- Cudzoziemiec może w ogóle nie przychodzić na studia i dopiero w lutym lub marcu z tych studiów zostanie skreślony. Przez pół roku nie mamy nad tym żadnej kontroli. Przedstawiciele innych krajów mogą mówić, że wysyłamy im masowo nielegalnych imigrantów - mówi o aferze wizowej na uczelniach Andrzej Szeptycki, podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, profesor uczelni na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

Polskie uczelnie z roku na rok zyskują coraz większą popularność za granicą. Współczynnik umiędzynarodowienia studiów wyższych w naszym kraju w poprzednim roku akademickim wynosił 8,4 proc. Studiuje u nas ponad 102 tys. cudzoziemców. Ilu z tych obcokrajowców przyjeżdża do nas rzeczywiście na studia, a ile osób zapisuje się na uczelnię, żeby uzyskać wizę?
ikona lupy />
Andrzej Szeptycki, podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, profesor uczelni na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Kompleksowych danych na ten temat nie mamy. Próbowaliśmy to policzyć. W tej kwestii musimy usprawnić nasze procedury. Nasze ministerstwo prowadzi system POL-on, w którym figurują wszyscy studenci. Wiemy np., że w wyższej szkole w mieście X studiuje 100 obywateli Indii. Wydawałoby się naturalne, że można to porównać z liczbą wniosków wizowych, które złożyli obywatele Indii, wskazując tę szkołę. Próbowaliśmy te dane porównać. Informacje nas zaskakują. Są szkoły, w których studiuje dwukrotnie więcej cudzoziemców, niż wynikałoby z wniosków wizowych. Aplikując, potencjalni studenci często wskazują błędną nazwę uczelni. Ministerstwo Spraw Zagranicznych (MSZ) w rezultacie nie jest w stanie wyciągnąć ze swoich systemów informatycznych danych, ile osób, które otrzymały wizę, miało zamiar podjąć studia w konkretnej uczelni.

Chciałbym zwrócić uwagę na to, że przyjeżdżają do nas trzy kategorie studentów. Ci, którzy rzeczywiście studiują, ci, którzy studiują i pracują, oraz ci, którzy tylko pracują, choć oficjalnie przyjechali na studia. Z tą trzecią sytuacją należy walczyć, bo to ci obcokrajowcy wyłudzają wizy studenckie. Sytuacja, w której ktoś studiuje i pracuje, nie powinna budzić zastrzeżeń. O ile pracuje on legalnie.

Ale niektóre studia to fikcja. Programy kształcenia na uczelniach mogą budzić zastrzeżenia i jakość kształcenia może budzić zastrzeżenia. Zdarza się bowiem, że studenci przyjeżdżają z afrykańskiego kraju, nie znając oczywiście polskiego. Odbywają 120-godzinny kurs i już mogą studiować po polsku.

Mamy instrumenty kontroli – myślę w szczególności o Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która regularnie sprawdza jakość kierunków studiów.

Nie pod kątem cudzoziemców.

PKA sprawdza zarówno programy polskojęzyczne, jak i anglojęzyczne. To, co odkrywamy, to takie instytucje jak „słynne” Collegium Humanum. Problemy językowe rzeczywiście są jednym z wyzwań, jeśli chodzi o studentów z zagranicy. Zarówno my, jak i MSZ stoimy na stanowisku, że należy uszczelnić weryfikację znajomości języka przy przyjmowaniu na studia. Większość obcokrajowców (pomijając obywateli Ukrainy czy Białorusi) podejmuje studia w języku angielskim. Tylko że często poziom znajomości języka obcego jest zbyt niski. To sytuacja wysoce niesatysfakcjonująca. Studiowanie staje się wówczas fikcją.

Wróćmy jeszcze do studentów tylko z nazwy, czyli do osób, które aplikują na uczelnię, by uzyskać wizę i pracować. Co zrobić, by do nas nie przyjeżdżały?

Są różne możliwe instrumenty. Na pewno jest grupa uczelni, które takich problematycznych studentów przyjmują więcej niż inne. Są wskazane działania, które im to uniemożliwią. MSWiA prowadzi kontrole i będzie skreślać takie szkoły wyższe z listy uczelni, które mogą przyjmować na studia cudzoziemców spoza Unii Europejskiej.

A łatwo takim uczelniom cokolwiek udowodnić?

