają prześmiewcze dyplomy dla uczniów i powstaje wzmożenie, rodzice idą do kuratorium. I do internetu. Nie idą do rady rodziców, która hipotetycznie powinna nie tylko działać, lecz także opiniować takie pomysły jak „dyplomy”. Nie idą też po prostu do dyrekcji i wychowawców/wychowawczyń, aby jakoś wspólnie wyjść z niedobrej sytuacji. Bo po co? Lepiej, aby mądrzy pedagodzy, którymi kuratorium jest po brzegi wypełnione, przyszli z kontrolą. Nawet szefowa radnych Lewicy w Radzie Warszawy Agata Diduszko-Zyglewska reaguje: „Skandaliczne i sprzeczne z wszelkimi zasadami pedagogiki. Zwrócę się w tej sprawie z interpelacją do władz Warszawy – takie działanie wobec uczniów nie może pozostać bez reakcji”.

Szanuję Diduszko-Zyglewską, wiem, że na tle świata politycznego błyszczy szczerym pragnieniem naprawy Rzeczypospolitej. Ale uczciwie powiem: nie jest polityk/polityczka od tego, aby w pierwszych słowach swego tweetu już wydawać wyrok skazujący. A zamiast zapewniać, że będzie zabiegać o reakcję (mówmy jasno – chodzi o konsekwencje dyscyplinarne), lepiej byłoby wpaść do szkoły i z nauczycielami/nauczycielkami i uczniami z samorządu po prostu porozmawiać.

Tyle że w Polsce 2024 – podobnie jak w Polsce minionych ośmiu lat – nie rozmawia się, tylko skarży w internecie i skarży władzy. Ba, sama władza tak robi: „Nawet gdyby był to fejk, to nie do przyjęcia. To sprawa podlegająca pod nadzór warszawskiego kuratorium. Niezwłocznie poproszę o jej wyjaśnienie” – to wpis na platformie X wice prezydent Warszawy, która jest gotowa wysłać kuratorium do walki, nawet gdyby wiadomość o „dyplomach” okazała się humbugiem. ©Ⓟ