– Podwyższenie płac nauczycieli, zakaz zadawania prac domowych czy ograniczenie obecności religii w szkole to nie jest przecież prawdziwa reforma, która odpowiada wyzwaniom współczesnego świata – mówi dr Patryk Kuzior, adiunkt w Akademii WSB w Dąbrowie Górniczej.
Realizacja tej obietnicy wyborczej napotkała problem w postaci weta prezydenta Dudy do ustawy okołobudżetowej, a to w niej zapisano zapowiadane trzydziestoprocentowe podwyżki płac. Sprawę podwyżek udało się ostatecznie załatwić. Wprawdzie nauczyciele faktycznie nowe angaże dostali w marcu, po wydaniu w lutym przez ministra edukacji rozporządzenia z nowymi minimalnymi stawkami wynagrodzenia zasadniczego, jednakże podwyżka wprowadzona została ze skutkiem od 1 stycznia, a więc ze stosownym wyrównaniem. Nauczyciele mają więc powody do zadowolenia, nieco gorzej jednak z tym wśród samorządowców.
Jak wiadomo, poziom płac nauczycieli kształtuje rząd, wypłacają je natomiast w znakomitej większości jednostki samorządu, które są organami prowadzącymi większości szkół i placówek oświatowych. Środki na ten cel przekazywane są natomiast w postaci subwencji. Niestety istniejący mechanizm naliczania subwencji jest taki, że transferowane z budżetu centralnego do budżetów lokalnych środki nie pokrywają wszystkich kosztów funkcjonowania jednostek oświatowych, a w ostatnich latach doszło nawet do tego, że luka dotyczy już nawet kosztów płac pedagogów. Zwiększenie więc kwoty subwencji przy zachowaniu ogólnych zasad jej naliczania nie zapewniło w wielu wypadkach pokrycia kosztów podwyżek. Z pewnością więc po kwietniowych wyborach samorządowcy będą upominać się w rządzie zmian, być może wręcz fundamentalnych dotyczących mechanizmów ustalania płac nauczycieli i finansowania kosztów z tym związanych. Samorządowcy mogą zresztą nawiązać do tego, że omawiane tu 100 konkretów nie ograniczało się do jednorazowej podwyżki, ale zapowiadało też wprowadzenie stałego mechanizmu rewaloryzacji.
Postulat ten, jak wynika z zapowiedzi medialnych, miał być zrealizowany od kwietnia br. W rzeczywistości stosowny projekt zmiany rozporządzenia w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych został opublikowany na stronach Rządowego Centrum Legislacji 26 stycznia br., ale prace nad tym aktem prawnym nie zostały jeszcze zakończone.
To przede wszystkim wymaga zmian organizacyjnych, doprowadzenia do sytuacji, że w każdej szkole będą szafki, w których uczniowie będą mogli pozostawiać książki, zeszyty i inne przybory. Jeśli faktycznie dojdzie do zarzucenia zadawania prac domowych, to potrzeba noszenia ze szkoły do domu i z domu do szkoły książek oraz innych materiałów również zostanie ograniczona. Chciałbym też zauważyć, że idea lekkiego tornistra nie jest nowa, w szkołach obchodzi się nawet specjalny dzień lekkiego tornistra, co ma na celu zwrócenie uwagi na problem.
Przeprowadzenie tego rodzaju zmian w trakcie roku szkolnego jest niezwykle trudne a w odniesieniu do niektórych kwestii praktycznie niemożliwe, więc realizacja powyższego postulatu z przyczyn obiektywnych musi poczekać. W publikowanych przez resort edukacji wykazach prac legislacyjnych już w styczniu sygnalizowana była konieczność nowelizacji odpowiednich aktów wykonawczych, chociażby dotyczących liczenia średniej. Wskazano tam, że skoro zajęcia z religii albo etyki nie są obowiązkowymi, to nie ma uzasadnienia do wliczania uzyskanej oceny klasyfikacyjnej z tego przedmiotu do średniej. Można spodziewać się więc, że te postulaty będą spełnione, czemu zresztą sprzyja widoczny spadek religijności. W niektórych szkołach, zwłaszcza średnich, liczba uczniów chętnych uczęszczać na religię spadła do takiego poziomu, że już są problemy, by w ogóle takie zajęcia organizować.
W przypadku tych konkretów trzeba uczciwie przyznać, że w zasadzie nie było realne, by wydarzyło się to w tak krótkim czasie. Zmiana podstaw programowych, przestawienie treści kształcenia na zagadnienia praktyczne, a nie ideologiczne czy odpolitycznienie szkoły to proces z istoty długotrwały i nawet lepiej, że resort edukacji nie działa tu w pośpiechu, że prowadzi konsultacje, a wokół zmian zaczęła toczyć się dyskusja. Nie możemy oszukiwać się, że największym problemem polskiej szkoły trzeciej dekady XXI wieku jest to czy taka bądź inna organizacja ma wstęp na teren szkoły albo na ilu stronach podręczników mowa jest o Janie Pawle II. Podwyższenie płac nauczycieli, zakaz zadawania prac domowych czy ograniczenie obecności religii w szkole to nie jest przecież prawdziwa reforma, która odpowiada wyzwaniom współczesnego świata. Generalnie można spotkać się z poglądem – i ja też z tą tezą się zgadzam – że po 1989 roku nie mieliśmy prawdziwej reformy oświaty, mieliśmy natomiast mnóstwo zmian organizacyjnych, niekoniecznie spójnych i przemyślanych. W tej sytuacji podjęcie się przez rząd dzieła rzeczywistej reformy, u podstaw której leżałaby odpowiedź na pytanie kim ma być nauczyciel polskiej szkoły oraz kogo i czego ma uczyć, byłoby prawdziwym konkretem.