To jest do zrobienia, ale wymaga zmian prawnych i organizacyjnych. Obecnie kandydat rejestruje się na studia, przechodzi procedurę weryfikacyjną i powinien się pojawić na uczelni. Wówczas pojawia się też w naszym systemie informatycznym – POL-on. Należy w drodze zmian ustawowych umożliwić MSZ wgląd do tego systemu. To pozwoli na stwierdzenie, że pan X uzyskał wizę, ale w szkole się nie pojawił. Trzeba zsynchronizować bazy MSZ i MNiSW.

Kiedy ministerstwo dostaje informację, że studenta na uczelni nie ma?

Uczelnia ma 21 dni, aby nas poinformować w systemie POL-on, że X przestał być studentem. Polski system nauczania w uczelniach działa tak, że studenci są rozliczani w trybie semestralnym. Student może więc w ogóle nie przychodzić na uczelnię i dopiero w lutym lub marcu z tych studiów zostanie skreślony. Nawet jeśli szkoła wyższa zgłosi to od razu w systemie POL-on, to przez pół roku nie mamy nad tym żadnej kontroli. Prowadzenie elektronicznych systemów obecności na uczelniach nie wchodzi obecnie w grę. To nie podstawówka. Ponadto uczelnie nie mają takich rozwiązań informatycznych. Istotnym aspektem jest strefa Schengen. Pan X, jeśli nie chce studiować, wyjedzie do innego kraju do pracy. Nie mamy nad tym kontroli. Stanowi to wyzwanie polityczne, gdyż przedstawiciele innych krajów mogą mówić, że wysyłamy im masowo nielegalnych imigrantów.

Ilu cudzoziemców nie podejmuje studiów? Jedna czwarta?

Nie ma możliwości oszacowania tego. Student, aplikując o wizę, w rubryce „uczelnia” może wpisać cokolwiek. Może wpisać „Uniwersytet Warszawski”, może pisać „Warsaw University” czy „University of Warsaw”. A niektórzy wpisują adres akademika, w którym będą mieszkać. Z perspektywy konsula to nie ma znaczenia, ale jeśli chcemy to potem połączyć z bazą POL-on, pojawia się problem. Musielibyśmy każdy rekord wpisywać ręcznie. A mamy ponad 350 uczelni. Wprowadzimy jednak zmiany. Każda osoba ubiegająca się o wizę powinna mieć rozwijalną listę uczelni. Będziemy wówczas wiedzieć, ile osób z danej uczelni ubiegało się o wizę, ile ją otrzymało, ile pojawiło się na studiach, a ile przekroczyło granicę.

W MSZ została zaprezentowana biała księga zawierająca propozycje służące wyeliminowaniu nieprawidłowości w systemie wizowym RP. Wśród nich jest postulat wprowadzenia obowiązkowej preselekcji zagranicznych studentów przez wszystkie uczelnie wyższe według jednolitych kryteriów i na wszystkich kierunkach studiów. Czy to możliwe? Chyba niezbędne będą zmiany ustawowe?

Uczelnie są autonomiczne. Autonomię gwarantują przepisy nie tylko ustawowe, lecz także konstytucyjne. Ta autonomia gwarantuje również swobodę w selekcji kandydatów. Oczywiście w ustawie pewne bardziej szczegółowe wymogi można sformułować. Nie mamy np. wątpliwości, że trzeba sprawdzać znajomość języka, w którym student będzie pobierać naukę. Chodzi również o posiadanie podstawowych dokumentów. W przypadku wielu krajów globalnego Południa, w zasadzie wszystkich spoza OECD, jest problem ze świadectwami maturalnymi. Nie uznajemy ich automatycznie. Trzeba je nostryfikować w kuratoriach oświaty. Są uczelnie, które przyjmują studentów w trakcie nostryfikacji, by nie tracili roku. Pamiętajmy jednak, że prawa należy przestrzegać. Będziemy walczyć z patologiami, gdy ktoś nie spełnił wymogów albo mamy uzasadnione podejrzenia, że nie podejmie studiów.

Jak?

Kiedy jeszcze były wizy do USA, z obawą przekraczałem granicę Stanów. Słyszałem opowieści osób, które musiały zawrócić.

Czyli jednak to Straż Graniczna, a nie zmiany na uczelniach, powinna zahamować napływ fikcyjnych studentów?

Nie. Na każdym etapie powinno się przestrzegać obowiązków ustawowych. Każdy ma swoje zadania w tym zakresie.

Teraz też uczelnie i Straż Graniczna mają swoje zadania, a jednak najwyraźniej się z nich nie wywiązują. Co należy zmienić?

Na pewno regulacje prawne.

Jakie?

Te, o których mówiliśmy. Należy wprowadzić systemy informatyczne i wymóg uzyskania certyfikatu potwierdzającego kompetencje językowe. Praktyka na każdym etapie jest istotna. Nie możemy ślepo wierzyć w dokumenty. Zwłaszcza te pochodzące spoza OECD.

Czy Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej powinna sprawdzać te dokumenty? Taki postulat znalazł się w białej księdze.

Mamy w Polsce ponad 100 tys. zagranicznych studentów. To liczba na tyle duża, że trudno sobie wyobrazić, by jedna instytucja obsłużyła całość tego naboru. Konieczne byłoby podwojenie jej kadry i budżetu. W innych europejskich krajach rzeczywiście są agencje rządowe, ale zajmują się stypendystami. Tak jak nasza NAWA.

To może ograniczmy dostęp do rynku pracy tych studentów? Taki postulat także znalazł się w białej księdze.

Dostęp do rynku pracy jest dla studentów rzeczą pożądaną. Taka jest praktyka – w Polsce i na świecie – studenci pracują. Zamknięcie rynku pracy sprawi, że podejmowanie studiów w Polsce będzie mniej atrakcyjne, bo studentów w wielu przypadkach nie będzie stać na studiowanie w naszym kraju.

Mam taki wniosek z naszej rozmowy – minister nauki ma związane ręce i właściwie jedyne, co może zrobić, to stworzyć system informatyczny. Tylko tak będzie walczyć z fikcyjnymi studentami.

Toczy się dyskusja na temat kształtu polskiej polityki migracyjnej. Niektórym obecność studentów z krajów globalnego Południa przeszkadza. Postrzegają ich jako zagrożenie. Z perspektywy MSZ i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) w kontekście afery wizowej i kryzysu migracyjnego większą rolę odgrywają obawy. Natomiast z perspektywy uczelni i szkolnictwa wyższego zagraniczni studenci to korzyść. I nie mówię tu o korzyściach finansowych. Chodzi o umiędzynarodowienie uczelni. Oczywiście są kraje, z którymi współpraca ma większe znaczenie niż w przypadku krajów globalnego Południa. Jednak polski rynek edukacyjny nie jest jeszcze na tyle konkurencyjny, żeby masowo przyciągać Amerykanów, Brytyjczyków czy Holendrów. Przyciągnięcie studentów z krajów globalnego Południa to krok ku umiędzynarodowieniu. Amerykanie nie będą przyjeżdżać na uczelnie, na których w ogóle nie ma cudzoziemców.

Obawiam się, że Amerykanie do uczelni w Józefowie nie przyjadą. Była o niej mowa na posiedzeniu komisji śledczej w sprawie afery wizowej.

Do Józefowa może nie. Ale np. w ramach programu Fulbrighta pewna Amerykanka przyjechała do Polski, by uczyć się grać na marimbie (to taki drewniany instrument perkusyjny).

To specyficzna sytuacja. Wątpię też, żeby chciała studiować na popularnej wśród studentów z Zimbabwe Akademii Nauk Stosowanych Wincentego Pola w Lublinie.

Oczywiście, to sytuacja specyficzna, ale ta studentka znalazła w Polsce najlepszą specjalistkę, która jej zdaniem mogła ją nauczyć gry na wspomnianym instrumencie. Jesteśmy więc w stanie przyciągnąć studentów nie tylko z globalnego Południa, lecz także z krajów wysoko rozwiniętych. W tym celu potrzebujemy jednak odpowiedniej infrastruktury.

Panie ministrze, nie chcę panu przerywać, ale mam wrażenie, że obracamy się wokół fikcji. Mamy mnóstwo szkół, którym obecna sytuacja pasuje. Jest również wielu studentów i pracodawców, którym fikcyjne studiowanie na polskich uczelniach odpowiada. Jeśli nie będzie wzmożonych kontroli na uczelniach, nic się nie zmieni.

Są kontrole. MSWiA kilka razy w tygodniu występuje do nas z prośbą o opinię wobec jakiejś szkoły wyższej.

Ale minister nauki i szkolnictwa wyższego może też nakazać zamknięcie kierunku studiów.

Tak. Prowadzimy też takie działania, np. zwrócone na kierunki lekarskie czy Collegium Humanum. Nie czuję się, jakbym miał związane ręce. ©℗

Rozmawiała Katarzyna Wójcik